[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczy.
Bobby! Na rozpalonegopożądaniemConala widokten po-
działał jak kubeł zimnej wody.
- Co robisz z moją ciocią? - Chłopiec domagał się wyjaś-
nienia.
ZwestchnieniemConal wypuścił Livvyz objęć. Poczuł, że
zesztywniała.
- Czymama niemówiła ci, że nienależyzadawać niedys-
kretnych pytań? - zapytał Bobby'ego.
Niebardzowiedział, copowiedzieć. Wtej chwili pewnybył
tylkojednej rzeczy. Pragnął, abyten dzieciaktusię niepętał.
- Nie mówiła - odparł malec. - Dlaczegocałowałeś ciocię
wtaki sposób?
- Lepiej niezwracaj uwagi nato, corobimy- niebezzaże-
nowania poradził mu Conal.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
55
Czy wszystkie dzieciaki są tak piekielnie wścibskie jak ten
chłopak?zastanawiał się przezchwilę. Jegocałedoświadczenia
z dziećmi ograniczałysię wyłącznie do okazywania podziwu,
gdyprzyjacieleopowiadali mu z dumą onajnowszych wyczy-
nach swoich latorośli. Wdomu, wktórymsię wychowywał,
dzieci byłypodzielonena grupywedługwiekui nigdyniemiał
do czynienia z młodszymi od siebie. Jeśli wszystkie dzieciaki
byłytakie jak Bobby... Conal aż się wzdrygnął. Nie zamierzał
mieć własnegopotomstwa. Na szczęścieominie gota wątpliwa
przyjemność. Na myśl, że jego własnysyn, podobnie jak teraz
Bobby, przyglądałbymu się wzrokiemzimnymi zdegustowa-
nym, Conalowi zrobiłosię niewyraznie.
- Bobby, włóż skarpetki. Za pięć minut wychodzimyz do-
mu - powiedziała Fern, stając u stóp schodów. Odczekała, aż
dzieciakpoczłapał na górę, a potemzwróciła się doConala:
- Przepraszam. Jaknaswój wiekjest trochę zabardzospostrze-
gawczy.
Conal usiłował zachować kamienną twarz, mimo że miał
ochotę oświadczyć Fern, comyśli ojej wścibskimsynalku, który
przeszkadzał mu całować Livvy.
- Poczekaj na nas wsaloniku - zaproponowała mu pani
domu. - Aty- zwróciła się dosiostry- pomóż mi wyjąć zfor-
mygalaretę.
Livvyniechętnie poszła do kuchni. Nie miała ochotywy-
jmować galarety. Chciała nadal się całować.
- To zle, że ten twój narzeczonynie lubi dzieci - oświad-
czyłaFern, wręczającsiostrzenaczyniez galaretą.
- Ależ lubi je - machinalniezaprzeczyła Livvy, niemając
pojęcia, jak jest naprawdę. Nie przyszłojej nawet dogłowy, że
taki miłyczłowiekjakConal mógłbymieć nieprzyjaznystosu-
nek dodzieci.
- Wkażdymraziemały, biednyBobbynieprzypadł mudo
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
56
gustu - oświadczyła Fern. - Patrzył na niego złym okiem. Na
mnie zresztą też.
- To dlatego, że jest zbyt dobrze wychowany, aby powie-
dzieć ci, conaprawdę myśli - oznajmiłaLivvy, wsadzającformę
na chwilę dogorącej wody. Sprawnieobróciła galaretę i wyło-
żyła ją na półmisek, którypodała jej Fern. - Trudno mieć do
niegopretensję oto, żebezwiększegoentuzjazmutraktujeobce
dziecko, któreprzeszkadzamucałować narzeczoną, i todwu-
krotnie wniewielkimodstępie czasu.
- Być może - odparła Fern. - Przyznaję, że prawie zdąży-
łamzapomnieć, jak to jest, gdyczłowiek po raz pierwszysię
zaręczy. Bill i janiemogliśmyoderwać odsiebierąk. I pomy-
śleć, że... - Westchnęła głęboko.
- Stałosię coś?
- Nie, absolutnie nic - zaprzeczyła tak gwałtownie, że
zaniepokoiłotoLivvy. - Jeszcze nigdyniemiałamtak świet-
nej klasy. Dzieciaki są wspaniałe. Za żadne skarby nie po-
trafiłabymrzucić szkoły! - Wgłosie Fern zabrzmiały twarde
tony.
Ta żarliwa deklaracja siostryzaskoczyła Livvy.
- Jest jakiś powód, dla któregomiałabyś tozrobić?- spytała
ostrożnie.
- Niektórzysądzą, żenauczycielskichetatówjest napęczki!
Jakdługomusiałamzadowalać się wyłączniezastępstwami, za-
nimprzydzielonomi na stałe własną klasę? Sześć lat, siostro.
Dokładnie sześć lat.
- Och! - mruknęła Livvy. Nie miała pojęcia, ocosiostrze
chodzi. Czyżbydyrekcja szkołyplanowała cięcia etatowei po-
zbycie się niektórych nauczycieli? Gdybychodziło tylko o to,
Fern zpewnością byjej natychmiast powiedziała.
Zmieniła temat.
- Pewniemarzyszjuż otym, abymieć towszystkozasobą,
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
57 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
oczy.
