[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pięknie trafił, w samo płonące oko. Conan spodziewał się, \e oko nie wypłynie, tylko pęknie, ale nie stało się
nic podobnego. Wzburzyło się, tylko jak galareta, nieco zamgliło i na chwilę zbladło, po czym znów rozbłysło
zielenią.
Stwór zasyczał, najwyrazniej z bólu. Emwaya zagryzła wargi a\ do krwi i ostrzegła wszystkich:
 Uwaga! Będzie atakował!
Uratowało to \ycie przynajmniej trzem ludziom. Ogromna głowa wycelowała dokładnie tam, gdzie by stali,
gdyby w porę nie dołączyli do szeregu. Dwadzieścia kroków dalej dru\yna zatrzymała się czekając na dwóch
wojowników, którzy zostali, by ugodzić bestię włóczniami. Jeszcze raz krzyk Conana uratował jednemu z nich
\ycie, gdy ten próbował uderzyć wę\a maczugą w nos. Mę\czyzna dołączył do towarzyszy, bez maczugi i
włóczni, ale zdrów i cały.
Potem dru\yna znów cofnęła się o trzydzieści kroków. Emwaya wymachiwała rękami, tak głośno recytując
zaklęcia, \e przekrzykiwała syk wę\a. Włócznie teraz ju\ dłu\ej pozostały w ciele potwora, a krew te\ obficiej
i dłu\ej płynęła.
Zwycięstwo było w zasięgu ręki, pomyślał Conan, mimo \e taka bitwa mogła się przyśnić tylko szaleńcowi.
Zwycię\ą, choćby tylko jeden człowiek ocalał, by postawić nogę na martwym wę\u.
Wtem syczenie wzmogło się, a Emwaya krzyknęła ostrzegawczo. Zmiertelny taniec zaczynał się na nowo.
XV
Te czółna nie były najl\ejsze i najszybsze wśród tych, jakimi dysponowali Ichiribu, choć przecie\ ich
budowniczowie cieszyli się dobrą sławą wśród ludów zamieszkujących brzegi Jeziora Zmierci. Wioślarze te\
nie nale\eli do najsilniejszych czy najbardziej doświadczonych.
Seyganko po prostu nakazał pierwszej z brzegu dwudziestce ludzi zająć miejsca w trzech wolnych czółnach
i ruszyli pod komendą Dobanpu. Przemknęło mu wprawdzie przez myśl, \e jednak lepiej było poczekać
trochę, wybrać najlepszych wioślarzy i wziąć lepsze czółna. To pozwoliłoby im szybciej płynąć. Jeśli zbyt
pózno dotrą na miejsce, Emwaya mo\e zginąć  Dobanpu dał to wyraznie do zrozumienia.
Po chwili jednak zauwa\ył, \e łodzie wprost fruną przez wodę, jakby wiosłowali w nich niezmordowani
bogowie. Popatrzył na szamana, który siedział na rufie ich czółna, i zauwa\ył \e nikły uśmiech zagościł na
jego twarzy.
Seyganko wstydził się swoich poprzednich myśli, ale rozpierała go te\ duma. Oto sam Dobanpu uznał, \e
młody wódz wart jest jego pomocy. A mo\e to tylko bezpieczeństwo Emwayi poruszyło jej ojca?
Rzeczywiście, wiosła poruszały się tak szybko, \e ledwo dało się za nimi nadą\yć wzrokiem, jak za dobrze
rzuconą włócznią. Wojownicy wcale nie byli spoceni czy zasapani. Seyganko przypomniał sobie, \e zaklęcia,
które podwajały siłę człowieka, mogły go potem mocno osłabić. Ci wojownicy będą musieli nie tylko
wiosłować, ale te\ walczyć, zanim słońce zakończy jutrzejszy dzień.
Tymczasem przemierzali Jezioro Zmierci z szybkością właściwą dotąd tylko ptakom. Na okrzyk Dobanpu
Seyganko podniósł wiosło, a wszyscy wioślarze przerwali pracę. Pozostałe dwa czółna wkrótce dołączyły
rozpędem do nich i zatrzymały się.
Nagle, zanim Seyganko zdą\ył coś powiedzieć czy choćby się ruszyć, Dobanpu wstał ze swego miejsca,
chwycił zawieszony na szyi amulet i wyskoczył za burtę. Przeciął wodę całkiem bezszelestnie, wojownicy nie
usłyszeli nawet najl\ejszego plusku, jak przy nurkowaniu zimorodka. Przez chwilę widać jeszcze było nogi
szamana, lecz po chwili i one znikły, pochłonięte przez głębiny.
Wojownicy, kiedy odzyskali oddech, podnieśli wrzawę.
 O bogowie, a to stary głupiec!
 Gdzie on się pcha?
 Utopi się!
 Przedtem skrzydlica go dorwie!
 Nie umie pływać!
Seyganko uciszył ich:
 Ojciec mojej kobiety umie pływać, to pewne. Tu nie ma \adnych ryb, tylko to coś, z czym ma walczyć. A
jeśli chodzi o resztę& \adnego szamana nie nazwałbym głupcem. Zwłaszcza gdybym sądził, \e wróci i
przypomni sobie, co powiedziałem. Jeśli nadal macie inne zdanie, to chocia\ trzymajcie języki za zębami.
Zapomnieliście, kto mo\e nas podsłuchiwać?  Seyganko wskazał kwanyjski brzeg. Zapadła cisza.
Strona 69
Green Roland - Conan i bogowie gór
Złoty Wą\ uśmiercił jeszcze dwóch wojowników, zanim dru\yna nauczyła się z nim walczyć. Razem było ju\
dziesięciu zabitych lub poturbowanych tak cię\ko, \e do niczego się nie nadawali. Pozostali wojownicy byli
zdenerwowani. Stawali oto przeciw wrogowi, którego nie mo\na nawet powa\nie zranić, a có\ dopiero zabić,
choć Emwaya obiecywała, \e będzie inaczej. To nie mogło podnieść ich na duchu.
Mimo to nie stracili nic ze swojej siły i sprytu. Biegali przed wę\em jak muchy przed głową konia, kłując z
taką samą niemiłosierną wytrwałością. Niektórzy śpiewali nawet pieśni wojenne między wypadami, dopóki
Conan nie nakazał im oszczędzać siły.
Taka odwaga i dyscyplina ucieszyły Conana, chocia\ niezupełnie go zaskoczyły. Wiedział od lat, \e w
Czarnych Królestwach wychowywali się wojownicy, którzy mogli stanąć do bitwy w ka\dym miejscu na
świecie. Nie spodziewał się tylko, \e tylu ich spotka tak daleko w głąb lądu. Tym bardziej był zadowolony ze
swoich towarzyszy. Być mo\e gdy Złoty Wą\ wyzionie ducha, mo\e więcej ni\ jeden człowiek będzie mógł
postawić nogę na jego trupie.
Rozległ się krzyk. To Emwaya potknęła się na śliskim podło\u. Ju\ nad nią stała Valeria, trzymając miecz i
gotową do rzutu włócznię. W mgnieniu oka stanęło przed nią jeszcze pięciu wojowników. Szamanka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl