[ Pobierz całość w formacie PDF ]
byłam w pełni świadoma momentu, w którym moje ciało przylegało do jego, choćby
tylko przez chwilę& Ciekawe, ale ta myśl zaistniała w mojej głowie machinalnie, tak
jakby to pragnienie było czymś oczywistym.
Na szczęście w domu Kowalskich pokój gościnny był wyposażony we własną
łazienkę. Gdybym musiała wyjść na korytarz w poszukiwaniu prysznica, na pewno
umarłabym ze strachu w obawie, że Teresa lub, co gorsza, Jakub mogliby mnie
zobaczyć w tak fatalnym stanie. Nie oszukujmy się, tego poranka męczył mnie kac.
W kuchni roztaczała się przyjemna woń świeżo zaparzonej kawy i smażonej
jajecznicy. O tym pierwszym marzyłam, o tym drugim nie chciałam nawet słyszeć.
Dzień dobry rzucił Kuba na mój widok.
Cześć odparłam.
Siadaj, proszę. Wskazał mi miejsce obok siebie, a ja posłusznie je zajęłam.
Przez chwilę przyglądaliśmy się Teresie przygotowującej posiłek, aż wreszcie
powiedziałam to, co musiałam:
Słuchajcie, bardzo was przepraszam za moje wczorajsze zachowanie. A tobie
tu zwróciłam się do Kuby dziękuję, że jakoś przetransportowałeś mnie
do pokoju. Bardzo się wstydzę wczorajszego incydentu i jeżeli chcecie, żebym
wyjechała, zrozumiem to.
Popatrzyli na mnie zaskoczeni.
Wyjechała? zaczęła Teresa. Chyba żartujesz! Nawet o tym nie myśl! A
jeśli chodzi o wczoraj, to nic się przecież nie stało. Myślę nawet, że ktoś tutaj powinien
cię przeprosić, bo ciągle dolewał ci wina. Spojrzała znacząco na Kubę.
Popatrzył zawstydzony na matkę, a potem na mnie i rzucił:
Przepraszam.
Uśmiechnęłam się do niego, co miało oznaczać, że w ogóle się nie gniewam.
No, wystarczy powiedziała Teresa. Zjedzcie śniadanie, bo mam plan
na dzisiaj. Co powiecie na wycieczkę do Wiśliny?
Niezły pomysł, Zuzia mogłaby obejrzeć winnicę dodał Jakub.
Bardzo chętnie zgodziłam się.
*
Winnica okazała się bardzo rozległa. Wśród nieśmiałych promieni majowego słońca
z radością wygrzewały się zielone krzewy winorośli. Niebawem pojawią się na nich
pierwsze tego lata owoce, rozweselając tę ogromną przestrzeń kolorami tęczy.
Poczułam, że mogłabym się tu zgubić. Tak zwyczajnie. Zaszyć się w soczystej zieleni i
wpatrywać w mlecznobiałe chmury. Czuć na skórze lekki wiosenny podmuch ciepłego
wiatru. Być tutaj tylko dla siebie, odnalezć się w sobie.
Zmierzaliśmy w kierunku piętrowego kamiennego budynku z drewnianym
zadaszeniem. Podejrzewałam, że to właśnie we wnętrzu tego obiektu,
przypominającego wyglądem domek Królewny Znieżki pośrodku połaci
szmaragdowej roślinności, dojrzewają wspaniałe trunki firmy Koval, które tak
ochoczo kosztowałam poprzedniego wieczoru. Jakub przekręcił zamek w drzwiach
obitych metalowymi zdobieniami i nacisnął szeroką klamkę z mosiądzu,
przypominającą wyglądem motyla zaplątanego w pędy ciemnozłotych winogron.
Weszliśmy do środka, gdzie przywitały nas ciepłe światło wpadające zza
zakratowanych okiennic i przyjemna woń fermentującego wina oraz starego drewna.