Bobby! Na rozpalonegopożądaniemConala widokten po-
działał jak kubeł zimnej wody.
- Co robisz z moją ciocią? - Chłopiec domagał się wyjaś-
nienia.
ZwestchnieniemConal wypuścił Livvyz objęć. Poczuł, że
zesztywniała.
- Czymama niemówiła ci, że nienależyzadawać niedys-
kretnych pytań? - zapytał Bobby'ego.
Niebardzowiedział, copowiedzieć. Wtej chwili pewnybył
tylkojednej rzeczy. Pragnął, abyten dzieciaktusię niepętał.
- Nie mówiła - odparł malec. - Dlaczegocałowałeś ciocię
wtaki sposób?
- Lepiej niezwracaj uwagi nato, corobimy- niebezzaże-
nowania poradził mu Conal.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
55
Czy wszystkie dzieciaki są tak piekielnie wścibskie jak ten
chłopak?zastanawiał się przezchwilę. Jegocałedoświadczenia
z dziećmi ograniczałysię wyłącznie do okazywania podziwu,
gdyprzyjacieleopowiadali mu z dumą onajnowszych wyczy-
nach swoich latorośli. Wdomu, wktórymsię wychowywał,
dzieci byłypodzielonena grupywedługwiekui nigdyniemiał
do czynienia z młodszymi od siebie. Jeśli wszystkie dzieciaki
byłytakie jak Bobby... Conal aż się wzdrygnął. Nie zamierzał
mieć własnegopotomstwa. Na szczęścieominie gota wątpliwa
przyjemność. Na myśl, że jego własnysyn, podobnie jak teraz
Bobby, przyglądałbymu się wzrokiemzimnymi zdegustowa-
nym, Conalowi zrobiłosię niewyraznie.
- Bobby, włóż skarpetki. Za pięć minut wychodzimyz do-
mu - powiedziała Fern, stając u stóp schodów. Odczekała, aż
dzieciakpoczłapał na górę, a potemzwróciła się doConala:
- Przepraszam. Jaknaswój wiekjest trochę zabardzospostrze-
gawczy.
Conal usiłował zachować kamienną twarz, mimo że miał
ochotę oświadczyć Fern, comyśli ojej wścibskimsynalku, który
przeszkadzał mu całować Livvy.
- Poczekaj na nas wsaloniku - zaproponowała mu pani
domu. - Aty- zwróciła się dosiostry- pomóż mi wyjąć zfor-
mygalaretę.
Livvyniechętnie poszła do kuchni. Nie miała ochotywy-
jmować galarety. Chciała nadal się całować.
- To zle, że ten twój narzeczonynie lubi dzieci - oświad-
czyłaFern, wręczającsiostrzenaczyniez galaretą.
- Ależ lubi je - machinalniezaprzeczyła Livvy, niemając
pojęcia, jak jest naprawdę. Nie przyszłojej nawet dogłowy, że
taki miłyczłowiekjakConal mógłbymieć nieprzyjaznystosu-
nek dodzieci.
- Wkażdymraziemały, biednyBobbynieprzypadł mudo
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
56
gustu - oświadczyła Fern. - Patrzył na niego złym okiem. Na
mnie zresztą też.
- To dlatego, że jest zbyt dobrze wychowany, aby powie-
dzieć ci, conaprawdę myśli - oznajmiłaLivvy, wsadzającformę
na chwilę dogorącej wody. Sprawnieobróciła galaretę i wyło-
żyła ją na półmisek, którypodała jej Fern. - Trudno mieć do
niegopretensję oto, żebezwiększegoentuzjazmutraktujeobce
dziecko, któreprzeszkadzamucałować narzeczoną, i todwu-
krotnie wniewielkimodstępie czasu.
- Być może - odparła Fern. - Przyznaję, że prawie zdąży-
łamzapomnieć, jak to jest, gdyczłowiek po raz pierwszysię
zaręczy. Bill i janiemogliśmyoderwać odsiebierąk. I pomy-
śleć, że... - Westchnęła głęboko.
- Stałosię coś?
- Nie, absolutnie nic - zaprzeczyła tak gwałtownie, że
zaniepokoiłotoLivvy. - Jeszcze nigdyniemiałamtak świet-
nej klasy. Dzieciaki są wspaniałe. Za żadne skarby nie po-
trafiłabymrzucić szkoły! - Wgłosie Fern zabrzmiały twarde
tony.
Ta żarliwa deklaracja siostryzaskoczyła Livvy.
- Jest jakiś powód, dla któregomiałabyś tozrobić?- spytała
ostrożnie.
- Niektórzysądzą, żenauczycielskichetatówjest napęczki!
Jakdługomusiałamzadowalać się wyłączniezastępstwami, za-
nimprzydzielonomi na stałe własną klasę? Sześć lat, siostro.
Dokładnie sześć lat.
- Och! - mruknęła Livvy. Nie miała pojęcia, ocosiostrze
chodzi. Czyżbydyrekcja szkołyplanowała cięcia etatowei po-
zbycie się niektórych nauczycieli? Gdybychodziło tylko o to,
Fern zpewnością byjej natychmiast powiedziała.
Zmieniła temat.
- Pewniemarzyszjuż otym, abymieć towszystkozasobą,
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
57 [ Pobierz całość w formacie PDF ]