[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Babcia zawsze zajmuje się dziećmi tego z rodziny, kto
akurat pracuje w restauracji - wyjaśniła spiesznie. - Czasami
nawet opiekuje się dziećmi naszych pracowników. Nie mam
pojęcia, co byśmy bez niej zrobili.
Isabel poprowadziła go do sypialni. Położyła palec na
ustach i ostrożnie otworzyła drzwi.
W rogu pokoju stało łóżeczko Sandy. Dziewczynka leżała
na brzuszku z pupą wystawioną do sufitu i palcem w buzi. Na
ten widok Craigowi serce zabiło mocniej. Była taka śliczna,
taka szczęśliwa i urocza. W niczym nie przypominała tamtej
żałosnej kruszynki, którą ponad miesiąc temu przywiózł do
szpitala. Craig dopiero teraz naprawdę zrozumiał, jak wielkiej
rzeczy dokonali razem z Isabel tamtego marcowego poranka.
Ale szczęściara z tej Sandy, pomyślał. Znalazła sobie taką
liczną i bardzo kochającą rodzinę. Przynajmniej na razie.
Mam nadzieję, że ten, kto ją adoptuje, da jej choć połowę tej
miłości, jaką ją tutaj otaczają.
- Ale ma gęstą czuprynę - szepnął Craig. - Dodajesz jej
do mleka płynu na porost włosów?
- Wszystkie meksykańskie niemowlęta tak wyglądają. - Isa-
bel pogłaskała małą, pokrytą już krótkimi czarnymi włoskami
główkę. - Gdybyś zobaczył moje zdjęcia z dzieciństwa...
- Ona staje się coraz ładniejsza - zachwycał się Craig. Po
chwili uznał, że powinien zaniechać tych czułości, jeśli nie
chce, żeby Isabel zle go zrozumiała. - Pewnie musisz już
wracać do pracy. Dziękuję, że pozwoliłaś mi na nią spojrzeć.
- Możesz to robić, kiedy tylko zechcesz. Uwielbiam ją
pokazywać. Czasami zachowuję się tak, jakbym była rodzoną
matką Sandy.
- Wprawdzie nie dałaś jej życia, ale ją do życia przywró
ciłaś. A ja ci w tym pomogłem. Może to głupie, ale uważam,
że zrobiliśmy coś zupełnie wyjątkowego.
- Och, Craig, nie przypuszczałam... - głos jej zadrżał.
Spojrzała na Craiga z niedowierzaniem. - Nie byłam pew
na. .. Chciałam powiedzieć, że bardzo się cieszę z tego, że ty
też tak myślisz. Wielkość tego, cośmy zrobili, czasami nawet
mnie przytłacza. Nie sądziłam, że ktokolwiek potrafi to zro
zumieć.
Patrzyli na siebie spięci i niezdecydowani. A potem Isabel
przytuliła się do Craiga tak spontanicznie, jakby od wieków
byli kochankami. Craig nie zapytał, co się stało, choć prawdo
podobnie powinien zapytać. Rozum mu się mącił, a jego po
stępowaniem kierowały już tylko zmysły. Całował ją, myśląc
tylko o tym, jakie to niewyobrażalnie wspaniałe uczucie.
Teraz już wiedział, że to, co czuje do Isabel, nie jest tylko
pociągiem fizycznym. Choćby temu zaprzeczał, to przecież
tak naprawdę dobrze wiedział, iż wytworzyła się już pomiędzy
nimi więz i że w powstaniu tej więzi znaczący udział miała
mała dziewczynka, śpiąca w tej chwili spokojnie w łóżeczku.
Craig bardzo się przestraszył. Czegoś podobnego nie czuł,
odkąd... Tak, przeżywał coś takiego wiele lat temu, kiedy po
raz pierwszy zobaczył swego maleńkiego braciszka i zrozu-
miał, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na jego barkach.
Wprawdzie teraz było trochę inaczej, bo to nie on odpowiadał
za Sandy. Ona nic potrzebowała go tak bardzo jak Tom. Miała
Isabel. %7ładne dziecko nie mogłoby dostać od życia więcej.
Isabel wyczuła, że z Craigiem dzieje się coś niedobrego. Zre
sztą wreszcie też się trochę opanowała. Nie miała pojęcia, dla
czego właściwie to zrobiła. Umówili się przecież, że więcej się
nie spotkają. Tymczasem dosłownie rzuciła mu się w ramiona,
zapominając o tym, że ona i Craig zupełnie do siebie nie pasują.
A przecież kiedy patrzył na Sandy, kiedy o niej mówił,
zdawało się Isabel, że to dziecko wcale nie jest mu obojętne.
Nie rozumiała, dlaczego Craig tak uparcie wypiera się chęci
posiadania rodziny, choć gołym okiem widać, że bardzo jej
pragnie. Może trzeba mu dać trochę czasu do namysłu...
Może gdyby częściej widywał Sandy, udałoby mu się przeła
mać bariery psychiczne, powstrzymujące go od małżeństwa
i od chęci wychowywania własnych dzieci?
- Teraz naprawdę muszę już iść. - Isabel ostrożnie uwol
niła się z objęć Craiga.
- Wiem. Przepraszam, że cię zatrzymałam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
- Babcia zawsze zajmuje się dziećmi tego z rodziny, kto
akurat pracuje w restauracji - wyjaśniła spiesznie. - Czasami
nawet opiekuje się dziećmi naszych pracowników. Nie mam
pojęcia, co byśmy bez niej zrobili.
Isabel poprowadziła go do sypialni. Położyła palec na
ustach i ostrożnie otworzyła drzwi.
W rogu pokoju stało łóżeczko Sandy. Dziewczynka leżała
na brzuszku z pupą wystawioną do sufitu i palcem w buzi. Na
ten widok Craigowi serce zabiło mocniej. Była taka śliczna,
taka szczęśliwa i urocza. W niczym nie przypominała tamtej
żałosnej kruszynki, którą ponad miesiąc temu przywiózł do
szpitala. Craig dopiero teraz naprawdę zrozumiał, jak wielkiej
rzeczy dokonali razem z Isabel tamtego marcowego poranka.
Ale szczęściara z tej Sandy, pomyślał. Znalazła sobie taką
liczną i bardzo kochającą rodzinę. Przynajmniej na razie.
Mam nadzieję, że ten, kto ją adoptuje, da jej choć połowę tej
miłości, jaką ją tutaj otaczają.
- Ale ma gęstą czuprynę - szepnął Craig. - Dodajesz jej
do mleka płynu na porost włosów?
- Wszystkie meksykańskie niemowlęta tak wyglądają. - Isa-
bel pogłaskała małą, pokrytą już krótkimi czarnymi włoskami
główkę. - Gdybyś zobaczył moje zdjęcia z dzieciństwa...
- Ona staje się coraz ładniejsza - zachwycał się Craig. Po
chwili uznał, że powinien zaniechać tych czułości, jeśli nie
chce, żeby Isabel zle go zrozumiała. - Pewnie musisz już
wracać do pracy. Dziękuję, że pozwoliłaś mi na nią spojrzeć.
- Możesz to robić, kiedy tylko zechcesz. Uwielbiam ją
pokazywać. Czasami zachowuję się tak, jakbym była rodzoną
matką Sandy.
- Wprawdzie nie dałaś jej życia, ale ją do życia przywró
ciłaś. A ja ci w tym pomogłem. Może to głupie, ale uważam,
że zrobiliśmy coś zupełnie wyjątkowego.
- Och, Craig, nie przypuszczałam... - głos jej zadrżał.
Spojrzała na Craiga z niedowierzaniem. - Nie byłam pew
na. .. Chciałam powiedzieć, że bardzo się cieszę z tego, że ty
też tak myślisz. Wielkość tego, cośmy zrobili, czasami nawet
mnie przytłacza. Nie sądziłam, że ktokolwiek potrafi to zro
zumieć.
Patrzyli na siebie spięci i niezdecydowani. A potem Isabel
przytuliła się do Craiga tak spontanicznie, jakby od wieków
byli kochankami. Craig nie zapytał, co się stało, choć prawdo
podobnie powinien zapytać. Rozum mu się mącił, a jego po
stępowaniem kierowały już tylko zmysły. Całował ją, myśląc
tylko o tym, jakie to niewyobrażalnie wspaniałe uczucie.
Teraz już wiedział, że to, co czuje do Isabel, nie jest tylko
pociągiem fizycznym. Choćby temu zaprzeczał, to przecież
tak naprawdę dobrze wiedział, iż wytworzyła się już pomiędzy
nimi więz i że w powstaniu tej więzi znaczący udział miała
mała dziewczynka, śpiąca w tej chwili spokojnie w łóżeczku.
Craig bardzo się przestraszył. Czegoś podobnego nie czuł,
odkąd... Tak, przeżywał coś takiego wiele lat temu, kiedy po
raz pierwszy zobaczył swego maleńkiego braciszka i zrozu-
miał, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na jego barkach.
Wprawdzie teraz było trochę inaczej, bo to nie on odpowiadał
za Sandy. Ona nic potrzebowała go tak bardzo jak Tom. Miała
Isabel. %7ładne dziecko nie mogłoby dostać od życia więcej.
Isabel wyczuła, że z Craigiem dzieje się coś niedobrego. Zre
sztą wreszcie też się trochę opanowała. Nie miała pojęcia, dla
czego właściwie to zrobiła. Umówili się przecież, że więcej się
nie spotkają. Tymczasem dosłownie rzuciła mu się w ramiona,
zapominając o tym, że ona i Craig zupełnie do siebie nie pasują.
A przecież kiedy patrzył na Sandy, kiedy o niej mówił,
zdawało się Isabel, że to dziecko wcale nie jest mu obojętne.
Nie rozumiała, dlaczego Craig tak uparcie wypiera się chęci
posiadania rodziny, choć gołym okiem widać, że bardzo jej
pragnie. Może trzeba mu dać trochę czasu do namysłu...
Może gdyby częściej widywał Sandy, udałoby mu się przeła
mać bariery psychiczne, powstrzymujące go od małżeństwa
i od chęci wychowywania własnych dzieci?
- Teraz naprawdę muszę już iść. - Isabel ostrożnie uwol
niła się z objęć Craiga.
- Wiem. Przepraszam, że cię zatrzymałam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]