Pośrodku stał drewniany stół i krzesła, pod dwiema ścianami rozciągały się półki z
butelkami win. Uświadomiłam sobie, że odebrałam to miejsce bardzo emocjonalnie,
tak jakby mogło być moim domem. Tutaj mogłabym być szczęśliwa& Tutaj czułam
ducha zaangażowania i miłości. Mimochodem spojrzałam na Kubę i nagle zobaczyłam
w nim prawdziwą pasję. Coś, czego w moim życiu brakowało. Pozazdrościłam mu, że
miał co kochać. Usiedliśmy przy drewnianym stole. Kuba zaczął opowiadać o
produkcji wina, a jego opowieść co rusz uzupełniała Teresa, najwyrazniej również
obeznana w temacie. Ja z kolei nie rozumiałam w ogóle terminologii, jakiej używali, ale
byłam zafascynowana wszystkim, co z takim entuzjazmem relacjonowali.
Po kilku minutach zeszliśmy wąskimi schodami do podziemi. Z zapałem krążyłam
po piwniczkach pachnących dębowymi beczkami, słuchając opowieści o moim
ulubionym trunku. Gdy myślałam, że zakończyliśmy już zwiedzanie, Jakub i Teresa
zaprowadzili mnie jeszcze do gabinetu Kuby. Pokój był przestronny i znajdował się
na piętrze. Przez duże okno wpadało słoneczne światło, kładąc się łagodnie
na drewnianych meblach w pomieszczeniu. Zciany miały kremowy kolor, który
dodatkowo rozświetlał całe pomieszczenie i sprawiał, że wydawało się większe niż w
rzeczywistości. W pewnym momencie zauważyłam duże zdjęcie, oprawione w złotą
ramkę, przedstawiające przystojnego starszego pana trzymającego w objęciach
młodą, piękną blondynkę. Oboje byli uśmiechnięci i dzierżyli w dłoniach puchar. Kiedy
spytałam, kto to, Jakub spuścił wzrok i posmutniał. Teresa odpowiedziała:
To Marek i Marzena. Na chwilę przerwała i popatrzyła na fotografię. Mój
mąż i& synowa.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W gabinecie Jakuba zapadła nieznośna cisza.
Oni nie żyją powiedziała po chwili, a w jej oczach pojawił się ból. Zginęli
w wypadku trzy lata temu.
O więcej nie chciałam już pytać. W głowie zagościła mi jedynie natrętna myśl: A
więc nie jestem jedyna . Było coś nieprzyzwoicie pocieszającego w tym
sformułowaniu. Z pewnością, nie było miłe i nie powinno być dla mnie żadnym
pokrzepieniem, ale w tamtym momencie właśnie tym się stało.
Myślę, że pora wracać do domu powiedziała Teresa. Tak, jest już pózno.
Dodała te słowa w taki sposób, jakby sama siebie próbowała przekonać o ich
słuszności.
Przez całą drogę milczeliśmy, a Jakub pogłośnił radio, z którego dobiegała piosenka
Michaela Jacksona You are not alone. Pomyślałam, że to niezwykły zbieg
okoliczności, bo przecież dokładnie o tym cały czas myślałam.
*
Zuziu, kolacja będzie za pół godziny. Teresa powiedziała to tak zwyczajnie,
jakby sytuacja ze zdjęciem w ogóle nie miała miejsca.
Jednak ja nie dałam się zwieść pozorom. Widziałam cały wachlarz emocji, który
położył się cieniem na jej, jak dotąd wesołym, obliczu. Smutku, który z niej wyzierał,
nie można było pomylić z niczym innym, a żalu, jaki zagościł w jej oczach, nie dało się
nie zauważyć.
Mogę ci pomóc? spytałam nieśmiało. Mój głos był cichy i delikatny, jakbym
wyższym dzwiękiem mogła wywołać lawinę w niewielkim domu Kowalskich.
Nie, dzięki odpowiedziała, nie patrząc w moim kierunku.
Chciałam podejść do niej, objąć ją mocno i powiedzieć, że wiem, co czuje, jednak
zamiast tego skuliłam się w sobie jak spłoszony szczeniak. Nie znałyśmy się zbyt
dobrze i nie wiedziałam, czy nasza zażyłość była już na takim etapie, w którym
mogłabym pocieszyć ją jak dobrego przyjaciela. Na samą myśl o tym, że mogłabym
tym zrujnować naszą zażyłość, zadrżałam. Czasem zbyt duża opiekuńczość może [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
byłam w pełni świadoma momentu, w którym moje ciało przylegało do jego, choćby
tylko przez chwilę& Ciekawe, ale ta myśl zaistniała w mojej głowie machinalnie, tak
jakby to pragnienie było czymś oczywistym.
Na szczęście w domu Kowalskich pokój gościnny był wyposażony we własną
łazienkę. Gdybym musiała wyjść na korytarz w poszukiwaniu prysznica, na pewno
umarłabym ze strachu w obawie, że Teresa lub, co gorsza, Jakub mogliby mnie
zobaczyć w tak fatalnym stanie. Nie oszukujmy się, tego poranka męczył mnie kac.
W kuchni roztaczała się przyjemna woń świeżo zaparzonej kawy i smażonej
jajecznicy. O tym pierwszym marzyłam, o tym drugim nie chciałam nawet słyszeć.
Dzień dobry rzucił Kuba na mój widok.
Cześć odparłam.
Siadaj, proszę. Wskazał mi miejsce obok siebie, a ja posłusznie je zajęłam.
Przez chwilę przyglądaliśmy się Teresie przygotowującej posiłek, aż wreszcie
powiedziałam to, co musiałam:
Słuchajcie, bardzo was przepraszam za moje wczorajsze zachowanie. A tobie
tu zwróciłam się do Kuby dziękuję, że jakoś przetransportowałeś mnie
do pokoju. Bardzo się wstydzę wczorajszego incydentu i jeżeli chcecie, żebym
wyjechała, zrozumiem to.
Popatrzyli na mnie zaskoczeni.
Wyjechała? zaczęła Teresa. Chyba żartujesz! Nawet o tym nie myśl! A
jeśli chodzi o wczoraj, to nic się przecież nie stało. Myślę nawet, że ktoś tutaj powinien
cię przeprosić, bo ciągle dolewał ci wina. Spojrzała znacząco na Kubę.
Popatrzył zawstydzony na matkę, a potem na mnie i rzucił:
Przepraszam.
Uśmiechnęłam się do niego, co miało oznaczać, że w ogóle się nie gniewam.
No, wystarczy powiedziała Teresa. Zjedzcie śniadanie, bo mam plan
na dzisiaj. Co powiecie na wycieczkę do Wiśliny?
Niezły pomysł, Zuzia mogłaby obejrzeć winnicę dodał Jakub.
Bardzo chętnie zgodziłam się.
*
Winnica okazała się bardzo rozległa. Wśród nieśmiałych promieni majowego słońca
z radością wygrzewały się zielone krzewy winorośli. Niebawem pojawią się na nich
pierwsze tego lata owoce, rozweselając tę ogromną przestrzeń kolorami tęczy.
Poczułam, że mogłabym się tu zgubić. Tak zwyczajnie. Zaszyć się w soczystej zieleni i
wpatrywać w mlecznobiałe chmury. Czuć na skórze lekki wiosenny podmuch ciepłego
wiatru. Być tutaj tylko dla siebie, odnalezć się w sobie.
Zmierzaliśmy w kierunku piętrowego kamiennego budynku z drewnianym
zadaszeniem. Podejrzewałam, że to właśnie we wnętrzu tego obiektu,
przypominającego wyglądem domek Królewny Znieżki pośrodku połaci
szmaragdowej roślinności, dojrzewają wspaniałe trunki firmy Koval, które tak
ochoczo kosztowałam poprzedniego wieczoru. Jakub przekręcił zamek w drzwiach
obitych metalowymi zdobieniami i nacisnął szeroką klamkę z mosiądzu,
przypominającą wyglądem motyla zaplątanego w pędy ciemnozłotych winogron.
Weszliśmy do środka, gdzie przywitały nas ciepłe światło wpadające zza
zakratowanych okiennic i przyjemna woń fermentującego wina oraz starego drewna.
