[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ramionach, ale w każdym razie - zatrzymałam się.
I spojrzałam na paczkę leżącą na ziemi, bezpośrednio na drodze króla.
I usłyszałam swój własny głos krzyczący:
-Bomba!
Patrząc wstecz, to wszystko wydarzyło się jakby w zwolnionym tempie - jak bieg po piasku.
W jednym momencie obserwowałam króla spacerującego przez tłum ludzi, ściskającego
dłonie. W następnym nie było nic poza chmurą dymu i przerażeniem. Ludzie krzyczeli.
Dzieci płakały. Ale to wszystko brzmiało z oddali, jak telewizor rozbrzmiewający w
odległym pokoju.
Zakaszlałam i zmrużyłam oczy. Siła wybuchu powaliła mnie na ziemię, a mój bok i ręce
bolały. Wszystkim do czego byłam w stanie się zmusić to stanięcie w pozycji pionowej.
-Cam! - krzyczał Zach. Zdałam sobie sprawę, że w uchu nadal miałam słuchawkę. Wybuch
musiał zniszczyć nasze jednostki komunikacji. W dymie byliśmy niemal ślepi i głusi.
-Cam! - krzyknęła Bex.
-Tu jestem - odpowiedziałam. Obok mnie znajdowała się krwawiąca kobieta, trzymająca
dziecko.
Mężczyzna przedzierał się przez tłum z twarzą pokrytą krwią tak bardzo, że nie mogłam
nawet powiedzieć jakie obniósł obrażenia.
-Tu jestem - powtórzyłam delikatniej, przepychając się naprzeciw ludzi próbujących uciec z
miejsca wybuchu. Musiałam to zobaczyć. Krater, gdzie znajdowała się bomba.
Zniekształcone ciała strażników i mężczyznę, który był jedyną nadzieją pokoju dla Kaspii.
-Ale jestem za pózno.
*New York City Police Department - policja Nowego Yorku innymi słowy.
Rozdział 31
Z pewnością to nie była najdłuższa noc mojego życia, a jednak czułam się
jakby tak było.
Nikt z nas nie zaprotestował kiedy Liz nalegała byśmy się zatrzymali i oczyścili nasze rany
w łazience na stacji benzynowej poza miastem. To było bez znaczenia, prawdę mówiąc.
Zadrapania i siniaki. Na ramieniu miałam dość paskudną ranę, ale każde z nas miało już
dużo gorsze urazy. Byliśmy w obwodzie promieniu wybuchu. Trzy metry od króla i nie
moglibyśmy być bliżej.
Kiedy wróciliśmy do vana zaryzykowałam spojrzenie na Zacha. Nikt nie zajął się jego
zadrapaniami ani oparzeniami. Nikt nie próbował. Po prostu gapiliśmy się przez okno, nie
do końca wiedząc czego właściwie szukamy.
Może drogi ucieczki.
Może szansy, by zawrócić czas.
W vanie grało cicho włączone radio. Wiadomości o zabójstwie króla okrążyła cały glob.
Zamieszki szerzyły się w Kaspii i okolicach, przekraczając granice, powodując, że cały
region stał w ogniu. Chaos stał się nową normą. Zwiat był beczką prochu, a ja pocierałam
bolące ciało,bojąc się wyczuć iskrę.
Jechaliśmy całą noc, wzdłuż wybrzeża, kierując się na południe dopóki nie byłam niemal
pewna, że Zach zamierza doprowadzić nas do morza. Przecież znajdował się tam dok z
małym promem, który trzeba było pchać długą tyczką jakbyś nadal znajdował się w 1850
roku.
Na końcu była wyspa i zarośnięte ścieżki i dom otoczony wysokimi drzewami pokrytymi
hiszpańskich mchem, masywny ganek i sceneria godna Scarlett O'Hara.
-Co to za miejsce, Zach? - spytałam, ale nie odpowiedział. Po prostu kopnął frontowe
drzwi; jednak one nie stawiały oporu, otwierając się łatwo, kołysząc. Liz zanosła ostrożnie
swoje komputery jakby w środku mógł znajdować się aligator albo potwór, który polował
na jej twardy dysk. Jednak Zach nie powiedział słowa. Po prostu patrzył na schody jakby
oczekiwał na ducha schodzącego z drugiego piętra.
To był wielki, stary dom. Rezydencja. Ale wszystko w nim zamieniło się w ruinę,
nieużywaną od dziesięcioleci i zaniedbaną.
-Czy to jeden z domów Joe'ego? - czekałam, ale Zach oniemiał - Jeżeli to dom Joe'ego to
prawdopodobnie nie powinno nas tu być. Ktoś może nas tu znalezć.
-To nie dom Joe'ego - Zach potrząsnął głową.
-Ale wiesz czyj - to nie było pytanie. Zbliżyłam się powoli - Czyj to dom, Zach?
-Jest bezpieczny - odwrócił się - Będziemy tu bezpieczni.
-Zach - ruszyłam w jego kierunku, ale odsunął się i przeszedł w róg pokoju, uważnie
nasłuchując własnych kroków dopóki jeden nie zabrzmiał inaczej od innych. Wtedy
uklęknął na na podłodze i usunął jedną z płyt, sięgając do środka by wyciągnąć sześć
urodzinowych świeczek, G.I Joe*, zwinięte pięciodolarowe banknoty oraz asortyment
połamanych kredek - i wtedy wiedziałam dokąd zabrał nas Zach. Po tym wszystkim to nie
była kryjówka szpiega - to była kryjówka dziecka.
-To bezpieczny dom twojej matki - szepnęłam. Ale Zach tylko rozejrzał się, spoglądając na
duże, zakurzone pomieszczenia, które były wyjątkowo wielkie jak na jednorazowy użytek.
-Nie. To był jej dom - powiedział.
Szpiedzy nie działają jak normalni ludzie. Nikt nie oczekuje od nas byśmy mieli domy i
kredyty; hipoteki, huśtawki oraz byśmy wyprawiali grille czwartego lipca. Ale każdy szpieg
jest czyimś dzieckiem, a ja przechodząc tymi zakurzonymi deskami zastanawiałam się w
jakim miejscu wychowała się kobieta którą nazywaliśmy Catherine.
-To był mój pokój - spojrzał na małe pomieszczenie - Na piętrze były oczywiście sypialnie,
ale nie lubiłem przebywać sam. Bałem się ciemności i wiatru, i burz... To były naprawdę
okropne burze.
-Czy to miejsce można z tobą powiązać, Zach? Albo z nią?
-Jest tutaj osobny dopływ gazu, a pokoje nadal są oświetlane lampami gazowymi. Myślę, że
może tu gdzieś być generator. Woda ze studni, ale brak telefonu. Cały dom jest poza
zasięgiem
- Zach wydal z siebie gburowaty śmiech - Nawet nie wyczuwa zasięgu.
-Kiedy ostatnio tu byłeś?
-Nie wiem. Dziesięć lat temu? Może więcej. Zazwyczaj mówiła o remontowaniu go -
przywróceniu do dni jego świetności. Ale nie znam takiego domu. Znam tylko to - wskazał
na porzucone pokoje, a ja nie wiem czy miał to na myśli czy nie, ale zabrzmiało to jakby
mówił, że nie zna nic innego poza życiem włóczęgi - To wszystko co znam.
-Może nie powinniśmy się tu zatrzymywać, Zach - spróbowałam - Powinniśmy jechać.
-Nie rozumiesz, Dziewczyno Gallagher - pokiwał powoli głową - Król nie żyje. Nie mamy
dokąd iść.
Dorastałam w starej rezydencji. Znam chłód, który bije od kamiennych ścian i dzwięki
wydawane przez dach pod naciskiem mocnego wiatru. Ale tej nocy to wszystko było inne.
Wszystko załamywało się i jęczało. Kiedy zaczął padać deszcz, brzmiało to jakby ciężkie fale
odbijały się od domu, przeciekając przez sufit. Grube krople wody spadały na stare pianino.
A im dłużej trwała na zewnątrz burza tym bardziej spodziewałam się, że dom może zostać
zdmuchnięty z fundamentami i runąć w fale. W kominie musiał znajdować się gruz,
ponieważ kiedy rozpaliliśmy ogień dym cofnął się do domu, wypełniając go niesamowitymi
oparami. Podparliśmy otwarte frontowe drzwi i na chwilę dym wymieszał się z mokrym
wiatrem podczas gdy Preston i Macey sprawdzali zawartość kuchni. Liz rozpakowywała
sprzęt, a Zach pilnował ognia.
A ja po prostu usiadłam na dole schodów, pocierając dłonie o dżinsy, czując zaschniętą
krew na ciemnej dzianinie, zastanawiając się, czy to to? Czy to naprawdę jest koniec?
-Co teraz? - spojrzałam w górę, by zobaczyć Bex opierającą się o poręcz, zbliżającą się do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
ramionach, ale w każdym razie - zatrzymałam się.
