[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wszystko pójdzie super - skwitowała z przekonaniem, choć w głębi ducha nie była taka pewna.
W sumie to nawet dobrze, że teraz ma na głowie inne problemy.
Niedługo powinien pojawić się ktoś z firmy cateringowej, w ogrodzie uwijali się robotnicy
montujący drewniane podłogi w namiotach.
Nie ucieknie przed rozmową z Dylanem. Niestety, to musi zrobić w pierwszej kolejności. Dylan
zjawi się po zdjęcia z dzieciństwa, które jego matka wypożyczyła Claire.
A dzisiaj jak na złość tyle się tu dzieje.
Nie będzie łatwo. Jednak musi rozmówić się z nim osobiście, nie przez telefon. Powiedzieć mu, że z
nimi koniec. Im szybciej to zrobi, tym lepiej. W dodatku czeka ją jeszcze spotkanie z Masonem. Równie
stresująca perspektywa.
Dopiero teraz dostrzegła zaniepokojone spojrzenia przyjaciółek.
- Skoro ślubu nie będzie, to po co wydawać przyjęcie? - zagadnęła Cassie. Brązowe włosy okalały
jej buzię bez śladu makijażu. - Nie widzę w tym logiki - dodała.
- Według mnie to fantastyczny pomysł - skontrowała Gina.
- Cassie, logika i cyfry to nie wszystko - powiedziała Reese. Skrzywiła się cierpko, wzięła
przyjaciółki pod ręce i pociągnęła je do środka. - No więc impreza się odbędzie.
Przez ogromny hol prowadziła je do salonu. Dochodzący z zewnątrz stukot młotków odbijał się
nieznośnym echem.
- W końcu nie powiedziałaś mi, po co dzwoniłaś trzy dni temu - zagadnęła Gina.
Trzy dni. Naprawdę tylko tyle?
- Och, no tak. - Urwała niepewnie. - To w związku z Marnie.
L R
T
Niezręczna cisza zaczęła się przedłużać. Gina i Marnie od lat ze sobą nie rozmawiały. Od momentu,
gdy w ostatni wspólny wieczór Gina wyznała im swój sekret.
- Zadzwoniłam, żeby powiedzieć ci o Carterze, bracie Marnie.
- Reese, pamiętam, kto to jest. - Głos Giny nieco się zmienił.
Jasne, że pamięta. Przecież się z nim przespała, choć był zaręczony. Z przyjaciółką Marnie z
dzieciństwa. Reese chrząknęła.
- Rozwiódł się.
Nie chciała, żeby Gina dowiedziała się o tym od kogoś innego, a już na pewno nie od Marnie. Gina
już i tak wiele przeszła.
Gina odezwała się po dłuższej chwili:
- Dlaczego sądzisz, że to mnie obchodzi?
- Cóż, po tym, co zaszło... - Reese opuściła ręce, zatrzymała się i nerwowo zerknęła na Cassie.
Cassie jedynie wzruszyła ramionami. Czyli nie ma co liczyć na pomoc z jej strony. - Zwłaszcza między
tobą a Carterem...
- To było wieki temu. Kogo to teraz rusza? - Gina uśmiechnęła się z przymusem. - Chyba nie
myślisz, że nadal do niego wzdycham?
Reese zagryzła wargę. Wolała powstrzymać się od odpowiedzi.
- To była jedna noc - ciągnęła Gina. - Było, minęło.
- W porządku - mruknęła Reese. - Pomożecie mi z truflami?
Cassie zrównała się z nią, zmarszczyła brwi.
- Z truflami?
- To miała być dekoracja. Na każdym nakryciu trufla w stylizowanym pudełeczku na obrączki.
Gina skrzywiła się z niesmakiem.
- To byłoby w złym guście.
- No właśnie - powiedziała Reese. - Dlatego potrzebuję pomocy. Marnie niedługo powinna się
zjawić. Na pewno chętnie nam pomoże.
Gina zwolniła kroku.
Reese niespokojnie łypnęła na Cassie, ujęła Ginę za ramię.
- Nie pękaj. To będzie dobra zabawa.
Była zdenerwowana, dlatego plotła bez sensu, ale dla Giny i Marnie spotkanie po latach będzie
jeszcze większym stresem. Oględnie mówiąc, Marnie nie była zachwycona, gdy Gina niespodziewanie
spędziła noc z jej bratem. Reese starała się zdystansować, ale w głębi duszy zawsze zastanawiała, się, co
pchnęło Ginę do takiego czynu. Dlaczego nie zdołała powściągnąć emocji, zapanować nad pożądaniem?
Po wczorajszej nocy to się zmieniło. Nie miała moralnego prawa nikogo osądzać.
L R
T
Weszły do salonu przylegającego do przepięknego wiktoriańskiego ogrodu. Było to wielkie
pomieszczenie urządzone antycznymi meblami, na podłodze stos stylizowanych pudełeczek, na niskim
stoliku lśniące celofanowe arkusiki i granatowa wstążka.
- O mój Boże - jęknęła Gina, siadając na różowej kanapie. Smętnie popatrzyła na piętrzące się
pudełeczka. - To zajmie całą wieczność.
- Nie przesadzaj - rzekła Cassie. Usiadła obok niej, rozwiązała wstążeczkę, wyjęła truflę i
zapakowała ją w celofan. - Mamy dwieście sztuk, na jedną potrzeba mniej więcej czterdzieści sekund, czyli
razem dwie godziny i kwadrans. - Odcięła kawałek wstążki, zawiązała paczuszkę. - To po pół godziny
pracy dla czterech osób.
Szczęście, że Cassie jest taka racjonalna, choć Gina nadal nie wydawała się przekonana. Poprawiła
kokardkę zawiązaną przez Cassie.
- Jak będziesz taka pedantyczna, to pół godziny zmieni się w godzinę - chłodno zauważyła Cassie.
- To może lepiej je zjedzmy - zaproponowała Gina. Popatrzyła na Cassie i westchnęła. - Nie, nie
chcę słuchać, ile czasu to by zajęło.
- Dlaczego na podjezdzie dwóch przystojniaków gra w kosza?
Przyjaciółki podniosły wzrok znad trufli, słysząc od progu znajomy, śpiewny głos Marnie. Reese
znieruchomiała, serce w niej zamarło.
Powinna przywitać się z przyjaciółką, ułatwić spotkanie ich czwórki po latach.
Jednak nie była w stanie. Serce waliło jej jak oszalałe. Myślała tylko o jednym.
Dylan przyjechał i nakłonił Masona do gry? Wyczuł w nim jakąś zmianę? Czy może Mason
powiedział mu, co między nimi zaszło?
Raczej mało prawdopodobne, ale kto wie? Lęk ją niemal paraliżował.
To ona musi powiedzieć o tym Dylanowi. Osobiście. Ona ponosi odpowiedzialność za to, co się
stało.
Poderwała się i pobiegła do drzwi. Puszczając mimo uszy niespokojne pytania przyjaciółek.
Pośpiesznie przemierzała niekończący się korytarz, kolejny raz klnąc w duchu rozmiary rezydencji.
Obcasy stukały o marmurową posadzkę. Oby tylko się nie potknęła, nie poślizgnęła. Przyjaciółki podążały
tuż za nią.
Drobna, jasnowłosa Marnie, ślicznotka z Południa, mówiąca z ujmującym zaśpiewem, była
szczerze zaniepokojona. Wysoka, elegancko wystrojona Gina chyba nieco zaintrygowana, Cassie, w
dżinsach i T-shircie, zachowała spokój. Jakby jej genialny umysł był ponad takie banalne melodramaty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
- Wszystko pójdzie super - skwitowała z przekonaniem, choć w głębi ducha nie była taka pewna.
W sumie to nawet dobrze, że teraz ma na głowie inne problemy.
Niedługo powinien pojawić się ktoś z firmy cateringowej, w ogrodzie uwijali się robotnicy
montujący drewniane podłogi w namiotach.
Nie ucieknie przed rozmową z Dylanem. Niestety, to musi zrobić w pierwszej kolejności. Dylan
zjawi się po zdjęcia z dzieciństwa, które jego matka wypożyczyła Claire.
A dzisiaj jak na złość tyle się tu dzieje.
Nie będzie łatwo. Jednak musi rozmówić się z nim osobiście, nie przez telefon. Powiedzieć mu, że z
nimi koniec. Im szybciej to zrobi, tym lepiej. W dodatku czeka ją jeszcze spotkanie z Masonem. Równie
stresująca perspektywa.
Dopiero teraz dostrzegła zaniepokojone spojrzenia przyjaciółek.
- Skoro ślubu nie będzie, to po co wydawać przyjęcie? - zagadnęła Cassie. Brązowe włosy okalały
jej buzię bez śladu makijażu. - Nie widzę w tym logiki - dodała.
- Według mnie to fantastyczny pomysł - skontrowała Gina.
- Cassie, logika i cyfry to nie wszystko - powiedziała Reese. Skrzywiła się cierpko, wzięła
przyjaciółki pod ręce i pociągnęła je do środka. - No więc impreza się odbędzie.
Przez ogromny hol prowadziła je do salonu. Dochodzący z zewnątrz stukot młotków odbijał się
nieznośnym echem.
- W końcu nie powiedziałaś mi, po co dzwoniłaś trzy dni temu - zagadnęła Gina.
Trzy dni. Naprawdę tylko tyle?
- Och, no tak. - Urwała niepewnie. - To w związku z Marnie.
L R
T
Niezręczna cisza zaczęła się przedłużać. Gina i Marnie od lat ze sobą nie rozmawiały. Od momentu,
gdy w ostatni wspólny wieczór Gina wyznała im swój sekret.
- Zadzwoniłam, żeby powiedzieć ci o Carterze, bracie Marnie.
- Reese, pamiętam, kto to jest. - Głos Giny nieco się zmienił.
Jasne, że pamięta. Przecież się z nim przespała, choć był zaręczony. Z przyjaciółką Marnie z
dzieciństwa. Reese chrząknęła.
- Rozwiódł się.
Nie chciała, żeby Gina dowiedziała się o tym od kogoś innego, a już na pewno nie od Marnie. Gina
już i tak wiele przeszła.
Gina odezwała się po dłuższej chwili:
- Dlaczego sądzisz, że to mnie obchodzi?
- Cóż, po tym, co zaszło... - Reese opuściła ręce, zatrzymała się i nerwowo zerknęła na Cassie.
Cassie jedynie wzruszyła ramionami. Czyli nie ma co liczyć na pomoc z jej strony. - Zwłaszcza między
tobą a Carterem...
- To było wieki temu. Kogo to teraz rusza? - Gina uśmiechnęła się z przymusem. - Chyba nie
myślisz, że nadal do niego wzdycham?
Reese zagryzła wargę. Wolała powstrzymać się od odpowiedzi.
- To była jedna noc - ciągnęła Gina. - Było, minęło.
- W porządku - mruknęła Reese. - Pomożecie mi z truflami?
Cassie zrównała się z nią, zmarszczyła brwi.
- Z truflami?
- To miała być dekoracja. Na każdym nakryciu trufla w stylizowanym pudełeczku na obrączki.
Gina skrzywiła się z niesmakiem.
- To byłoby w złym guście.
- No właśnie - powiedziała Reese. - Dlatego potrzebuję pomocy. Marnie niedługo powinna się
zjawić. Na pewno chętnie nam pomoże.
Gina zwolniła kroku.
Reese niespokojnie łypnęła na Cassie, ujęła Ginę za ramię.
- Nie pękaj. To będzie dobra zabawa.
Była zdenerwowana, dlatego plotła bez sensu, ale dla Giny i Marnie spotkanie po latach będzie
jeszcze większym stresem. Oględnie mówiąc, Marnie nie była zachwycona, gdy Gina niespodziewanie
spędziła noc z jej bratem. Reese starała się zdystansować, ale w głębi duszy zawsze zastanawiała, się, co
pchnęło Ginę do takiego czynu. Dlaczego nie zdołała powściągnąć emocji, zapanować nad pożądaniem?
Po wczorajszej nocy to się zmieniło. Nie miała moralnego prawa nikogo osądzać.
L R
T
Weszły do salonu przylegającego do przepięknego wiktoriańskiego ogrodu. Było to wielkie
pomieszczenie urządzone antycznymi meblami, na podłodze stos stylizowanych pudełeczek, na niskim
stoliku lśniące celofanowe arkusiki i granatowa wstążka.
- O mój Boże - jęknęła Gina, siadając na różowej kanapie. Smętnie popatrzyła na piętrzące się
pudełeczka. - To zajmie całą wieczność.
- Nie przesadzaj - rzekła Cassie. Usiadła obok niej, rozwiązała wstążeczkę, wyjęła truflę i
zapakowała ją w celofan. - Mamy dwieście sztuk, na jedną potrzeba mniej więcej czterdzieści sekund, czyli
razem dwie godziny i kwadrans. - Odcięła kawałek wstążki, zawiązała paczuszkę. - To po pół godziny
pracy dla czterech osób.
Szczęście, że Cassie jest taka racjonalna, choć Gina nadal nie wydawała się przekonana. Poprawiła
kokardkę zawiązaną przez Cassie.
- Jak będziesz taka pedantyczna, to pół godziny zmieni się w godzinę - chłodno zauważyła Cassie.
- To może lepiej je zjedzmy - zaproponowała Gina. Popatrzyła na Cassie i westchnęła. - Nie, nie
chcę słuchać, ile czasu to by zajęło.
- Dlaczego na podjezdzie dwóch przystojniaków gra w kosza?
Przyjaciółki podniosły wzrok znad trufli, słysząc od progu znajomy, śpiewny głos Marnie. Reese
znieruchomiała, serce w niej zamarło.
Powinna przywitać się z przyjaciółką, ułatwić spotkanie ich czwórki po latach.
Jednak nie była w stanie. Serce waliło jej jak oszalałe. Myślała tylko o jednym.
Dylan przyjechał i nakłonił Masona do gry? Wyczuł w nim jakąś zmianę? Czy może Mason
powiedział mu, co między nimi zaszło?
Raczej mało prawdopodobne, ale kto wie? Lęk ją niemal paraliżował.
To ona musi powiedzieć o tym Dylanowi. Osobiście. Ona ponosi odpowiedzialność za to, co się
stało.
Poderwała się i pobiegła do drzwi. Puszczając mimo uszy niespokojne pytania przyjaciółek.
Pośpiesznie przemierzała niekończący się korytarz, kolejny raz klnąc w duchu rozmiary rezydencji.
Obcasy stukały o marmurową posadzkę. Oby tylko się nie potknęła, nie poślizgnęła. Przyjaciółki podążały
tuż za nią.
Drobna, jasnowłosa Marnie, ślicznotka z Południa, mówiąca z ujmującym zaśpiewem, była
szczerze zaniepokojona. Wysoka, elegancko wystrojona Gina chyba nieco zaintrygowana, Cassie, w
dżinsach i T-shircie, zachowała spokój. Jakby jej genialny umysł był ponad takie banalne melodramaty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]