[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Leli, lecz od własnych uczuć.
Rozdział 7
Lela leżała w łóżku rozmyślając o markizie. Zastanawiała
się, czy dobrze bawił się w towarzystwie wicehrabiny, po tym
jak opuściła przyjęcie. Był taki raiły i wyrozumiały, gdy
powierzyła mu sekret, że czuła się tak, jakby zapłonął w niej
gorący płomień.
- On jest... wspaniały! - wyszeptała. Lecz na myśl o
jutrzejszym powrocie do Anglii poczuła strach. Markiz
zapewne znajdzie jej jakieś lokum, ale ona nigdy więcej go już
nie zobaczy.
Nigdy, przenigdy go nie zapomnę! - pomyślała i
przypomniała sobie pocałunek, który złożył na jej policzku.
Uczucie, które ją przy tym ogarnęło, było niezwykle dziwne.
Prawie jak deszcz gwiazd przebiegający przez jej ciało:
coś, czego jeszcze do tej pory nie doświadczyła. Całkiem
niespodziewanie zauważyła, że marzy o tym, by markiz
pocałował ją w usta.
Kiedy pan Hopthorne tego próbował, oburzyła się i uznała
to za coś obrzydliwego i odpychającego. Pomyślała, że
pocałunek markiza byłby zupełnie inny, taki, że zapamiętałaby
go do końca życia.
Zastanawiała się także, czy markiz miał ochotę pocałować
wicehrabinę. Jednocześnie Lela była pewna, biorąc pod uwagę
sposób bycia Francuzki, że nie miałaby ona nic przeciwko
temu. Przypomniała sobie chwilę, gdy markiz siedział obok
wicehrabiny, która szeptała coś do niego kuszącym głosem.
Nagle Lela wybuchnęła płaczem.
Markiz zwolnił kroku, gdy zbliżył się do domu hrabiego.
Wciąż myślał o kłopotach Leli i zastanawiał się, co w związku
z tym może uczynić. Doskonale wiedział, że jeśli zgodnie z jej
propozycją, zaoferuje jej domek leżący na terenie posiadłości,
wcześniej lub pózniej ludzie zrobią z niej jego kochankę.
Wiedział, że nie zdawała sobie z tego sprawy.
Jeśli miał ją bronić przed innymi mężczyznami.
należałoby także ochronić jej honor przed plamą, jaką byłoby
wiązanie jej nazwiska z nim.
- Co mam uczynić? - wciąż zadawał sobie to pytanie. -
Co, do diabła, mam zrobić?
Wszedł do salonu, gdzie pod jego nieobecność
wicehrabina flirtowała z hrabią.
- Położył już pan dziecko do łóżeczka? - zapytała. -
Obawiam się, że będzie raczej męczącym pasażerem w drodze
do Anglii. Kobiety nieodzownie cierpią na chorobę morską.
Markiz nie odpowiedział, doskonale wiedząc, że
wicehrabina próbuje być zjadliwa. Waśnie tego szczerze
nienawidził, zwłaszcza gdy obiektem kpin była Lela.
Ponieważ nie miał zamiaru odpowiadać wicehrabinie na tę
złośliwość, podszedł do tacy z trunkami, stojącej w kącie, i
zapytał:
- Mogę się poczęstować?
- Oczywiście! - odrzekł hrabia. - Jest szampan i wszystko,
czego tylko sobie życzysz.
- Po prostu chce mi się pić - odpowiedział markiz i nalał
sobie szklankę wody.
- Proszę usiąść tu - rzekła wicehrabina, klepiąc miejsce
obok siebie. - I opowiedzieć mi coś o sobie.
- Prawdę mówiąc - odpowiedział markiz jak najbardziej
wyniosłym głosem - mam zamiar was już pożegnać, ponieważ
wcześnie rano wyruszamy. Pragnę jeszcze zamienić słowo ze
swoim kapitanem, zanim uda się na spoczynek.
Wicehrabina wydobyła z siebie lekki okrzyk protestu, ale
hrabia, który zauważył, że przyjaciel naprawdę chce wyjść,
wstał.
- Wiesz, Carew, bardzo mi przykro, że nas opuszczasz tak
wcześnie - powiedział - ale musisz przyznać, że znalazłem dla
ciebie kilka rzeczywiście dobrych płócien.
- Jestem ci głęboko wdzięczny - odrzekł markiz - i
proponuję, że gdy następnym razem jego wysokość przyjedzie
do Kyne, przyłączysz się do nas i opowiesz mu, jak doskonale
się spisałeś.
Hrabia tylko się zaśmiał.
- Dziękuję za propozycję, jednak wolałbym przyjechać,
gdy będziesz sam. Mam już dość obrazów tu w Holandii, a
jedynie pragnę dosiąść twoich koni.
