[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie mogę.
Po chwili wahania Sophie zaczęła rozpinać mu koszulę. Gdy ukazał się kawałek nagiego torsu,
odwróciła spojrzenie.
- Już prawie gotowe. Jeszcze chwileczkę.
Benedict nic nie odpowiedział, więc podniosła
wzrok. Oczy miał zamknięte i chwiał się lekko. Gdyby nie stał, przysięgłaby, że śpi.
Panie Bridgerton? Panie Bridgerton! Ocknął się raptownie.
Co? Co?
Zasnął pan. Zamrugał oszołomiony,
Czy to zle?
Nie może pan spać w ubraniu.
117
Spojrzał w dół.
- Dlaczego moja koszula jest rozpięta?
Sophie zignorowała pytanie i lekko pchnęła go na materac.
- Proszę usiąść. - Widać mówiła władczym tonem,
by jej posłuchał. - Ma pan coś suchego do przebrania?
Zdjął koszulę i rzucił ją na podłogę.
Nigdy nie śpię w piżamie. Sophie żołądek podszedł do gardła.
Dzisiaj pan powinien... Co pan robi?
Aypnął na nią, jakby zadała najgłupsze pytanie na świecie.
- Zciągam spodnie.
- Nie mógł pan przynajmniej zaczekać, aż się od
wrócę?
Popatrzył na nią pustym wzrokiem.
No więc? - zapytał w końcu. -Co?
Dlaczego się pani nie odwraca? Błyskawicznie obróciła się do niego plecami. Bene-
dict ze znużeniem pokręcił głową. Niech go Bóg chroni przed pruderyjnymi panienkami! Nawet jeśli
była dziewicą - a sądząc po jej zachowaniu podejrzewał, że tak - z pewnością nieraz widywała
męskie ciała. Służące wchodziły bez pukania do pokojów, przynosiły ręczniki, prześcieradła i co tam
jeszcze. Niemożliwe, żeby nigdy nie natknęła się na nagiego mężczyznę.
Kiedy wreszcie się rozebrał, zerknął na Sophie. Stała sztywno, ręce miała opuszczone po bokach,
zaciśnięte pięści. Uśmiechnął się lekko na ten widok.
Nagle ogarnęło go wielkie znużenie i senność. Z trudem uniósł nogi na łóżko, naciągnął na siebie
kołdrę i z cichym jękiem opadł na poduszkę.
118
- Dobrze się pan czuje? - spytała Sophie z niepo
kojem.
- Dobrze.
Z jego ust wydobył się niezrozumiały pomruk.
Gdy zebrał siły i uchylił powiekę, zobaczył, że podeszła do niego z troską wypisaną na twarzy. Zrobiło
mu się miło. Już od dawna żadna kobieta nie dbała o jego zdrowie.
- W porządku - wymamrotał, siląc się na uśmiech,
ale jego głos brzmiał, jakby wydobywał się z długie
go, wąskiego tunelu.
- Panie Bridgerton? Panie Bridgerton?
Otworzył jedno oko.
Niech pani się wysuszy i też idzie spać - powiedział bełkotliwie.
Na pewno?
Skinął głową. Mówienie sprawiało mu coraz większe kłopoty.
- Zostawię drzwi otwarte. Gdyby mnie pan potrze
bował, proszę zawołać.
Benedict nie zdążył odpowiedzieć, bo zapadł w sen.
Sophie krzątała się przez kwadrans, przebierając w suche ubranie i rozpalając kominek w swoim po-
koju, ale gdy tylko wyciągnęła się na łóżku, poczuła ogromne wyczerpanie.
To był długi dzień, pomyślała sennie. Najpierw poranne obowiązki, pózniej ucieczka po całym domu ,
przed Cavenderem i jego przyjaciółmi... Jej powieki się zamknęły...
Nagle usiadła z łomoczącym sercem. Ogień w kominku przygasł, więc trochę spala. Była bardzo
zmęczona, więc coś musiało ją obudzić. Pan Bridgerton?
Wolał ją? Nie wyglądał dobrze, kiedy go opuszczała, ale też nie sprawiał wrażenia umierającego.
Wyskoczyła z łóżka, chwyciła świecę i pobiegła do drzwi, przytrzymując w pasie za duże spodnie.
Kiedy dotarła do holu, usłyszała przeciągły jęk, a po nim huk.
Wpadła do pokoju gospodarza i zapaliła świecę od żaru kominka. Benedict leżał na łóżku zupełnie
nieruchomo. Podeszła do niego ostrożnie i z ulgą stwierdziła, że oddycha.
- Panie Bridgerton? - wyszeptała. - Panie Bridger-
ton?
%7ładnej reakcji. Nachyliła się mocniej.
- Panie Bridgerton?
Zaczął się rzucać i jęczeć. Od jego ciała bił żar. Sophie poczekała na spokojniejszą chwilę, po czyni
szybko dotknęła jego czoła. Było rozpalone.
Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, co robić. Nie miała doświadczenia w pielęgnowaniu cho-
rych, ale doszła do wniosku, że trzeba go ochłodzic. A może...
Nagle Benedict wymamrotał:
- Pocałuj mnie.
Sophie z wrażenia puściła spodnie. Gdy opadły na podłogę, krzyknęła i szybko się po nie schyliła.
Pan śni, panie Bridgerton - powiedziała cicho.
Pocałuj mnie - powtórzył, nie otwierając oczu.
W blasku świecy zobaczyła, że jego gałki oczne poruszają się szybko pod powiekami. Jakie to
dziwne widzieć sny innego człowieka, pomyślała.
- Do diabła! - ryknął nagle Benedict. - Pocałuj mnie!
Sophie cofnęła się zaskoczona i pospiesznie odsta
wiła świecę na stolik.
120
- Panie Bridgerton, ja...
A właściwie dlaczego nie?
Jej serce zatrzepotało dziko, gdy pochyliła się
musnęła wargami jego usta.
- Kocham cię - wyszeptała. - Zawsze cię kochałam.
Ku jej wielkiej uldze nie obudził się. Nie chciała,
%7łeby pamiętał rano tę chwilę. Ale gdy już była przekonana, że ponownie zapadł w głęboki sen,
zaczął gwałtownie kręcić głową na poduszce.
Gdzie jesteś? - wyjęczał. - Gdzie?
Tutaj.
Uchylił powieki i przez moment wydawał się całkiem przytomny.
- Nie pani.
Potem oczy uciekły mu w głąb czaszki.
- Nikogo innego tu nie ma - mruknęła Sophie. -
Zaraz wracam.
I wybiegła z pokoju.
Jako doświadczona pokojówka bez trudu znalazła świeżą pościel i ręczniki. Nabrała do dzbanka
zimnej wody i wróciła do sypialni. Benedict leżał spokojnie, ale oddychał płytko i szybko. Jego czoło
wręcz parzyło.
Niedobrze. Araminta, Rosamunda i Posy nie prze-chorowały ani jednego dnia w życiu. Cavenderowie
również cieszyli się końskim zdrowiem. Przez jakiś czas opiekowała się sparaliżowaną matką pani
Cavender. Zupełnie jednak nie wiedziała, jak zająć się człowiekiem z gorączką.
Namoczyła ręcznik w dzbanku, wycisnęła go i delikatnie położyła na czole Benedicta. Nie wzdrygnął
się, co Sophie wzięła za dobry znak. Przygotowała następny chłodny okład, ale nie miała pojęcia,
gdzie go
121
położyć. Doszła do wniosku, że raczej nie na piersi, a nie zamierzała zsunąć kołdry niżej niż do pasa,
nawet gdyby biedak umierał. W końcu zwilżyła mu szyję i skórę za uszami.
- Lepiej? - zapytała, wcale nie oczekując odpowiedzi.
- Nie znam się na pielęgnowaniu chorych, ale gdybym
ja była chora, chciałabym, żeby ktoś mnie ochłodził.
Bridgerton poruszył się niespokojnie i coś wymamrotał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
- Nie mogę.
