[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A pewnie! Niechaj pani rzuci te szkołe, na co nam ona? A i pani szkoda! Wydamy panie za
jakiego kawalera, będzie dzieci rodziła, świni karmiła, toż pojętna, raz dwa nauczy sie obrządku! A
ona: A to zechciałby mnie kto?
Oho, już tu niejeden zza firanki za panio świdruje! Nu to jak? Powiedzieć Dominowi?
Zaraz posypie sie rajki, że tylko z miotło stać! Kiedy ja posagu nimam.
E, niejużby tam czegoś tato mama nie dali? Tylko że panienka za cienka, skrabio sie w łych
tato: Za przeproszeniem, panienko tylko lufty w piecach czyścić. Ja tam by takiej cienkiej nie brał.
A ona śmieje sie, śmieje sie z czegoś, nie wiadomo z czego, z kogo, ale chyba nie z nas. A Handzia
podpytuje: Ale ale! Nie wierze, żeby tam pani nimiała w mieście narzeczonego! Na pewno jakiś
doktor abo urzędnik, postawny, w okularach, z brzuszkiem? A?
O nie, ja nie chcę z brzuszkiem!
A czemu? Męszczyżnie z brzuszkiem ładnie! Od razu widać, że pan.
Ale pan Kazik, widze, niezbyt brzuchaty.
Bo jaki tam pan z niego? Chłop! krzywi sie Handzia. A tato zaraz dajo zagadkę: co takiego
chłop wyrzuca na ziemie, a pan nosi w kieszeniu?
Ona myśli, nie wie. Tato chwało sie: A kozy, hehehe! Chłop smarka na ziemie, a panowie
kłado w szmatce do kieszenią!
I tak ploto, gadajo, tatko z przypiecy, uczycielka spod popielnika, Handzia znad ceberka.
Nasiekawszy kartoflow, zasypała ich otrębami, zalała pomyjami i wodo. Trochu zaraz w sieniach
nalała do korytka i zawołała kury, resztę poniosła do chlewa. Uczycielka sie dziwi, czemu my kury
trzymamy w sieniach, ona pierszy raz widzi coś takiego. To tłómaczym, że blisko przy ludziach,
pożywio sie, zawsze im coś kapnie, to kartofla, to okruszki.
Handzia wróciła, obłupała nogi z gnoju i cielakowi szykuje mleko z zasypko. Przepraszam,
mówi uczycielka, i spod pieca na dzieci patrzy, na Stasie i Władka, jak kotłuje sie w pierzynie, nogi
zadzierajo gołe, bo w sukienkach jeszcze, ciągaj o sie, przewracaj o: Mnie ciekawi, mówi, kto ich
przyjmował przy połogu? Babka? Oczy spuszczamy, bo pytanie nie za delikatne. Na co jej o takie
rzeczy sie pytać, niezamężnej dziewczynie?
Nie, mówi Handzia, nie babka.
No i chyba nie doktor?
A na cóż doktor?
To kto?
Handzia mnie pokazuje głowo, że ja, a ona aż odkręca sie od pieca: Pan, panie Kazimierzu?
Pan?
Wszystkich czterech, chwali Handzia. A ja biere ceberek i ciele poje. A kątek zagrodzony
drabino, żeby nie wyłaziło z słomy na chate;
I pan potrafił? dopytuje sie ona jeszcze, pan sie na tym zna?
Toż chodzi sie koło żywiny, ja na to, toż i świni rodzo i krowy i kobyły, owieczki. I żeb sie
odczepiła od tej sprawy, mowie o cielaku: Nu, zdaje sie niezadługo będzie możno wyprowadzić już
jego z chaty. Już on mocny.
A ciele z ceberka siorbie, oczy przypluszcza jak narzeczona, a tak jemu dobrze, że od razu
w słomę popuszcza. Uczycielka marszczy sie, rozgląda sie po chacie dokładnie, jakby świdrem
badała i głowo kręci. Jak w buszu, mówi, całkiem jak w buszu, ech, niedziela niedzielą, a szkoła
szkołą, wzdycha i wstaje od popielnika.
Tak sie między nami ułożyło, że po szkole Ziutek wstępował najpierw do stodoły,
opowiadał co było: ja, usiadszy na przystronku, papierosa pale, słucham. A czasem zamykali my
dżwi i szli pod ścianę, tam jaśniało ze szczelubinow między dylami. Rozkładali my na paku, na
deskach, ksiąszke, zeszyt, papiery i pisali. Ktoś z boku pomyślał by, że ojciec syna głupiego
doucza, a było naodwrot: Ziutek mnie uczył. I tak to po kryjomu nauczył sie ja pisać, a, be, ce, ale
nijak nie mog pojąć, co to za As, Ala. Chłopiec mnie tołkuje, że As to pies, taki jak nasza Muszka.
A ja patrze, patrze na te litery i nijak nie moge zobaczyć tego psa. Jedna litera duża, szeroka, druga
za nio mała jak haczyk. To ma być pies? Ty gadaj, że stóg a przy nim krzaczek, uwierzę. Abo że
koń, za nim pług, może uwierzę. %7łe krowa a za nio cielaki
Pies wygląda tak, mówie i rysuje coś w podobie naszej Muszki, Dunaj owego Kruczka czy
Mazurów Burka: głowa z uszami, wierzch, brzuch, cztery nogi, chwost zakręcony. Tak samo
sprzeczalim sie o sad: dzie ty masz tu jabłonki, wiśni, gruszki? Sadek to sadek! I rysuje jemu
drzewka z gruszami, jabkami. Aż przyłapał nas na tej szkole dziad od Grzegorychi: zaszed do
stodoły reszoto pożyczyć, zmłociny miał czyścić, bo wiater od dżwiow wiał, najlepszy.
Pytam sie, czy dużo namłocił, mówi, że ze dwie kopy będzie.
To widze niezabardzo wam idzie?
Ano, jeszcze wprawia sie człowiek. Za zimę zmłóce.
O, to myślicie zimować w Taplarach? T może i poste j ecie wdowie? A o przystępach
.czasem nie myślicie? U wdowy chleb gotowy.
A zechciałaby?
A czy to wam brakuje czego? Chłop z was widać silny nie tylko do cepa! Odziany był nie
po dziadosku: W Grzegorowych walonkach i nogawicach, w jego czapce i kożuszku, gruby, silny,
nie wyglądał już na takiego, co ręke wyciągał. Przyglądam sie jem;.; i coś mnie nyje, że skądś jego
znam, twarz znajoma i to mocno. Ale skąd, skąd znajoma!
A jak tam Grzegor, nie przychodzi? Nie boicie sie? Podpytuje jego. I co słysze? %7łe nie
przychodzi i nie przychodził! Jakże nie przychodził. kiedy ja sam słyszał, prawie widział, jak
młoci.
On na to, że Grzegorycha młóciła! Nie chciała pomocy prosić, sama próbowała, tyle że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl