[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Te, jak mówisz, głupstwa to twój problem, a nie mój. Jako osoba kierująca kuchnią,
musisz nią zarządzać. Skoro twój główny kucharz jest ciągle niezadowolony, mam prawo
sądzić, \e nie wywiązujesz się z obowiązków. Natomiast pozostawiam ci wolną rękę, jeśli
chodzi o kompromis.
Summer zesztywniała.
- Nie uznaję \adnych kompromisów! Znowu wyglądała majestatycznie.
- Jeśli oboje będziecie nadal tacy twardogłowi, w kuchni nie zapanuje spokój.
- Twardogłowi! - prychnęła.
- Owszem. Problem Maksa to twoja działka, Summer. Nie chcę więcej słuchać, jak
podnosi głos w rozmowie telefonicznej.
Wyrzuciła z siebie kilka zdań po francusku niskim, złowieszczym tonem. Blake
zrozumiał ogólny sens wypowiedzi, choć nie była to kulturalna odmiana tego pięknego
języka.
Tymczasem Summer obróciła się na pięcie i skierowała do drzwi.
- Summer...
Przypominała mu teraz posąg jednej ze staro\ytnych łuczniczek. Nie drgnęłaby,
widząc, jak strzała przeszywa mu serce. Królowa Lodu czy wojowniczka - niewa\ne, pragnął
jej jak szalony.
- Chciałbym się dziś z tobą zobaczyć. Oczy zwęziły się w szparki.
- Nawet o tym nie myśl.
- Skoro uporaliśmy się z pierwszą sprawą, pora wziąć się za drugą. Mo\emy wybrać
siÄ™ na obiad.
- Sam uporałeś się z pierwszą sprawą - odparła. - Ja nie jestem taka szybka. Obiad?
Idz na obiad z księgą rachunkową. Na tym się znasz.
- Zgodziliśmy się przecie\, \e poza hotelem spotykamy się prywatnie.
- Teraz jesteśmy w hotelu - Broda Summer była wcią\ bojowo zadarta. - Stoję w
twoim gabinecie, wezwana na dywanik.
- Dziś wieczorem nie będziesz w gabinecie.
- Będę tam, gdzie mi się spodoba! - Królowa zamieniła się w małą, obra\oną
dziewczynkÄ™.
- Dziś wieczorem - powiedział swobodnie - nie będziemy współpracownikami. Czy\
nie są to twoje własne ustalenia?
Nie mogła zaprzeczyć. Sama wyznaczyła wyrazną, kategoryczną linię podziału. Nie
przypuszczała jednak, \e tak trudno będzie ją utrzymać.
- Wieczorem - powiedziała, wzruszywszy ramionami - mogę być zajęta.
Blake rzucił okiem na zegarek.
- Jest prawie południe. Mo\e wyjdziemy na lunch? - Wstał zza biurka i podszedł do
niej z uśmiechem. - Proponuję, \ebyśmy na godzinę odło\yli nasze interesy na bok -
powiedział, gładząc ją po włosach. - A wieczór rezerwuję dla ciebie. - Dotknął wargami
lewego, a potem prawego kącika jej ust. - Chcę z tobą spędzić długie - skubnął dolną wargę
Summer - osobiste, całkiem prywatne godziny.
Pragnęła tego samego, czemu więc miałaby udawać, \e jest inaczej? Nie lubiła
udawać, wolała przezorną taktykę. Ju\ wiedziała, jak poradzić sobie z Maksem i z kuchnią.
Tak samo jak za moment poradzi sobie z Blakiem.
Objęła go za szyję i uśmiechnęła się słodko.
- W takim razie wieczór spędzimy razem. Przyniesiesz szampana?
Miękła, ale nie poddawała się. Blake'owi wydało się to o wiele bardziej podniecające
ni\ brak oporu.
- Pod jednym warunkiem - zaznaczył. Zmiech Summer był wesoły i przyjazny. -
Jakim?