Po chwili wahania Sophie zaczęła rozpinać mu koszulę. Gdy ukazał się kawałek nagiego torsu,
odwróciła spojrzenie.
- Już prawie gotowe. Jeszcze chwileczkę.
Benedict nic nie odpowiedział, więc podniosła
wzrok. Oczy miał zamknięte i chwiał się lekko. Gdyby nie stał, przysięgłaby, że śpi.
Panie Bridgerton? Panie Bridgerton! Ocknął się raptownie.
Co? Co?
Zasnął pan. Zamrugał oszołomiony,
Czy to zle?
Nie może pan spać w ubraniu.
117
Spojrzał w dół.
- Dlaczego moja koszula jest rozpięta?
Sophie zignorowała pytanie i lekko pchnęła go na materac.
- Proszę usiąść. - Widać mówiła władczym tonem,
by jej posłuchał. - Ma pan coś suchego do przebrania?
Zdjął koszulę i rzucił ją na podłogę.
Nigdy nie śpię w piżamie. Sophie żołądek podszedł do gardła.
Dzisiaj pan powinien... Co pan robi?
Aypnął na nią, jakby zadała najgłupsze pytanie na świecie.
- Zciągam spodnie.
- Nie mógł pan przynajmniej zaczekać, aż się od
wrócę?
Popatrzył na nią pustym wzrokiem.
No więc? - zapytał w końcu. -Co?
Dlaczego się pani nie odwraca? Błyskawicznie obróciła się do niego plecami. Bene-
dict ze znużeniem pokręcił głową. Niech go Bóg chroni przed pruderyjnymi panienkami! Nawet jeśli
była dziewicą - a sądząc po jej zachowaniu podejrzewał, że tak - z pewnością nieraz widywała
męskie ciała. Służące wchodziły bez pukania do pokojów, przynosiły ręczniki, prześcieradła i co tam
jeszcze. Niemożliwe, żeby nigdy nie natknęła się na nagiego mężczyznę.
Kiedy wreszcie się rozebrał, zerknął na Sophie. Stała sztywno, ręce miała opuszczone po bokach,
zaciśnięte pięści. Uśmiechnął się lekko na ten widok.
Nagle ogarnęło go wielkie znużenie i senność. Z trudem uniósł nogi na łóżko, naciągnął na siebie
kołdrę i z cichym jękiem opadł na poduszkę.
118
- Dobrze się pan czuje? - spytała Sophie z niepo
kojem.
- Dobrze.
Z jego ust wydobył się niezrozumiały pomruk.
Gdy zebrał siły i uchylił powiekę, zobaczył, że podeszła do niego z troską wypisaną na twarzy. Zrobiło
mu się miło. Już od dawna żadna kobieta nie dbała o jego zdrowie.
- W porządku - wymamrotał, siląc się na uśmiech,
ale jego głos brzmiał, jakby wydobywał się z długie
go, wąskiego tunelu.
- Panie Bridgerton? Panie Bridgerton?
Otworzył jedno oko.
Niech pani się wysuszy i też idzie spać - powiedział bełkotliwie.
Na pewno?
Skinął głową. Mówienie sprawiało mu coraz większe kłopoty.
- Zostawię drzwi otwarte. Gdyby mnie pan potrze
bował, proszę zawołać.
Benedict nie zdążył odpowiedzieć, bo zapadł w sen.
Sophie krzątała się przez kwadrans, przebierając w suche ubranie i rozpalając kominek w swoim po-
koju, ale gdy tylko wyciągnęła się na łóżku, poczuła ogromne wyczerpanie.
To był długi dzień, pomyślała sennie. Najpierw poranne obowiązki, pózniej ucieczka po całym domu ,
przed Cavenderem i jego przyjaciółmi... Jej powieki się zamknęły...
Nagle usiadła z łomoczącym sercem. Ogień w kominku przygasł, więc trochę spala. Była bardzo
zmęczona, więc coś musiało ją obudzić. Pan Bridgerton?
