[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zródziemne przeleje się, może minąć jeszcze tysiąc lat. Nie my więc zamoczymy sobie nogi.
- Czy twierdza zostanie poddana?- zapytał Jerome.
- Na razie jeszcze nie. Ale nie sądzę, aby w drodze do nas znajdowało się jeszcze dużo oddziałów.
Najwyżej jeden albo dwa z tych pierwszych, z 1986 roku. Wtedy zdarzały się jeszcze największe
rozrzuty. Następne wyczepienia - a ostatnie nastąpiły jesienią 1996 roku- odpowiadały już niemal
dokładnie momentowi, jaki został zaplanowany. Po prostu poprawiła się celność.
Mojżesz i jego oddział, pomyślał nagle Steve. Czyżby znajdowali się jeszcze w drodze?
- Jesienią 1996 roku ustają również dostawy sprzętu. Nie znalezliśmy nigdy kontenera, który by został
wysłany do nas po tym okresie.
Widocznie wstrzymano realizację programu, uznając, ze był to niewypał- powiedział Jerome, dopijając
swoją szklankę.
Odsuwa od siebie tę myśl, pomyślał Steve. A tamci nigdy nie byli w stanie zorientować się, jak wielkie
ponieśli fiasko, gdyż zabrakło sprzężenia zwrotnego. Tylko my moglibyśmy powiedzieć im o tym. Tylko
my wiemy, że przyszłość została wprawiona w ruch, rodząc coraz to nowsze warianty. Ale dlaczego
nikt tego nie przewidział? Rzeczywistość rozbito w drobny mak, a teraz owe cząsteczki rozpierzchły
się niczym galaktyki. Nawet gdyby umożliwiono im teraz powrót w przyszłość, to która z nich jest ich
galaktyką ojczystą? Może właśnie dlatego chronotron działał wyłącznie w jedną stronę?
- Bardzo. możliwe- odezwał się komendant, spoglądając na Jerome'a tak twardym wzrokiem, jakby
chciał przykuć go do siedzenia i uchronić w ten sposób przed upadkiem -że od jesieni 1996 roku
Stany Zjednoczone już nie istnieją.- Stwierdzenie to podziałało jak celny cios. Harness spoglądał na
Jerome'a jak bokser, który przed chwilą powalił przeciwnika na deski.
- To czysta spekulacja- wtrącił Steve. Poczuł nagle szalone pragnienie i spiesznie opróżnił druga
szklankę. Na podniebieniu pozostał smak cytryny.
- Być może- odparował komendant, napełniając ponownie kieliszki -ale o ogromnym stopniu
prawdopodobieństwa. Wygląda na to, ze Stanom Zjednoczonym nie dopisało szczęście w tej partii
pokera, gdzie stawką była przyszłość. Przystąpiliśmy do tej akcji zbyt zadufani w sobie i to pozbawiło
nas czujności. A teraz spłukaliśmy się co do grosza.
Jerome wpatrywał się w milczeniu przed siebie. W jego oczach widniała trwoga. Steve podążył za
wzrokiem przyjaciela: na ścianie wisiał luksusowy, jakkolwiek pożółkły już i upstrzony przez muchy
kalendarz Pemexu na rok 1992 z zamieszczoną w nim mapą Ameryki Północnej. Terytorium USA
sięgało tu od Maine na północy po Georgię, Alabamę i Missisipi na południu, bez dostępu do Zatoki.
Na przeciwległym brzegu rozciągała się pokryta złotą farbą powierzchnia sięgająca aż do Pacyfiku i
daleko na południe: Cesarstwo Meksykańskie. U góry z lewej strony widniał wystawny herb
Habsburgów, z prawej jeszcze bardziej pompatyczny herb imperium naftowego.
Steve uświadomił sobie nagle, że kurczowo zaciska dłonie na niezdarnie oheblowanej poręczy
krzesła, jak gdyby siedział w fotelu katapultowanym, z którego w najbliższych ułamkach sekundy ma
zostać wystrzelony. Odetchnął ostrożnie i usadowił się wygodniej.
- Wróćmy teraz do naszej wspólnej terazniejszości- zaproponował komendant- Mamy dziś 26 dzień
lipca. W tej chwili jest- tu zerknął na zegarek -godzina szesnasta dwanaście. Proszę o dokładne
nastawienie swoich zegarków. To tylko dla porządku, z którego nie możemy i nie chcemy przecież
zrezygnować nawet w tych okolicznościach. -Jerome i Steve zastosowali się do tego polecenia -
Nawiasem mówiąc, wskazówki zegarków należy przesuwać codziennie o godzinie 23.58 na godzinę
24.00. Tu dzień jest o dwie minuty krótszy. Ziemia kręci się troszkę szybciej, na razie.
Gdzieś zaterkotał silnik Diesla i odgłos ten wypełnił popołudniową ciszę, zakłócaną tylko od czasu do
czasu skrzeczącym wezwaniem w radiostacji.
- Mimo najszczerszych chęci nie jesteśmy już organizacją militarną, nie chciałbym więc wydawać wam
rozkazów. Jest nas tu około trzydziestu, do tego trzeba doliczyć około 50 tubylców znajdujących się
pod rozkazami swoich
wodzów. Poznaliście już Goodlucka, wkrótce poznacie Blizzarda. Niektórzy z naszych, jak Murchinson
i Ruiz, powinni jak najszybciej zostać zluzowani. Od ponad sześciu lat obaj pełnią służbę nasłuchową,
czyli muszą być stale w pogotowiu, nawet gdyby do chwili przybycia kolejnej grupy miały upłynąć
miesiące. Niezwłocznie po usłyszeniu huku materializacyjnego muszą nawiązać kontakt z
przybyszami, ostrzec ich i wyprowadzić z zagrożonego terenu, aby nie wpadli w łapy żołnierzy
szejków. Obaj są napromieniowani, gdyż za długo znajdowali się w obszarze skażonym pyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl