[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeń metalu o kamień, żadnych ptasich świergotów albo ludzi rzucających poprzez
wąską alejkę parę słów na powitanie.
Kobiety w kolorowych chustach z podwiniętymi rękawami i twarzami czer-
wonymi jak dziecięce lizaki wyglądały ze swoich okien i przyglądały się nam
z zainteresowaniem, kiedy przechodziliśmy. One także patrzyły na nas w ciszy
stare kwoki, równie wścibskie w swej niemej śmierci, jak niegdyś w hałaśli-
wym życiu. Ku mojemu zdziwieniu jedna z nich rzuciła mi jabłko. Było lśniące
i wyglądało smakowicie, ale wylądowało na mojej ręce bez żadnego dzwięku.
Spojrzałam na Nocne Ucho, żeby dowiedzieć się, czy mogę je zjeść. Czekał, póki
nie skręcimy za ostry narożnik i znikniemy z pola widzenia kobiety.
To nie jest najlepszy pomysł. Gdy zjesz to jabłko, poczujesz się tylko bar-
dziej zmęczona. Ale możesz je zjeść, jeśli chcesz. Kiedy to zrobisz, dowiesz się
o śmierci rzeczy, których nigdy nie słyszałaś.
Młody, przystojny człowiek jechał wolno na rowerze, wioząc na ramie swo-
ją przyjaciółkę. Jej ręce przylegały ściśle do jego dłoni leżących na kierownicy.
Oboje uśmiechali się i wyglądali na tak szczęśliwych, jak to tylko możliwe, ale
nie wydawali żadnego dzwięku. Rower trząsł się i podskakiwał na szarobrązowym
bruku, ale wszystko działo się w ciszy. Wkrótce oboje zniknęli nam z oczu.
To było raczej dziwne niż przerażające. Prawie już przyzwyczaiłam się do ci-
92
szy, kiedy nagle trafiliśmy na słoneczny, szeroko otwarty plac i zobaczyłam Eve-
lyn Hernuss, pierwszą żonę Danka, siedzącą w kafejce i obserwującą nas. Zapo-
minając o słowach przewodnika, podbiegłam tam i patrząc prosto na nią
wypowiedziałam jej imię.
Dzień dobry, Cullen. Nie wolno nam podawać wam rąk na powitanie. Ale,
ile to już minęło lat? Tyle dokonałaś od czasu, kiedy cię znałam.
Przez parę minut rozmawiałyśmy o. . . o czym? O moim małżeństwie z Dan-
kiem. Wiedziała wszystko na ten temat. Powiedziała, że wszystko w porządku ,
że jest szczęśliwa za nas oboje, ale wyraz jej twarzy pełen smutku i żalu po nie
spełnionych marzeniach mówił co innego. Co mogłam zrobić lub powiedzieć?
Przez krótką chwilę czułam się, jakbym ją sama zabiła i wysłała tutaj.
Mamo?
Spojrzałam na Pepsi niewidzącymi oczyma. Płakał. Przeniosłam wzrok z nie-
go na Evelyn i znów na niego. Jego twarz była mokra od łez, ale dalej kiwał głową,
jakby zgadzał się z czymś, co powiedziałam.
Dlaczego tutaj jesteśmy, Pepsi? Znów spojrzałam na Evelyn i z powro-
tem na Pepsi.
Nie wiesz?
Nic a nic, moje kochanie.
A powinnaś. Tutaj byłem, zanim powróciłaś, Mamo. Mieszkałem tu. Kie-
dyś mnie zabiłaś. Nie pamiętasz tego?
Przeszył mnie ból, wielki jak świat, i do dzisiaj nie wiem, czy to był ból
fizycznej czy duchowej natury. A może jeszcze jakiś inny. Wiem natomiast, że
śmierć sama w sobie nie może być gorsza niż ten ból. Nic nie może być gorsze.
Pepsi był tym dzieckiem, które wyskrobałam z siebie cztery lata wcześniej,
pewnego słonecznego, letniego dnia. Moja aborcja. Mój syn. Pozbywanie się do-
wodów. Mój synek mój martwy, wspaniały syn.
Opierając się całym moim mdlejącym ciałem o ścianę, znowu płakałam po-
śród tej straszliwej ciszy, z powodu tego, co uczyniłam. Płakałam, póki nie po-
czułam, jak miażdży mnie ciężar zarówno świata, jak i zmarłych.
Zastanawiałam się, po co jestem na Rondui, ale ani razu nie zaciekawiła mnie
tożsamość tego pięknego, bystrego dziecka, które wszędzie chodziło ze mną i mó-
wiło do mnie Mamo . Mój syn. Mój tutejszy syn, mój syn z innego świata.
Byłam na Rondui tylko z jednego powodu żeby pomóc Pepsi, na ile tylko
mogłam, w zdobyciu pięciu Kości Księżyca i na resztę czasu utrzymać go w ten
sposób z dala od tego miasta.
Nie miałam pojęcia, dlaczego dano nam obojgu tę drugą szansę, ale oto mie-
liśmy ją i nie chciałam zadawać żadnych pytań. Bez Kości Pepsi zostałby tu na
zawsze. Zdobywszy je, byłby wolny, mógłby wędrować przez góry na grzbiecie
Martia Wielbłąda albo pływać samotnie w złotych lagunach. Tym razem nie by-
łam tu, żeby znalezć Kości, ale żeby pomóc Pepsi powrócić do domu. . . Poprzez
93
i poza Ofir Zik, Miasto Umarłych, do życia, gdzieś, po odległej, drugiej stronie
tego wszechświata.
Czy naprawdę to się może kiedykolwiek zdarzyć, że otrzymujemy prawdziwą
drugą szansę? Jeszcze jedną, dodatkową dogrywkę, parę magicznych metrów wię-
cej, abyśmy mogli wyhamować, zanim uderzymy w mur i zaprzepaścimy wszyst-
ko?
Nie, w rzeczywistym życiu to się nie zdarza. Na Rondui mogłam uratować
moje dziecko.
CZZ TRZECIA [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
rzeń metalu o kamień, żadnych ptasich świergotów albo ludzi rzucających poprzez
wąską alejkę parę słów na powitanie.
Kobiety w kolorowych chustach z podwiniętymi rękawami i twarzami czer-
wonymi jak dziecięce lizaki wyglądały ze swoich okien i przyglądały się nam
z zainteresowaniem, kiedy przechodziliśmy. One także patrzyły na nas w ciszy
stare kwoki, równie wścibskie w swej niemej śmierci, jak niegdyś w hałaśli-
wym życiu. Ku mojemu zdziwieniu jedna z nich rzuciła mi jabłko. Było lśniące
i wyglądało smakowicie, ale wylądowało na mojej ręce bez żadnego dzwięku.
Spojrzałam na Nocne Ucho, żeby dowiedzieć się, czy mogę je zjeść. Czekał, póki
nie skręcimy za ostry narożnik i znikniemy z pola widzenia kobiety.
To nie jest najlepszy pomysł. Gdy zjesz to jabłko, poczujesz się tylko bar-
dziej zmęczona. Ale możesz je zjeść, jeśli chcesz. Kiedy to zrobisz, dowiesz się
o śmierci rzeczy, których nigdy nie słyszałaś.
Młody, przystojny człowiek jechał wolno na rowerze, wioząc na ramie swo-
ją przyjaciółkę. Jej ręce przylegały ściśle do jego dłoni leżących na kierownicy.
Oboje uśmiechali się i wyglądali na tak szczęśliwych, jak to tylko możliwe, ale
nie wydawali żadnego dzwięku. Rower trząsł się i podskakiwał na szarobrązowym
bruku, ale wszystko działo się w ciszy. Wkrótce oboje zniknęli nam z oczu.
To było raczej dziwne niż przerażające. Prawie już przyzwyczaiłam się do ci-
92
szy, kiedy nagle trafiliśmy na słoneczny, szeroko otwarty plac i zobaczyłam Eve-
lyn Hernuss, pierwszą żonę Danka, siedzącą w kafejce i obserwującą nas. Zapo-
minając o słowach przewodnika, podbiegłam tam i patrząc prosto na nią
wypowiedziałam jej imię.
Dzień dobry, Cullen. Nie wolno nam podawać wam rąk na powitanie. Ale,
ile to już minęło lat? Tyle dokonałaś od czasu, kiedy cię znałam.
Przez parę minut rozmawiałyśmy o. . . o czym? O moim małżeństwie z Dan-
kiem. Wiedziała wszystko na ten temat. Powiedziała, że wszystko w porządku ,
że jest szczęśliwa za nas oboje, ale wyraz jej twarzy pełen smutku i żalu po nie
spełnionych marzeniach mówił co innego. Co mogłam zrobić lub powiedzieć?
Przez krótką chwilę czułam się, jakbym ją sama zabiła i wysłała tutaj.
Mamo?
Spojrzałam na Pepsi niewidzącymi oczyma. Płakał. Przeniosłam wzrok z nie-
go na Evelyn i znów na niego. Jego twarz była mokra od łez, ale dalej kiwał głową,
jakby zgadzał się z czymś, co powiedziałam.
Dlaczego tutaj jesteśmy, Pepsi? Znów spojrzałam na Evelyn i z powro-
tem na Pepsi.
Nie wiesz?
Nic a nic, moje kochanie.
A powinnaś. Tutaj byłem, zanim powróciłaś, Mamo. Mieszkałem tu. Kie-
dyś mnie zabiłaś. Nie pamiętasz tego?
Przeszył mnie ból, wielki jak świat, i do dzisiaj nie wiem, czy to był ból
fizycznej czy duchowej natury. A może jeszcze jakiś inny. Wiem natomiast, że
śmierć sama w sobie nie może być gorsza niż ten ból. Nic nie może być gorsze.
Pepsi był tym dzieckiem, które wyskrobałam z siebie cztery lata wcześniej,
pewnego słonecznego, letniego dnia. Moja aborcja. Mój syn. Pozbywanie się do-
wodów. Mój synek mój martwy, wspaniały syn.
Opierając się całym moim mdlejącym ciałem o ścianę, znowu płakałam po-
śród tej straszliwej ciszy, z powodu tego, co uczyniłam. Płakałam, póki nie po-
czułam, jak miażdży mnie ciężar zarówno świata, jak i zmarłych.
Zastanawiałam się, po co jestem na Rondui, ale ani razu nie zaciekawiła mnie
tożsamość tego pięknego, bystrego dziecka, które wszędzie chodziło ze mną i mó-
wiło do mnie Mamo . Mój syn. Mój tutejszy syn, mój syn z innego świata.
Byłam na Rondui tylko z jednego powodu żeby pomóc Pepsi, na ile tylko
mogłam, w zdobyciu pięciu Kości Księżyca i na resztę czasu utrzymać go w ten
sposób z dala od tego miasta.
Nie miałam pojęcia, dlaczego dano nam obojgu tę drugą szansę, ale oto mie-
liśmy ją i nie chciałam zadawać żadnych pytań. Bez Kości Pepsi zostałby tu na
zawsze. Zdobywszy je, byłby wolny, mógłby wędrować przez góry na grzbiecie
Martia Wielbłąda albo pływać samotnie w złotych lagunach. Tym razem nie by-
łam tu, żeby znalezć Kości, ale żeby pomóc Pepsi powrócić do domu. . . Poprzez
93
i poza Ofir Zik, Miasto Umarłych, do życia, gdzieś, po odległej, drugiej stronie
tego wszechświata.
Czy naprawdę to się może kiedykolwiek zdarzyć, że otrzymujemy prawdziwą
drugą szansę? Jeszcze jedną, dodatkową dogrywkę, parę magicznych metrów wię-
cej, abyśmy mogli wyhamować, zanim uderzymy w mur i zaprzepaścimy wszyst-
ko?
Nie, w rzeczywistym życiu to się nie zdarza. Na Rondui mogłam uratować
moje dziecko.
CZZ TRZECIA [ Pobierz całość w formacie PDF ]