[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dochowa.
To może byłoby lepiej, gdyby i ciocia dochowywała. . . ?
A czy ja komu coś mówię? Tobie jednej, bo lepiej, żebyś wiedziała. . .
Justynie włos się zjeżył na głowie. Na wszelki wypadek podstępnie wymogła
na Bolesławie, żeby zyskał jakąś wiedzę na temat nielegalnych kasyn gry, i do-
znała nikłego ukojenia usłyszawszy, że za kasyna na Sybir się nie idzie i pod mur
nie stawiają. Kary łupią potężne i sprzęt zabierają, ale właściwie nic więcej. Moż-
liwe, że przy recydywie idzie się siedzieć, z drugiej jednakże strony podobno ten
gatunek przestępstwa traktowany jest wyjątkowo łagodnie z racji wyższych, mia-
nowicie pozwala wyłapywać co bogatszych badylarzy oraz inicjatywę prywatną
i zdzierać z nich skórę.
Informacje to były przerazliwie tajne i poufne, zdobyte wyłącznie dzięki temu,
że za okupacji Bolesław jednemu takiemu uratował życie, a ów jeden taki obecnie
piastował nieoficjalne stanowisko szefa ochrony innego takiego. Oficjalnie żadnej
ochrony i żadnego szefa w ogóle nie było.
Również na wszelki wypadek Justyna poczuła się zmuszona ostrzec Jureczka,
całkiem już przemienionego w badylarza, i w tym celu pojechała do Kośmina,
korzystając z jednego z dwóch Wartburgów, w jakie przeistoczył się ślubny mer-
cedes Darka.
Jadwiga, starsza od Barbary zaledwie o rok, wyglądała wprawdzie znacznie
mniej młodo, ale wciąż trzymała się znakomicie.
98
Prawnuków postanowiłam sobie doczekać powiadomiła Justynę na
wstępie. Nie poganiam Jureczka, ale wolałabym, żeby się już ożenił. Z taką
Krysią chodzi, ale nie wiem, czy co z tego będzie, bo ona do zwierząt ciągnie.
Wolałaby świnie niż kalafiory. A najwięcej konie.
Justyna chciała sprawę załatwić delikatnie i dyplomatycznie, najlepiej bezpo-
średnio z Jureczkiem, chwilowo nieobecnym. Musiała na niego zaczekać. Podjęła
pogawędkę.
To chyba jedno drugiemu nie przeszkadza? Stajnia jeszcze stoi, a kawałek
miejsca na padok się znajdzie. . . ?
I co, będzie te konie pomidorami karmić? Ja bym wolała, moje dziecko,
wspólność zainteresowań.
Ależ to przecież jest wspólność, obydwoje na wsi, gorzej byłoby gdyby, na
przykład, uparła się żyć w środku miasta. . .
Jureczek wrócił, kiedy Jadwiga prawie dała się przekonać, że konie i ogórki
mogą iść w parze. Justyna powędrowała z nim do szklarni, rzekomo po warzywa.
Układając w koszu witaminy, spełniła swój zamiar.
Więc ty ciotkę Barbarę omijaj szerokim łukiem poradziła na zakończe-
nie dramatycznej relacji. I gdybyś się dowiedział poufnie o jakim kasynie, broń
Boże nie idz tam. Tylko czekają na takich z pieniędzmi.
Szczęśliwie się składa, że jeszcze nie mam wielkich pieniędzy odparł
Jureczek beztrosko. A co do kasyna, to wolę wyścigi, więc nie ma obawy. Moja
dziewczyna lubi konie. . .
Otóż to! Babcia się martwi, że tu sobie stadninę założysz. . .
Babcia się niepotrzebnie martwi, prywatnych stadnin u nas nie ma. Ale ze
trzy konie nie zaszkodzą i już się układam z dziadkiem Ludwikiem, bo ciocia wie
przecież, że on ciągle trzyma dwie klacze u chłopa na Wyczółkach. Zmienia je,
kryje folblutami i już osiągnął wysoką półkrew. To co mi szkodzi?