Pośrodku stał drewniany stół i krzesła, pod dwiema ścianami rozciągały się półki z
butelkami win. Uświadomiłam sobie, że odebrałam to miejsce bardzo emocjonalnie,
tak jakby mogło być moim domem. Tutaj mogłabym być szczęśliwa& Tutaj czułam
ducha zaangażowania i miłości. Mimochodem spojrzałam na Kubę i nagle zobaczyłam
w nim prawdziwą pasję. Coś, czego w moim życiu brakowało. Pozazdrościłam mu, że
miał co kochać. Usiedliśmy przy drewnianym stole. Kuba zaczął opowiadać o
produkcji wina, a jego opowieść co rusz uzupełniała Teresa, najwyrazniej również
obeznana w temacie. Ja z kolei nie rozumiałam w ogóle terminologii, jakiej używali, ale
byłam zafascynowana wszystkim, co z takim entuzjazmem relacjonowali.
Po kilku minutach zeszliśmy wąskimi schodami do podziemi. Z zapałem krążyłam
po piwniczkach pachnących dębowymi beczkami, słuchając opowieści o moim
ulubionym trunku. Gdy myślałam, że zakończyliśmy już zwiedzanie, Jakub i Teresa
zaprowadzili mnie jeszcze do gabinetu Kuby. Pokój był przestronny i znajdował się
na piętrze. Przez duże okno wpadało słoneczne światło, kładąc się łagodnie
na drewnianych meblach w pomieszczeniu. Zciany miały kremowy kolor, który
dodatkowo rozświetlał całe pomieszczenie i sprawiał, że wydawało się większe niż w
rzeczywistości. W pewnym momencie zauważyłam duże zdjęcie, oprawione w złotą
ramkę, przedstawiające przystojnego starszego pana trzymającego w objęciach
młodą, piękną blondynkę. Oboje byli uśmiechnięci i dzierżyli w dłoniach puchar. Kiedy
spytałam, kto to, Jakub spuścił wzrok i posmutniał. Teresa odpowiedziała:
To Marek i Marzena. Na chwilę przerwała i popatrzyła na fotografię. Mój
mąż i& synowa.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W gabinecie Jakuba zapadła nieznośna cisza.
Oni nie żyją powiedziała po chwili, a w jej oczach pojawił się ból. Zginęli
w wypadku trzy lata temu.
O więcej nie chciałam już pytać. W głowie zagościła mi jedynie natrętna myśl: A
więc nie jestem jedyna . Było coś nieprzyzwoicie pocieszającego w tym
sformułowaniu. Z pewnością, nie było miłe i nie powinno być dla mnie żadnym
pokrzepieniem, ale w tamtym momencie właśnie tym się stało.
Myślę, że pora wracać do domu powiedziała Teresa. Tak, jest już pózno.
Dodała te słowa w taki sposób, jakby sama siebie próbowała przekonać o ich
słuszności.
Przez całą drogę milczeliśmy, a Jakub pogłośnił radio, z którego dobiegała piosenka
Michaela Jacksona You are not alone. Pomyślałam, że to niezwykły zbieg
okoliczności, bo przecież dokładnie o tym cały czas myślałam.
*
Zuziu, kolacja będzie za pół godziny. Teresa powiedziała to tak zwyczajnie,
jakby sytuacja ze zdjęciem w ogóle nie miała miejsca.
Jednak ja nie dałam się zwieść pozorom. Widziałam cały wachlarz emocji, który
położył się cieniem na jej, jak dotąd wesołym, obliczu. Smutku, który z niej wyzierał,
nie można było pomylić z niczym innym, a żalu, jaki zagościł w jej oczach, nie dało się
nie zauważyć.
Mogę ci pomóc? spytałam nieśmiało. Mój głos był cichy i delikatny, jakbym
wyższym dzwiękiem mogła wywołać lawinę w niewielkim domu Kowalskich.
Nie, dzięki odpowiedziała, nie patrząc w moim kierunku.
Chciałam podejść do niej, objąć ją mocno i powiedzieć, że wiem, co czuje, jednak
zamiast tego skuliłam się w sobie jak spłoszony szczeniak. Nie znałyśmy się zbyt
dobrze i nie wiedziałam, czy nasza zażyłość była już na takim etapie, w którym
mogłabym pocieszyć ją jak dobrego przyjaciela. Na samą myśl o tym, że mogłabym
tym zrujnować naszą zażyłość, zadrżałam. Czasem zbyt duża opiekuńczość może [ Pobierz całość w formacie PDF ]