I spojrzałam na paczkę leżącą na ziemi, bezpośrednio na drodze króla.
I usłyszałam swój własny głos krzyczący:
-Bomba!
Patrząc wstecz, to wszystko wydarzyło się jakby w zwolnionym tempie - jak bieg po piasku.
W jednym momencie obserwowałam króla spacerującego przez tłum ludzi, ściskającego
dłonie. W następnym nie było nic poza chmurą dymu i przerażeniem. Ludzie krzyczeli.
Dzieci płakały. Ale to wszystko brzmiało z oddali, jak telewizor rozbrzmiewający w
odległym pokoju.
Zakaszlałam i zmrużyłam oczy. Siła wybuchu powaliła mnie na ziemię, a mój bok i ręce
bolały. Wszystkim do czego byłam w stanie się zmusić to stanięcie w pozycji pionowej.
-Cam! - krzyczał Zach. Zdałam sobie sprawę, że w uchu nadal miałam słuchawkę. Wybuch
musiał zniszczyć nasze jednostki komunikacji. W dymie byliśmy niemal ślepi i głusi.
-Cam! - krzyknęła Bex.
-Tu jestem - odpowiedziałam. Obok mnie znajdowała się krwawiąca kobieta, trzymająca
dziecko.
Mężczyzna przedzierał się przez tłum z twarzą pokrytą krwią tak bardzo, że nie mogłam
nawet powiedzieć jakie obniósł obrażenia.
-Tu jestem - powtórzyłam delikatniej, przepychając się naprzeciw ludzi próbujących uciec z
miejsca wybuchu. Musiałam to zobaczyć. Krater, gdzie znajdowała się bomba.
Zniekształcone ciała strażników i mężczyznę, który był jedyną nadzieją pokoju dla Kaspii.
-Ale jestem za pózno.
*New York City Police Department - policja Nowego Yorku innymi słowy.
Rozdział 31
Z pewnością to nie była najdłuższa noc mojego życia, a jednak czułam się
jakby tak było.
Nikt z nas nie zaprotestował kiedy Liz nalegała byśmy się zatrzymali i oczyścili nasze rany
w łazience na stacji benzynowej poza miastem. To było bez znaczenia, prawdę mówiąc.
Zadrapania i siniaki. Na ramieniu miałam dość paskudną ranę, ale każde z nas miało już
dużo gorsze urazy. Byliśmy w obwodzie promieniu wybuchu. Trzy metry od króla i nie
moglibyśmy być bliżej.
Kiedy wróciliśmy do vana zaryzykowałam spojrzenie na Zacha. Nikt nie zajął się jego
zadrapaniami ani oparzeniami. Nikt nie próbował. Po prostu gapiliśmy się przez okno, nie
do końca wiedząc czego właściwie szukamy.
Może drogi ucieczki.
Może szansy, by zawrócić czas.
W vanie grało cicho włączone radio. Wiadomości o zabójstwie króla okrążyła cały glob.
Zamieszki szerzyły się w Kaspii i okolicach, przekraczając granice, powodując, że cały
region stał w ogniu. Chaos stał się nową normą. Zwiat był beczką prochu, a ja pocierałam
bolące ciało,bojąc się wyczuć iskrę.
Jechaliśmy całą noc, wzdłuż wybrzeża, kierując się na południe dopóki nie byłam niemal
pewna, że Zach zamierza doprowadzić nas do morza. Przecież znajdował się tam dok z
małym promem, który trzeba było pchać długą tyczką jakbyś nadal znajdował się w 1850
roku.
Na końcu była wyspa i zarośnięte ścieżki i dom otoczony wysokimi drzewami pokrytymi
hiszpańskich mchem, masywny ganek i sceneria godna Scarlett O'Hara.
-Co to za miejsce, Zach? - spytałam, ale nie odpowiedział. Po prostu kopnął frontowe
drzwi; jednak one nie stawiały oporu, otwierając się łatwo, kołysząc. Liz zanosła ostrożnie
swoje komputery jakby w środku mógł znajdować się aligator albo potwór, który polował
na jej twardy dysk. Jednak Zach nie powiedział słowa. Po prostu patrzył na schody jakby
oczekiwał na ducha schodzącego z drugiego piętra.
To był wielki, stary dom. Rezydencja. Ale wszystko w nim zamieniło się w ruinę,
nieużywaną od dziesięcioleci i zaniedbaną.
-Czy to jeden z domów Joe'ego? - czekałam, ale Zach oniemiał - Jeżeli to dom Joe'ego to
prawdopodobnie nie powinno nas tu być. Ktoś może nas tu znalezć.
-To nie dom Joe'ego - Zach potrząsnął głową.
-Ale wiesz czyj - to nie było pytanie. Zbliżyłam się powoli - Czyj to dom, Zach?
-Jest bezpieczny - odwrócił się - Będziemy tu bezpieczni.
-Zach - ruszyłam w jego kierunku, ale odsunął się i przeszedł w róg pokoju, uważnie
nasłuchując własnych kroków dopóki jeden nie zabrzmiał inaczej od innych. Wtedy
uklęknął na na podłodze i usunął jedną z płyt, sięgając do środka by wyciągnąć sześć
urodzinowych świeczek, G.I Joe*, zwinięte pięciodolarowe banknoty oraz asortyment
połamanych kredek - i wtedy wiedziałam dokąd zabrał nas Zach. Po tym wszystkim to nie
była kryjówka szpiega - to była kryjówka dziecka.
-To bezpieczny dom twojej matki - szepnęłam. Ale Zach tylko rozejrzał się, spoglądając na
duże, zakurzone pomieszczenia, które były wyjątkowo wielkie jak na jednorazowy użytek.
-Nie. To był jej dom - powiedział.
Szpiedzy nie działają jak normalni ludzie. Nikt nie oczekuje od nas byśmy mieli domy i
kredyty; hipoteki, huśtawki oraz byśmy wyprawiali grille czwartego lipca. Ale każdy szpieg
jest czyimś dzieckiem, a ja przechodząc tymi zakurzonymi deskami zastanawiałam się w
jakim miejscu wychowała się kobieta którą nazywaliśmy Catherine.
-To był mój pokój - spojrzał na małe pomieszczenie - Na piętrze były oczywiście sypialnie,
ale nie lubiłem przebywać sam. Bałem się ciemności i wiatru, i burz... To były naprawdę
okropne burze.
-Czy to miejsce można z tobą powiązać, Zach? Albo z nią?
-Jest tutaj osobny dopływ gazu, a pokoje nadal są oświetlane lampami gazowymi. Myślę, że
może tu gdzieś być generator. Woda ze studni, ale brak telefonu. Cały dom jest poza
zasięgiem
- Zach wydal z siebie gburowaty śmiech - Nawet nie wyczuwa zasięgu.
-Kiedy ostatnio tu byłeś?
-Nie wiem. Dziesięć lat temu? Może więcej. Zazwyczaj mówiła o remontowaniu go -
przywróceniu do dni jego świetności. Ale nie znam takiego domu. Znam tylko to - wskazał
na porzucone pokoje, a ja nie wiem czy miał to na myśli czy nie, ale zabrzmiało to jakby
mówił, że nie zna nic innego poza życiem włóczęgi - To wszystko co znam.
-Może nie powinniśmy się tu zatrzymywać, Zach - spróbowałam - Powinniśmy jechać.
-Nie rozumiesz, Dziewczyno Gallagher - pokiwał powoli głową - Król nie żyje. Nie mamy
dokąd iść.
Dorastałam w starej rezydencji. Znam chłód, który bije od kamiennych ścian i dzwięki
wydawane przez dach pod naciskiem mocnego wiatru. Ale tej nocy to wszystko było inne.
Wszystko załamywało się i jęczało. Kiedy zaczął padać deszcz, brzmiało to jakby ciężkie fale
odbijały się od domu, przeciekając przez sufit. Grube krople wody spadały na stare pianino.
A im dłużej trwała na zewnątrz burza tym bardziej spodziewałam się, że dom może zostać
zdmuchnięty z fundamentami i runąć w fale. W kominie musiał znajdować się gruz,
ponieważ kiedy rozpaliliśmy ogień dym cofnął się do domu, wypełniając go niesamowitymi
oparami. Podparliśmy otwarte frontowe drzwi i na chwilę dym wymieszał się z mokrym
wiatrem podczas gdy Preston i Macey sprawdzali zawartość kuchni. Liz rozpakowywała
sprzęt, a Zach pilnował ognia.
A ja po prostu usiadłam na dole schodów, pocierając dłonie o dżinsy, czując zaschniętą
krew na ciemnej dzianinie, zastanawiając się, czy to to? Czy to naprawdę jest koniec?
-Co teraz? - spojrzałam w górę, by zobaczyć Bex opierającą się o poręcz, zbliżającą się do [ Pobierz całość w formacie PDF ]