I chcesz przez to powiedzieć, że chodzisz na wyścigi?
A dlaczego nie? Rzadko, bo nie mam czasu. Ale Krysia jezdzi jako amator,
więc czasem tam bywam.
I grasz?
No pewnie, że jak już tam jestem, to gram. I wygrywam. Skodę kupiłem
z wygranych. Niech się ciocia sama zastanowi, kto w tej rodzinie nie zna się na
koniach?
Rzeczywiście, Justyna uświadomiła sobie, że Jureczek ma rację. Jakieś geny
przodków musiały przechodzić z pokolenia na pokolenie, bo na koniach właści-
wie znali się wszyscy, nawet Marynka. Mgliście przypomniało się jej, że wszyst-
kie dzieci jezdziły i jeżdżą przy każdej okazji, zaplecze mając w Ludwiku, po-
czuła żal, że sama, uporczywie zajęta prababcią, zaniedbała tę rozrywkę, doznała
jakiegoś niejasnego wrażenia co do Idalki, po czym ostatecznie przeszła na stronę
99
Jureczka i nie znanej jeszcze Krysi. Od kasyn się odczepiła, pocieszyła Jadwigę,
że wszystko będzie dobrze, i wróciła do domu, zaopatrzona w wiktuały.
Uporządkowała nowe mieszkanie, odnalazła czerwoną księgę z zielonym
wnętrzem i znów chciwie przystąpiła do czytania i przepisywania kojącej treści.
. . . Boże mój, teraz dopiero zapisać mogę te potworności, co się wydarzyły!
Jak z Błędowa posłaniec przyleciał, tak od tamtej chwili myśli zebrać nie mogłam
i aż mi było słabo, ale na wapory czasu nie miałam. Uwierzyć wprost niemożliwe!
W tym oszołomieniu okropnym jeden Mateusz był mi pociechą, bo wszystko
zrobił jak trzeba i jednym dniem tameśmy się znalezli. Dominika niczym kamień,
niby to nieporuszona się wydawała, alem widziała, że coś podejrzewa, wypatruje
i węszy. Możem zle uczyniła, tak wszystko zostawiając. . .
. . . kiedym owego potłuczonego ujrzała, aż mi się coś zrobiło, bom go poznała
doskonale. A już babka napomykała, że kowal niepewny, na starość gadatliwy się
stał, ten zaś, skoro zbirów sprowadził, za wiele musiał wiedzieć. Dobrze chociaż,
że w nieprzytomności gadać nie mógł, podobno Marta go tak wy tłukła, dwa złote
imperiały jej wetknęłam ukradkiem i pewno się nimi zbytnio chwalić nie będzie.
Takem stała nad nim i Bóg ustrzegł, zdechł, nim co powiedział, świeć Panie nad
jego grzeszną duszą. . .
. . . aż osłabłam w sobie i musiałam skryć się przed wszystkimi, a najlepiej mi
było w bibliotece. . .
. . . a i Szymon potwierdził, toć był to przecież syn owego, co z kowalem razem
przy wejściu robił, a chociaż dziecko wówczas, potem od ojca dużo usłyszał. Aaska
boska, że nie wszystko, bo rzeczy najważniejsze Szymon prawie sam wykonywał
i co mógł, to ukrył. . .
Odczytawszy z wielką uwagą bladozielone gryzmoły, gorsze niż wszystkie
poprzednie, bo prababcia w nerwach bazgrała już konkursowe, Justyna poczuła
się zmuszona sięgnąć po diariusz panny Dominiki i obie treści porównać ze sobą.
Panna Dominika opisywała wydarzenia, prababcia dawała wyraz raczej dozna-
niom i przeżyciom, stronę informacyjną lekceważąc.
Diariusza panny Dominiki dość długo nie mogła znalezć, bo przeprowadzka,
mimo starań, wprowadziła całkiem niezłe zamieszanie. Okazało się wreszcie, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
dochowa.
To może byłoby lepiej, gdyby i ciocia dochowywała. . . ?
A czy ja komu coś mówię? Tobie jednej, bo lepiej, żebyś wiedziała. . .
Justynie włos się zjeżył na głowie. Na wszelki wypadek podstępnie wymogła
na Bolesławie, żeby zyskał jakąś wiedzę na temat nielegalnych kasyn gry, i do-
znała nikłego ukojenia usłyszawszy, że za kasyna na Sybir się nie idzie i pod mur
nie stawiają. Kary łupią potężne i sprzęt zabierają, ale właściwie nic więcej. Moż-
liwe, że przy recydywie idzie się siedzieć, z drugiej jednakże strony podobno ten
gatunek przestępstwa traktowany jest wyjątkowo łagodnie z racji wyższych, mia-
nowicie pozwala wyłapywać co bogatszych badylarzy oraz inicjatywę prywatną
i zdzierać z nich skórę.
Informacje to były przerazliwie tajne i poufne, zdobyte wyłącznie dzięki temu,
że za okupacji Bolesław jednemu takiemu uratował życie, a ów jeden taki obecnie
piastował nieoficjalne stanowisko szefa ochrony innego takiego. Oficjalnie żadnej
ochrony i żadnego szefa w ogóle nie było.
Również na wszelki wypadek Justyna poczuła się zmuszona ostrzec Jureczka,
całkiem już przemienionego w badylarza, i w tym celu pojechała do Kośmina,
korzystając z jednego z dwóch Wartburgów, w jakie przeistoczył się ślubny mer-
cedes Darka.
Jadwiga, starsza od Barbary zaledwie o rok, wyglądała wprawdzie znacznie
mniej młodo, ale wciąż trzymała się znakomicie.
98
Prawnuków postanowiłam sobie doczekać powiadomiła Justynę na
wstępie. Nie poganiam Jureczka, ale wolałabym, żeby się już ożenił. Z taką
Krysią chodzi, ale nie wiem, czy co z tego będzie, bo ona do zwierząt ciągnie.
Wolałaby świnie niż kalafiory. A najwięcej konie.
Justyna chciała sprawę załatwić delikatnie i dyplomatycznie, najlepiej bezpo-
średnio z Jureczkiem, chwilowo nieobecnym. Musiała na niego zaczekać. Podjęła
pogawędkę.
To chyba jedno drugiemu nie przeszkadza? Stajnia jeszcze stoi, a kawałek
miejsca na padok się znajdzie. . . ?
I co, będzie te konie pomidorami karmić? Ja bym wolała, moje dziecko,
wspólność zainteresowań.
Ależ to przecież jest wspólność, obydwoje na wsi, gorzej byłoby gdyby, na
przykład, uparła się żyć w środku miasta. . .
Jureczek wrócił, kiedy Jadwiga prawie dała się przekonać, że konie i ogórki
mogą iść w parze. Justyna powędrowała z nim do szklarni, rzekomo po warzywa.
Układając w koszu witaminy, spełniła swój zamiar.
Więc ty ciotkę Barbarę omijaj szerokim łukiem poradziła na zakończe-
nie dramatycznej relacji. I gdybyś się dowiedział poufnie o jakim kasynie, broń
Boże nie idz tam. Tylko czekają na takich z pieniędzmi.
Szczęśliwie się składa, że jeszcze nie mam wielkich pieniędzy odparł
Jureczek beztrosko. A co do kasyna, to wolę wyścigi, więc nie ma obawy. Moja
dziewczyna lubi konie. . .
Otóż to! Babcia się martwi, że tu sobie stadninę założysz. . .
Babcia się niepotrzebnie martwi, prywatnych stadnin u nas nie ma. Ale ze
trzy konie nie zaszkodzą i już się układam z dziadkiem Ludwikiem, bo ciocia wie
przecież, że on ciągle trzyma dwie klacze u chłopa na Wyczółkach. Zmienia je,
kryje folblutami i już osiągnął wysoką półkrew. To co mi szkodzi?
I chcesz przez to powiedzieć, że chodzisz na wyścigi?
A dlaczego nie? Rzadko, bo nie mam czasu. Ale Krysia jezdzi jako amator,
więc czasem tam bywam.
I grasz?
No pewnie, że jak już tam jestem, to gram. I wygrywam. Skodę kupiłem
z wygranych. Niech się ciocia sama zastanowi, kto w tej rodzinie nie zna się na
koniach?
Rzeczywiście, Justyna uświadomiła sobie, że Jureczek ma rację. Jakieś geny
przodków musiały przechodzić z pokolenia na pokolenie, bo na koniach właści-
wie znali się wszyscy, nawet Marynka. Mgliście przypomniało się jej, że wszyst-
kie dzieci jezdziły i jeżdżą przy każdej okazji, zaplecze mając w Ludwiku, po-
czuła żal, że sama, uporczywie zajęta prababcią, zaniedbała tę rozrywkę, doznała
jakiegoś niejasnego wrażenia co do Idalki, po czym ostatecznie przeszła na stronę
99
Jureczka i nie znanej jeszcze Krysi. Od kasyn się odczepiła, pocieszyła Jadwigę,
że wszystko będzie dobrze, i wróciła do domu, zaopatrzona w wiktuały.
Uporządkowała nowe mieszkanie, odnalazła czerwoną księgę z zielonym
wnętrzem i znów chciwie przystąpiła do czytania i przepisywania kojącej treści.
. . . Boże mój, teraz dopiero zapisać mogę te potworności, co się wydarzyły!
Jak z Błędowa posłaniec przyleciał, tak od tamtej chwili myśli zebrać nie mogłam
i aż mi było słabo, ale na wapory czasu nie miałam. Uwierzyć wprost niemożliwe!
W tym oszołomieniu okropnym jeden Mateusz był mi pociechą, bo wszystko
zrobił jak trzeba i jednym dniem tameśmy się znalezli. Dominika niczym kamień,
niby to nieporuszona się wydawała, alem widziała, że coś podejrzewa, wypatruje
i węszy. Możem zle uczyniła, tak wszystko zostawiając. . .
. . . kiedym owego potłuczonego ujrzała, aż mi się coś zrobiło, bom go poznała
doskonale. A już babka napomykała, że kowal niepewny, na starość gadatliwy się
stał, ten zaś, skoro zbirów sprowadził, za wiele musiał wiedzieć. Dobrze chociaż,
że w nieprzytomności gadać nie mógł, podobno Marta go tak wy tłukła, dwa złote
imperiały jej wetknęłam ukradkiem i pewno się nimi zbytnio chwalić nie będzie.
Takem stała nad nim i Bóg ustrzegł, zdechł, nim co powiedział, świeć Panie nad
jego grzeszną duszą. . .
. . . aż osłabłam w sobie i musiałam skryć się przed wszystkimi, a najlepiej mi
było w bibliotece. . .
. . . a i Szymon potwierdził, toć był to przecież syn owego, co z kowalem razem
przy wejściu robił, a chociaż dziecko wówczas, potem od ojca dużo usłyszał. Aaska
boska, że nie wszystko, bo rzeczy najważniejsze Szymon prawie sam wykonywał
i co mógł, to ukrył. . .
Odczytawszy z wielką uwagą bladozielone gryzmoły, gorsze niż wszystkie
poprzednie, bo prababcia w nerwach bazgrała już konkursowe, Justyna poczuła
się zmuszona sięgnąć po diariusz panny Dominiki i obie treści porównać ze sobą.
Panna Dominika opisywała wydarzenia, prababcia dawała wyraz raczej dozna-
niom i przeżyciom, stronę informacyjną lekceważąc.
Diariusza panny Dominiki dość długo nie mogła znalezć, bo przeprowadzka,
mimo starań, wprowadziła całkiem niezłe zamieszanie. Okazało się wreszcie, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]