Markiz uśmiechnął się.
- Są zawsze do twojej dyspozycji.
- Konie! Konie! - wykrzyknęła wicehrabina. - Czy
Anglicy o niczym innym nie rozmawiają?
W jej głosie słychać było rozdrażnienie. Była zła, że
markiz opuszcza dom hrabiego, i zdawała sobie sprawę, że nie
udało jej się go usidlić. Markiz uniósł niedbale jej dłoń w
kierunku ust.
- %7łegnam, madame, miło mi było cię poznać. Razem z
Hansem ruszyli ku drzwiom. Kiedy wyszli do holu, hrabia
powiedział:
- Twoja mała protegowana to najpiękniejsza osóbka, jaką
widziałem od lat. Gotów jestem dać ci za nią Rijsk, jeśli
byłbyś zainteresowany.
Markiz zaśmiał się ponownie.
- Nie jest moja i ma doskonale wyrobioną opinię na temat
człowieka, którego życzyłaby sobie poślubić.
- Obrażasz mnie! - poskarżył się hrabia. Potem objął
markiza ramieniem i dodał:
- Znam cię od dawna, Carew, i wiem, że nie ma sensu
stawać z tobą w szranki. Zawsze wygrywasz
współzawodnictwo, bez względu na to czy chodzi o konie, czy
o kobiety!
- Nareszcie komplement, który sprawił mi przyjemność! -
zażartował markiz.
Obaj śmiali się, gdy markiz zszedł ze schodów i ruszył w
stronę jachtu. Kanał wyglądał romantycznie dzięki światłom
odbijającym się w wodzie, rzucanym przez latarnie uliczne i
łodzie mieszkalne.
Markiz myślał o Leli. Pięknie wyglądała na tle nieba
rozbłyskującego gwiazdami. Był także zdania, iż popełnił błąd
całując ją w policzek.
Dręczyła go świadomość uczucia, jakie to wydarzenie
wzbudziło w nich obojgu.
- Traktuje mnie jak namiastkę ojca! - powiedział do siebie
z oporem. Jednak gdy wchodził na pokład wiedział, chociaż
chciał to w sobie stłumić, że z niecierpliwością oczekuje
podróży w jej towarzystwie.
Nie wyruszyli tak rano jak planował markiz, lecz było i
tak za wcześnie, by hrabia wyszedł ich pożegnać. Wypłynęli z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Leli, lecz od własnych uczuć.
Rozdział 7
Lela leżała w łóżku rozmyślając o markizie. Zastanawiała
się, czy dobrze bawił się w towarzystwie wicehrabiny, po tym
jak opuściła przyjęcie. Był taki raiły i wyrozumiały, gdy
powierzyła mu sekret, że czuła się tak, jakby zapłonął w niej
gorący płomień.
- On jest... wspaniały! - wyszeptała. Lecz na myśl o
jutrzejszym powrocie do Anglii poczuła strach. Markiz
zapewne znajdzie jej jakieś lokum, ale ona nigdy więcej go już
nie zobaczy.
Nigdy, przenigdy go nie zapomnę! - pomyślała i
przypomniała sobie pocałunek, który złożył na jej policzku.
Uczucie, które ją przy tym ogarnęło, było niezwykle dziwne.
Prawie jak deszcz gwiazd przebiegający przez jej ciało:
coś, czego jeszcze do tej pory nie doświadczyła. Całkiem
niespodziewanie zauważyła, że marzy o tym, by markiz
pocałował ją w usta.
Kiedy pan Hopthorne tego próbował, oburzyła się i uznała
to za coś obrzydliwego i odpychającego. Pomyślała, że
pocałunek markiza byłby zupełnie inny, taki, że zapamiętałaby
go do końca życia.
Zastanawiała się także, czy markiz miał ochotę pocałować
wicehrabinę. Jednocześnie Lela była pewna, biorąc pod uwagę
sposób bycia Francuzki, że nie miałaby ona nic przeciwko
temu. Przypomniała sobie chwilę, gdy markiz siedział obok
wicehrabiny, która szeptała coś do niego kuszącym głosem.
Nagle Lela wybuchnęła płaczem.
Markiz zwolnił kroku, gdy zbliżył się do domu hrabiego.
Wciąż myślał o kłopotach Leli i zastanawiał się, co w związku
z tym może uczynić. Doskonale wiedział, że jeśli zgodnie z jej
propozycją, zaoferuje jej domek leżący na terenie posiadłości,
wcześniej lub pózniej ludzie zrobią z niej jego kochankę.
Wiedział, że nie zdawała sobie z tego sprawy.
Jeśli miał ją bronić przed innymi mężczyznami.
należałoby także ochronić jej honor przed plamą, jaką byłoby
wiązanie jej nazwiska z nim.
- Co mam uczynić? - wciąż zadawał sobie to pytanie. -
Co, do diabła, mam zrobić?
Wszedł do salonu, gdzie pod jego nieobecność
wicehrabina flirtowała z hrabią.
- Położył już pan dziecko do łóżeczka? - zapytała. -
Obawiam się, że będzie raczej męczącym pasażerem w drodze
do Anglii. Kobiety nieodzownie cierpią na chorobę morską.
Markiz nie odpowiedział, doskonale wiedząc, że
wicehrabina próbuje być zjadliwa. Waśnie tego szczerze
nienawidził, zwłaszcza gdy obiektem kpin była Lela.
Ponieważ nie miał zamiaru odpowiadać wicehrabinie na tę
złośliwość, podszedł do tacy z trunkami, stojącej w kącie, i
zapytał:
- Mogę się poczęstować?
- Oczywiście! - odrzekł hrabia. - Jest szampan i wszystko,
czego tylko sobie życzysz.
- Po prostu chce mi się pić - odpowiedział markiz i nalał
sobie szklankę wody.
- Proszę usiąść tu - rzekła wicehrabina, klepiąc miejsce
obok siebie. - I opowiedzieć mi coś o sobie.
- Prawdę mówiąc - odpowiedział markiz jak najbardziej
wyniosłym głosem - mam zamiar was już pożegnać, ponieważ
wcześnie rano wyruszamy. Pragnę jeszcze zamienić słowo ze
swoim kapitanem, zanim uda się na spoczynek.
Wicehrabina wydobyła z siebie lekki okrzyk protestu, ale
hrabia, który zauważył, że przyjaciel naprawdę chce wyjść,
wstał.
- Wiesz, Carew, bardzo mi przykro, że nas opuszczasz tak
wcześnie - powiedział - ale musisz przyznać, że znalazłem dla
ciebie kilka rzeczywiście dobrych płócien.
- Jestem ci głęboko wdzięczny - odrzekł markiz - i
proponuję, że gdy następnym razem jego wysokość przyjedzie
do Kyne, przyłączysz się do nas i opowiesz mu, jak doskonale
się spisałeś.
Hrabia tylko się zaśmiał.
- Dziękuję za propozycję, jednak wolałbym przyjechać,
gdy będziesz sam. Mam już dość obrazów tu w Holandii, a
jedynie pragnę dosiąść twoich koni.
Markiz uśmiechnął się.
- Są zawsze do twojej dyspozycji.
- Konie! Konie! - wykrzyknęła wicehrabina. - Czy
Anglicy o niczym innym nie rozmawiają?
W jej głosie słychać było rozdrażnienie. Była zła, że
markiz opuszcza dom hrabiego, i zdawała sobie sprawę, że nie
udało jej się go usidlić. Markiz uniósł niedbale jej dłoń w
kierunku ust.
- %7łegnam, madame, miło mi było cię poznać. Razem z
Hansem ruszyli ku drzwiom. Kiedy wyszli do holu, hrabia
powiedział:
- Twoja mała protegowana to najpiękniejsza osóbka, jaką
widziałem od lat. Gotów jestem dać ci za nią Rijsk, jeśli
byłbyś zainteresowany.
Markiz zaśmiał się ponownie.
- Nie jest moja i ma doskonale wyrobioną opinię na temat
człowieka, którego życzyłaby sobie poślubić.
- Obrażasz mnie! - poskarżył się hrabia. Potem objął
markiza ramieniem i dodał:
- Znam cię od dawna, Carew, i wiem, że nie ma sensu
stawać z tobą w szranki. Zawsze wygrywasz
współzawodnictwo, bez względu na to czy chodzi o konie, czy
o kobiety!
- Nareszcie komplement, który sprawił mi przyjemność! -
zażartował markiz.
Obaj śmiali się, gdy markiz zszedł ze schodów i ruszył w
stronę jachtu. Kanał wyglądał romantycznie dzięki światłom
odbijającym się w wodzie, rzucanym przez latarnie uliczne i
łodzie mieszkalne.
Markiz myślał o Leli. Pięknie wyglądała na tle nieba
rozbłyskującego gwiazdami. Był także zdania, iż popełnił błąd
całując ją w policzek.
Dręczyła go świadomość uczucia, jakie to wydarzenie
wzbudziło w nich obojgu.
- Traktuje mnie jak namiastkę ojca! - powiedział do siebie
z oporem. Jednak gdy wchodził na pokład wiedział, chociaż
chciał to w sobie stłumić, że z niecierpliwością oczekuje
podróży w jej towarzystwie.
Nie wyruszyli tak rano jak planował markiz, lecz było i
tak za wcześnie, by hrabia wyszedł ich pożegnać. Wypłynęli z [ Pobierz całość w formacie PDF ]