- Chcę, \ebyś zrobiła dla mnie coś, czego jeszcze nie robiłaś.
- Czyli? - Nagle stała się czujna. - Ugotuj coś dla mnie.
Oczy Summer zaokrągliły się ze zdumienia. Po chwili parsknęła śmiechem.
- Mam ci gotować? Oczekiwałam czegoś innego. - Po obiedzie na pewno coś jeszcze
przyjdzie mi do głowy.
- Jednym słowem chcesz, \eby Summer Lyndon przygotowała ci papu - powiedziała z
komiczną powagą. - Mo\e się zgodzę, choć ta usługa powinna kosztować o wiele więcej ni\
butelka szampana. Kiedyś w Houston gotowałam dla potentata naftowego i jego świe\o
poślubionej \ony. Dostałam w zamian plik akcji.
Blake ujął dłoń Summer i przytulił do ust.
- Zamówiłem dla ciebie pizzę. Pepperoni, ma się rozumieć.
- W takim razie do zobaczenia o ósmej. Radzę, \ebyś zjadł dzisiaj lekki lunch.
Summer nacisnęła klamkę. Zanim wyszła, spojrzała na Blake'a z figlarnym
uśmieszkiem.
- Lubisz cervelles braisées? - spytaÅ‚a..
- Mo\liwe, ale nie wiem, co to jest.
- Duszone mó\d\ki cielęce. Au rewir - zaszczebiotała i zniknęła w korytarzu.
Blake przez długą chwilę stał nieruchomo, wpatrzony w drzwi. Tym razem ostatnie
słowo nale\ało do Summer.
Kuchnia pachniała. Cicha muzyka Chopina towarzyszyła Summer przy obtaczaniu w
mące piersi kurczaka. Masło, postawione na palniku do stopienia, powoli nabierało głębokiej
barwy. Nadziewane pomidory od dawna były gotowe i czekały w lodówce. Groszek zaczynał
się gotować. Za chwilę podsma\y ziemniaczane kulki i mięso. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
- Te, jak mówisz, głupstwa to twój problem, a nie mój. Jako osoba kierująca kuchnią,
musisz nią zarządzać. Skoro twój główny kucharz jest ciągle niezadowolony, mam prawo
sądzić, \e nie wywiązujesz się z obowiązków. Natomiast pozostawiam ci wolną rękę, jeśli
chodzi o kompromis.
Summer zesztywniała.
- Nie uznaję \adnych kompromisów! Znowu wyglądała majestatycznie.
- Jeśli oboje będziecie nadal tacy twardogłowi, w kuchni nie zapanuje spokój.
- Twardogłowi! - prychnęła.
- Owszem. Problem Maksa to twoja działka, Summer. Nie chcę więcej słuchać, jak
podnosi głos w rozmowie telefonicznej.
Wyrzuciła z siebie kilka zdań po francusku niskim, złowieszczym tonem. Blake
zrozumiał ogólny sens wypowiedzi, choć nie była to kulturalna odmiana tego pięknego
języka.
Tymczasem Summer obróciła się na pięcie i skierowała do drzwi.
- Summer...
Przypominała mu teraz posąg jednej ze staro\ytnych łuczniczek. Nie drgnęłaby,
widząc, jak strzała przeszywa mu serce. Królowa Lodu czy wojowniczka - niewa\ne, pragnął
jej jak szalony.
- Chciałbym się dziś z tobą zobaczyć. Oczy zwęziły się w szparki.
- Nawet o tym nie myśl.
- Skoro uporaliśmy się z pierwszą sprawą, pora wziąć się za drugą. Mo\emy wybrać
siÄ™ na obiad.
- Sam uporałeś się z pierwszą sprawą - odparła. - Ja nie jestem taka szybka. Obiad?
Idz na obiad z księgą rachunkową. Na tym się znasz.
- Zgodziliśmy się przecie\, \e poza hotelem spotykamy się prywatnie.
- Teraz jesteśmy w hotelu - Broda Summer była wcią\ bojowo zadarta. - Stoję w
twoim gabinecie, wezwana na dywanik.
- Dziś wieczorem nie będziesz w gabinecie.
- Będę tam, gdzie mi się spodoba! - Królowa zamieniła się w małą, obra\oną
dziewczynkÄ™.
- Dziś wieczorem - powiedział swobodnie - nie będziemy współpracownikami. Czy\
nie są to twoje własne ustalenia?
Nie mogła zaprzeczyć. Sama wyznaczyła wyrazną, kategoryczną linię podziału. Nie
przypuszczała jednak, \e tak trudno będzie ją utrzymać.
- Wieczorem - powiedziała, wzruszywszy ramionami - mogę być zajęta.
Blake rzucił okiem na zegarek.
- Jest prawie południe. Mo\e wyjdziemy na lunch? - Wstał zza biurka i podszedł do
niej z uśmiechem. - Proponuję, \ebyśmy na godzinę odło\yli nasze interesy na bok -
powiedział, gładząc ją po włosach. - A wieczór rezerwuję dla ciebie. - Dotknął wargami
lewego, a potem prawego kącika jej ust. - Chcę z tobą spędzić długie - skubnął dolną wargę
Summer - osobiste, całkiem prywatne godziny.
Pragnęła tego samego, czemu więc miałaby udawać, \e jest inaczej? Nie lubiła
udawać, wolała przezorną taktykę. Ju\ wiedziała, jak poradzić sobie z Maksem i z kuchnią.
Tak samo jak za moment poradzi sobie z Blakiem.
Objęła go za szyję i uśmiechnęła się słodko.
- W takim razie wieczór spędzimy razem. Przyniesiesz szampana?
Miękła, ale nie poddawała się. Blake'owi wydało się to o wiele bardziej podniecające
ni\ brak oporu.
- Pod jednym warunkiem - zaznaczył. Zmiech Summer był wesoły i przyjazny. -
Jakim?
- Chcę, \ebyś zrobiła dla mnie coś, czego jeszcze nie robiłaś.
- Czyli? - Nagle stała się czujna. - Ugotuj coś dla mnie.
Oczy Summer zaokrągliły się ze zdumienia. Po chwili parsknęła śmiechem.
- Mam ci gotować? Oczekiwałam czegoś innego. - Po obiedzie na pewno coś jeszcze
przyjdzie mi do głowy.
- Jednym słowem chcesz, \eby Summer Lyndon przygotowała ci papu - powiedziała z
komiczną powagą. - Mo\e się zgodzę, choć ta usługa powinna kosztować o wiele więcej ni\
butelka szampana. Kiedyś w Houston gotowałam dla potentata naftowego i jego świe\o
poślubionej \ony. Dostałam w zamian plik akcji.
Blake ujął dłoń Summer i przytulił do ust.
- Zamówiłem dla ciebie pizzę. Pepperoni, ma się rozumieć.
- W takim razie do zobaczenia o ósmej. Radzę, \ebyś zjadł dzisiaj lekki lunch.
Summer nacisnęła klamkę. Zanim wyszła, spojrzała na Blake'a z figlarnym
uśmieszkiem.
- Lubisz cervelles braisées? - spytaÅ‚a..
- Mo\liwe, ale nie wiem, co to jest.
- Duszone mó\d\ki cielęce. Au rewir - zaszczebiotała i zniknęła w korytarzu.
Blake przez długą chwilę stał nieruchomo, wpatrzony w drzwi. Tym razem ostatnie
słowo nale\ało do Summer.
Kuchnia pachniała. Cicha muzyka Chopina towarzyszyła Summer przy obtaczaniu w
mące piersi kurczaka. Masło, postawione na palniku do stopienia, powoli nabierało głębokiej
barwy. Nadziewane pomidory od dawna były gotowe i czekały w lodówce. Groszek zaczynał
się gotować. Za chwilę podsma\y ziemniaczane kulki i mięso. [ Pobierz całość w formacie PDF ]