Wolał ją? Nie wyglądał dobrze, kiedy go opuszczała, ale też nie sprawiał wrażenia umierającego.
Wyskoczyła z łóżka, chwyciła świecę i pobiegła do drzwi, przytrzymując w pasie za duże spodnie.
Kiedy dotarła do holu, usłyszała przeciągły jęk, a po nim huk.
Wpadła do pokoju gospodarza i zapaliła świecę od żaru kominka. Benedict leżał na łóżku zupełnie
nieruchomo. Podeszła do niego ostrożnie i z ulgą stwierdziła, że oddycha.
- Panie Bridgerton? - wyszeptała. - Panie Bridger-
ton?
%7ładnej reakcji. Nachyliła się mocniej.
- Panie Bridgerton?
Zaczął się rzucać i jęczeć. Od jego ciała bił żar. Sophie poczekała na spokojniejszą chwilę, po czyni
szybko dotknęła jego czoła. Było rozpalone.
Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, co robić. Nie miała doświadczenia w pielęgnowaniu cho-
rych, ale doszła do wniosku, że trzeba go ochłodzic. A może...
Nagle Benedict wymamrotał:
- Pocałuj mnie.
Sophie z wrażenia puściła spodnie. Gdy opadły na podłogę, krzyknęła i szybko się po nie schyliła.
Pan śni, panie Bridgerton - powiedziała cicho.
Pocałuj mnie - powtórzył, nie otwierając oczu.
W blasku świecy zobaczyła, że jego gałki oczne poruszają się szybko pod powiekami. Jakie to
dziwne widzieć sny innego człowieka, pomyślała.
- Do diabła! - ryknął nagle Benedict. - Pocałuj mnie!
Sophie cofnęła się zaskoczona i pospiesznie odsta
wiła świecę na stolik.
120
- Panie Bridgerton, ja...
A właściwie dlaczego nie?
Jej serce zatrzepotało dziko, gdy pochyliła się
musnęła wargami jego usta.
- Kocham cię - wyszeptała. - Zawsze cię kochałam.
Ku jej wielkiej uldze nie obudził się. Nie chciała,
%7łeby pamiętał rano tę chwilę. Ale gdy już była przekonana, że ponownie zapadł w głęboki sen,
zaczął gwałtownie kręcić głową na poduszce.
Gdzie jesteś? - wyjęczał. - Gdzie?
Tutaj.
Uchylił powieki i przez moment wydawał się całkiem przytomny.
- Nie pani.
Potem oczy uciekły mu w głąb czaszki.
- Nikogo innego tu nie ma - mruknęła Sophie. -
Zaraz wracam.
I wybiegła z pokoju.
Jako doświadczona pokojówka bez trudu znalazła świeżą pościel i ręczniki. Nabrała do dzbanka
zimnej wody i wróciła do sypialni. Benedict leżał spokojnie, ale oddychał płytko i szybko. Jego czoło
wręcz parzyło.
Niedobrze. Araminta, Rosamunda i Posy nie prze-chorowały ani jednego dnia w życiu. Cavenderowie
również cieszyli się końskim zdrowiem. Przez jakiś czas opiekowała się sparaliżowaną matką pani
Cavender. Zupełnie jednak nie wiedziała, jak zająć się człowiekiem z gorączką.
Namoczyła ręcznik w dzbanku, wycisnęła go i delikatnie położyła na czole Benedicta. Nie wzdrygnął
się, co Sophie wzięła za dobry znak. Przygotowała następny chłodny okład, ale nie miała pojęcia,
gdzie go
121
położyć. Doszła do wniosku, że raczej nie na piersi, a nie zamierzała zsunąć kołdry niżej niż do pasa,
nawet gdyby biedak umierał. W końcu zwilżyła mu szyję i skórę za uszami.
- Lepiej? - zapytała, wcale nie oczekując odpowiedzi.
- Nie znam się na pielęgnowaniu chorych, ale gdybym
ja była chora, chciałabym, żeby ktoś mnie ochłodził.
Bridgerton poruszył się niespokojnie i coś wymamrotał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]