[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Cholera. Pokonała go jego własnymi argumentami. Westchnął ciężko. Nie
chciał szukać dziury w całym ani zastanawiać się nad podwójną rolą, jaką odgry-
wała w jego życiu:  dziewczyna" dla znajomych i  niania" dla pracowników. Im-
plikacje były zbyt niebezpieczne, zwłaszcza kiedy coraz gorzej radził sobie z wła-
snymi uczuciami.
- Czy nie możesz po prostu przyjść na to przyjęcie? - zapytał w końcu z rezy-
gnacją.
Na jej twarzy zagościł najpiękniejszy, najbardziej fascynujący uśmiech na
świecie.
- Z radością. Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.
Myślał o niej. Nie miała pojęcia, jak często.
S
R
ROZDZIAA JEDENASTY
Nicki obiecała Jaredowi, że zejdą punktualnie o szóstej. Madison, wykąpana i
wyperfumowana, towarzyszyła gospodyni, która piekła w kuchni ciasteczka. W
białym sweterku, czarnych spodniach i skórkowych pantofelkach wyglądała jak
prawdziwa córka szefa.
Nicki była już pięć minut spózniona i straszliwie zdenerwowana. Nigdy się
nie spózniała. Nigdzie.
Z niesfornym lokiem spływającym z jej skroni wyglądała w swoim mniema-
niu jak idiotka.
Uprasowała najlepsze spodnie i wyczyściła buty, ale kiedy spojrzała w lustro,
doszła do wniosku, że odpowiedniejsza będzie sukienka. Zgubiło ją te pięć minut
grzebania w szafie.
Jared będzie wściekły. Spróbowała zapanować nad niesfornym lokiem, ale
wystrzelił z powrotem w górę, niczym sprężynka. Z rezygnacją wciągała malinową
suknię, zastanawiając się, czy spotka kogoś znajomego ze sklepu. Martwiła się, co
sobie o niej pomyślą, gdy przyjdzie na przyjęcie z samym szefem.
Próbowała zgadnąć, jak Jared ją przedstawi. Odmówił użycia takich słów jak
niania, opiekunka czy pracownica. Jak zatem ją nazwie? Przyjaciółką? Nie, raczej
towarzyszką zabaw Madison. I jego.
Wspomnienie gorącego pocałunku Jareda zjawiło się bez zaproszenia.
Chwyciła gwałtownie torebkę i wybiegła szybko z pokoju, szamocząc się z
zapięciem złotej bransoletki po mamie. Dotarła na podest i potknęła się.
- Hej! - powiedział Jared. - Uważaj, nie tak energicznie!
Zaczerwieniła się. Potem wzięła głęboki oddech i przybrała królewską pozę.
- Oczywiście.
I powoli, z wdziękiem, jakby brała udział w konkursie piękności, zeszła na
dół, pokazując zgrabne nogi w całej okazałości.
S
R
- Wspaniale - pochwalił z szerokim uśmiechem. - Pomyśleć, że proponowa-
łem ci pracę króliczka. Pewnie niezle wyglądasz w futrze... i niczym poza tym.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś.
Wzruszył lekko ramionami.
- Spózniłam się - powiedziała, przybierając skruszoną minę.
- Wiem. - Spojrzał na zegarek. - Sześć minut.
- Przepraszam. Przebrałam się w ostatniej chwili. - Zapięcie bransoletki zno-
wu wyślizgnęło się z jej palców, a lok-sprężynka dzgnął ją w oko.
Jared przesunął go na skroń.
- Słodkie...
- To pomyłka.
- Najlepsze rzeczy często zaczynają się od pomyłki.
Chyba miał na myśli ten błąd, kiedy wtargnęła do jego biura, zdecydowana
odzyskać posadę Zwiętego Mikołaja. I jak to się skończyło? Zauroczył ją. Fizycz-
nie zauroczył. Bez nadziei na przyszłość.
- Pozwól. - Wyjął bransoletkę z jej ręki. Poczuła jego palce na delikatnej skó-
rze nadgarstka i usłyszała trzask. - Lepiej?
- O wiele, dziękuję. Ale nie puścił jej dłoni.
- Pozwól, że ci się przyjrzę. - Zlustrował ją od stóp do głów. - Moja rodzina,
łącznie z domowym personelem, musi się odpowiednio prezentować. - Niemal na-
macalnie czuł, jak zesztywniała.
- Tak mnie przedstawisz? Jako domowy personel?
- Nie myślałem o tym. Ale nie sądzę, by ktoś miał odwagę zapytać. Prawda? -
Uniósł szelmowsko brew i puścił jej rękę. - Nie to mnie martwi. Właśnie się do-
wiedziałem, że Mikołaj zachorował.
- Co takiego?
- To dość głupi zwyczaj, zwłaszcza że ludzie zjawiają się tylko po to, by ode-
brać świąteczną premię. No i wygrać indyka na loterii.
S
R
- To nie było miłe.
- Ale taka jest prawda. Dzwoniłem do różnych agencji po zastępstwo, jednak
bez skutku. Obawiam się, że sami będziemy musieli rozdać prezenty - urwał, pa-
trząc na nią spod oka. - O ile się zgodzisz.
- Chwileczkę! - Przyszedł jej do głowy genialny pomysł. - Mam duże do-
świadczenie w odgrywaniu roli Zwiętego Mikołaja.
Odwrócił się gwałtownie.
- Myślałem, że skończyłaś z tą profesją - zagrzmiał.
-  Tą profesją"? - powtórzyła oburzona. - Zupełnie jakbym oddawała się de-
kadenckim przyjemnościom. To nic wstydliwego dawać komuś odrobinę radości i
szczęścia.
- Nie możesz paradować przez cały wieczór w stroju...
- Zwiętego  Nickołaja" - podpowiedziała, odważnie patrząc mu w oczy.
- Jeśli ktoś dowie się, że po tym, jak cię wylałem... - jeszcze próbował się
bronić.
- Wszyscy wiedzą, że mnie wylałeś i wiedzą, z jakiego powodu. Ach, tak,
chodzi o tę twoją przeklętą dumę.
- Nie bądz śmieszna.
- Nie wyobrażam sobie lepszej zabawy niż odegranie po raz ostatni roli, dzię-
ki której się tutaj znalazłam. - Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Jared wyraznie
się wahał. - Hej, dowiem się, co Madison chce na Gwiazdkę.
Prychnął, ale Nicki widziała, że zaczyna się poddawać.
- Zamierzam tylko wyświadczyć ci przysługę. Nie możesz tego zaakcepto-
wać? - roześmiała się. - Potraktuj to jako prezent pod choinkę.
- Zwietnie - wymruczał. - Każdy będzie miał szansę posiedzieć na twoich ko-
lanach. - Pochylił się nad nią tak, że jego oddech owiewał jej policzki. - Może w
tym roku ja też powinienem zrobić sobie zdjęcie ze Zwiętym Mikołajem.
- Uważaj - ostrzegła. - Musiałbyś wyznać mi szczerze, czego najbardziej pra-
S
R
gniesz.
Jego spojrzenie stało się nieodgadnione, a ręka powędrowała do jej talii.
- Zawsze chciałem tego, czego nie mogłem dostać, co zupełnie nieosiągalne -
stwierdził, patrząc na nią znacząco.
Może Jared uważał takie imprezy za nudne i uciążliwe, ale to przyjęcie było
wyjątkowo udane. Kolacja, tańce, zabawy dla dzieci pracowników. Pojawienie się
Zwiętego Mikołaja miało być gwozdziem programu.
Madison z innymi dziećmi zatraciła się w balonowym szaleństwie, Nicki
przyjęła więc zaproszenie Jareda do tańca. Muzyka przesłoniła jej cały świat, pra-
gnęła, żeby ten taniec nigdy się nie skończył. Gdy znalezli się obok tylnego wyj-
ścia, z niechęcią otrząsnęła się z zauroczenia.
- Teraz powinnam zniknąć - szepnęła.
Nicki niechętnie wysunęła się z ramion Jareda i wymknęła tylnymi drzwiami
do przebieralni, gdzie czekał na nią czerwony kostium. Buty były nieco za duże, ale
jakoś sobie poradziła. Wytarła ostatnie ślady makijażu i wsunęła parę binokli na
czerwony nos. Dzięki brodzie, peruce i przyklejanym brwiom przemieniła się po
chwili w wesołego grubiutkiego staruszka.
Ruszyła zamaszystym krokiem do bawialni z  ho, ho, ho" na ustach.
Dzieci zapiszczały i ucichły rozmowy.
Jared podszedł natychmiast i uścisnął jej rękę.
- Jak miło, że do nas wpadłeś, Mikołaju! - powitał ją.
Tylko Nicki zauważyła, że przygląda jej się bacznie, szukając znajomych ry-
sów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl