[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jeszcze opierać się, ale Niewiarowski wykręcił jego lewe ramię w tył i wyciągnął
szlachcica zza stołu, przewracając przy tym ławę. Potem pchnął ku drzwiom, do-
dawszy na pożegnanie przyjacielskiego kopniaka w zadek. Krzesz poleciał ku
drzwiom niczym kula wystrzelona z arkebuza. Uderzył w drewniane deski łbem
i zniknął w sieni.
Niewiarowski odwrócił się ku kompanom pana Krzeszą. Wyciągnęli szable,
wyskoczyli zza stołu, ale nie ważyli się nawet zaatakować. Stali niby ogłupiałe
barany, niepewni tego, co się może zdarzyć. Wzrok Niewiarowskiego był pusty,
przerazliwie pusty i szyderczy. . .
Wolski wskazał drzwi ruchem głowy. Pachołkowie spojrzeli nań niepewnie,
a potem skoczyli ku wyjściu.
Niewiarowski rozsiadł się na ławie. Wolski skinął na karczmarza, dotąd prze-
zornie kryjącego się za szynkwasem. Stary %7łyd Moszko Liptak, zwany też Juda-
szem za dopisywanie moczygębom kresek ponad miarę, przyskoczył szybko do
swych wielmożnych gości.
 Miodu!  wycedził Wolski.  A jak przyniesiesz niżej dwójniaka, to
zadyndasz!
%7łyd skoczył do komory. Niewiarowski spojrzał za nim leniwie. Przeciągnął
się zupełnie jak kot. . .
89
 Boi się nas. . . Hajdawery ma prawie pełne.  Splunął z pogardą.  Dziw-
ne, ale wzbudzamy tylko lęk. . . Tylko strach. . . Wszystko w nas umarło poza tym
jednym. . .
 Cóż tak się nad %7łydem rozwodzisz, panie Niewiarowski?
 Bo kiedyś  można by pomyśleć, że wymówił to słowo nieco głośniej 
kiedyś bawiło mnie to wszystko. Ile to już lat przeszło, odkąd się poznaliśmy?
Chyba ze dwanaście.
 Będzie jeszcze i sto dwadzieścia.
 Wszyscy się boją z nami zadrzeć. Pomyśleć sobie. Dwóch charakterni-
ków. . .
 Krzesz próbował.
 Bo pijany i nietutejszy. . . Ale też infamis.
 Mało to się ostatnio zrobiło infamisów na Rusi Czerwonej. Wszyscy hultaje
poginęli na Wołoszczyznie, pod Sasowym Rogiem. Poszli z panem Potockim na
Mołdawię i ot  tak skończyli.  Pan Dominik przesunął dłonią po gardle.
Moszko przydreptał pośpiesznie. Znał już możliwości swych gości, więc niósł
pękaty gąsior pełen złocistego trunku i dwa cynowe puchary. Nalał od razu do
pełna.
 Hultajów nigdy nie brakowało. Ja pod Jasłem spotkałem panów Dydyń-
skich. Polowali na jakiegoś Kamienieckiego. Wesoły młodzian. . . Syn wojewody
podolskiego. Pomyśl waszmość, pan ojciec spławiał Dunajcem zboże do Gdańska
i posłał z nim syna A syn wszystko sprzedał, jeno że z dukatami już nie wrócił 
mruknął Niewiarowski i podkręcił wąsa. Jego smukła, ale mocna ręka wysunęła
się z rękawa dalej niż zwykle i przez chwilę widać było czarne znamię na prze-
gubie. Przedstawiało wykrzywiony brzusiec i wetknięty weń pionowo miecz. 
I teraz go szukają.
Płomienie świec i pochodni zamigotały niespodziewanie, śląc po ścianach ka-
walkadę rozmazanych cieni. Płomienie pochodni zasyczały. Jedna zgasła, jak od
przeciągu, choć w izbie nie czuć było nawet najsłabszego podmuchu wiatru. Wol-
ski i Niewiarowski poruszyli się niespokojnie. Gdzieś w oddali, może w lasach
Beskidu odezwało się stłumione wycie psa, a może wilka. Noc była księżycowa,
ale do pełni daleko.
Niewiarowski pierwszy wyczuł czyjąś obecność za plecami. Gorący oddech
owionął mu kark. Poczuł dreszcz, opanował się z trudem. I tak jak zawsze jego
serce znieruchomiało, gdy z tyłu rozległ się głośny, a zarazem przytłumiony, lekko
ironiczny głos:
 Czołem, waszmościowie.
 Czołem, czołem.
Rogaliński wyszedł z cienia za plecami obu szlachciców. Uśmiechnął się, ścią-
gnął kołpak z łba, ukazując wysoki czub czarnych włosów; niepytany nalał nieco
wina do kielicha, wychylił jednym haustem, wylizał ostatnie krople ostrym jak
90
u żmii językiem. . . Spojrzał potem na Niewiarowskiego zielonkawymi oczyma.
Szlachcic poczuł chłód, lecz zaraz zrobiło mu się gorąco. Pomyślał zaraz, że prze-
cież Rogaliński musiał od razu domyślić się wszystkiego. Na pewno mógł czytać
w szlacheckich łbach, niby w otwartej księdze.
 Cóż tam u was słychać, mości panowie?
 Nudno nam  odparł Wolski.  Pusto się tutaj ostatnio zrobiło. Wszyscy
hultaje poszli na Wołoszczyznę. I teraz pilnują haremów u Tatarów.
 Nie wszyscy. Wezwałem was tutaj, panowie bracia, bo jest dla was pra-
ca. Trzeba dać nauczkę jednemu jezuickiemu pachołkowi. Jest tu taki hołysz, co
mu nie w smak pewna szlachcianka, nasza wierna służka, którą nęka pozwami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl