[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popatrzyła na nią wrogo, ale Dana obdarzyła uśmiechem proporcjonalnym do hojnego napiwku, jaki dostała. I nawet nie skrzywiła się, kiedy
poprosił ją o colę dla siebie.
Ależ był głodny! Na widok steku pociekła mu ślina.
- No a ty? - spytał między jednym kęsem a drugim. - Opowiesz mi o sobie?
Podobało mu się, że Rosebud ma apetyt. Zawsze go denerwowało, kiedy zapraszał
kobietę na kolację, a ona zamawiała sałatę, którą w dodatku jadła przez godzinę.
- A co chcesz wiedzieć?
- Też trochę poczytałem. - Uśmiechnął się. - Parę lat temu na zjezdzie plemiennym zostałaś księżniczką.
Wzniosła oczy do nieba i machnęła lekceważąco ręką.
- Dołączono zdjęcie?
- Oczywiście. - Wyglądała na nim bardzo tradycyjnie: warkocze, bluza wyszywana koralikami. Zdecydowanie różniła się od jego księżniczki, tej na
koniu, z rozpuszczonymi włosami. Obie jednak miały taki sam uśmiech. - Ale poza tym niewiele więcej wiem. - Tylko to, że szkołę średnią
skończyła jako najlepsza uczennica i przez cztery lata studiów miała najwyższe oceny. Oraz że od dłuższego czasu toczy batalię prawną z
Armstrong Holdings.
- Niektórzy z nas nie pchają się na afisz - rzekła, błyskając zębami w uśmiechu.
- Obecnie staram się unikać rozgłosu.
Popatrzyła gdzieś nad jego ramieniem. Obróciwszy się, zobaczył ich kelnerkę, któ-
ra stała z kilkoma koleżankami i niemal wskazywała palcem w ich kierunku.
T L R
- Kiepsko ci to idzie - rzekła Rosebud z rozbawieniem.
- Powiedz mi... Hm, podoba ci się zawód prawnika?
- Jestem dobra w tym, co robię.
- Odpowiedz godna prawnika. Ale nie o to pytałem.
Uniosła brwi.
- Naprawdę jestem dobra. Kusiły mnie jednak studia artystyczne. Tkactwo, włó-
kiennictwo. - Zniżyła wzrok. Mimo przyćmionego światła miał wrażenie, że zaczerwieniła się. - Lubię roboty ręczne, szycie pikowanych kołder z
kawałków materiałów...
Patchworki? W pierwszej chwili to go zdziwiło, ale potem uznał, że taka meto-dyczna praca do niej pasuje.
- Podejrzewam, że w tym też jesteś dobra.
- Nie mam zbyt wiele czasu na przyjemności. Co innego mnie teraz pochłania.
- Nie, o tym dziś nie rozmawiamy. - Dokończył piwo.
Nie chciał, aby Cecil zepsuł im wieczór.
- W porządku. No co? - spytała, widząc, że Dan się jej przygląda.
- Nic. Zastanawiam się.
- Nad czym?
- Co robiłaś, kiedy nie było cię w rubrykach towarzyskich.
Wzruszyła ramionami.
- Opowiedziałem ci o Tiffany, teraz twoja kolej. Miałaś kiedykolwiek chłopaka?
- Kiedykolwiek? - Odsunęła talerz i ponownie się przytuliła. - Mówisz tak, jakbym była zakonnicą.
- Jesteś piękną kobietą. - Otoczył ją ramieniem. - Faceci musieli się za tobą uga-niać.
- No jasne.
- Może kilka konkretów?
Roześmiała się.
- Podczas studiów pracowałam w kawiarni. Szybko się przekonałam, że im czerwieńsza szminka na ustach, tym większe napiwki.
- Ale ja nie pytam o podryw. Pytam o związki.
T L R
Ponownie objęła go w pasie. Może czuła się tak bezpieczniej?
- Okej. Był taki jeden.
- Narzeczony?
- Nie, James i ja byliśmy... bliskimi przyjaciółmi.
Szczęściarz, pomyślał Dan. Miał nadzieję, że facet potrafił to docenić.
- James... to nie jest indiańskie imię.
- Nie. James pochodził ze starej waszyngtońskiej rodziny. - Ręka Rosebud leżąca na udzie Dana leciutko wybijała palcami rytm. - Nikt o nas nie
wiedział. On nigdy by mnie nie zabrał do domu, żeby przedstawić rodzicom, a ja nigdy bym go nie zaprosiła do rezerwatu. Po prostu.
Dan wstał i bez słowa poprowadził ją na parkiet. Nie wiedział, co ich łączy, ale wiedział, że tym razem będzie inaczej. Bo Rosebud różni się od
Tiffany. A on różni się od Jamesa. Obejmując ją w talii, wmieszał się w gęsty tłum tancerzy. Przysunął usta do jej ucha.
- A my? - spytał.
- Co my? - Ocierali się o siebie policzkami.
- Co z nami? - Bał się odpowiedzi.
Nie wiedział, czego może oczekiwać.
Przez moment Rosebud milczała, po czym odsunęła się na tyle, by popatrzeć mu w twarz.
- My - oznajmiła cicho - to zupełnie co innego.
Przywarła ustami do jego warg. Nie był to lekki niewinny całus, który powoli staje się coraz bardziej intensywny. Nie, od pierwszej chwili był gorący
i namiętny. Dana ogarnęło pożądanie. Ponieważ tańczyli mocno przytuleni, od razu to wyczuła. W odpowiedzi poruszyła zmysłowo biodrami, jakby
chciała się w niego wtopić. Jakby chciała kochać się tu i teraz, na środku parkietu. Wsunął rękę pomiędzy ich ciała i potarł jej pierś. W
odpowiedzi usłyszał niski pomruk.
Cholera, powinni wyjść. Pronto. Rosebud cofnęła się pół kroku.
- Trzeci pocałunek - szepnęła z zamkniętymi oczami i wolno oblizała wargi.
- Trzeci? - powtórzył. Miał mętlik w głowie, ale to nie było ważne. Ważna była
T L R
ona. - Spływamy?
Otworzyła oczy. Biło z nich pożądanie.
- Tak, chodzmy.
Trzymając się za ręce, wrócili do stolika.
- Poczekasz pięć sekund? - spytała na migi, wskazując na zegarek, a potem na drzwi toalety.
Zespół grał tak głośno, że nawet nie próbowała go przekrzyczeć.
Dan skinął głową. Pewnie, że poczeka. Nawet całą minutę, byleby się wkrótce stąd wynieśli i pojechali... Dokąd? Zastanawiał się, odprowadzając
Rosebud wzrokiem. Do niej pewnie nie mogą, do niego też nie. Nie pamiętał, aby po opuszczeniu parkingu mijali jakiś hotel. Przednie siedzenie
samochodu nie wchodziło w grę. Nie byli opętanymi seksem nastolatkami. Zresztą Rosebud zasługiwała na jedwabną pościel i ogromną wannę z
hydromasażem.
Najlepszy byłby jakiś neutralny teren. Przypomniały mu się mapy i rysunki, które oglądał dziś po południu. Hektary należące do Armstrongów,
przepływająca środkiem doliny rzeka oraz nieduża chata mniej więcej dziesięć kilometrów od miejsca, gdzie mia-
ła powstać zapora. Nie było tam dróg, elektryczności. Pewnie nie było też jedwabnej po-
ścieli ani hydromasaży, za to wokół panowała cisza.
Dziś nie zdołają tam dotrzeć. Ale życie nie kończy się na dzisiejszym wieczorze.
Miał nadzieję, że... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
popatrzyła na nią wrogo, ale Dana obdarzyła uśmiechem proporcjonalnym do hojnego napiwku, jaki dostała. I nawet nie skrzywiła się, kiedy
poprosił ją o colę dla siebie.
Ależ był głodny! Na widok steku pociekła mu ślina.
- No a ty? - spytał między jednym kęsem a drugim. - Opowiesz mi o sobie?
Podobało mu się, że Rosebud ma apetyt. Zawsze go denerwowało, kiedy zapraszał
kobietę na kolację, a ona zamawiała sałatę, którą w dodatku jadła przez godzinę.
- A co chcesz wiedzieć?
- Też trochę poczytałem. - Uśmiechnął się. - Parę lat temu na zjezdzie plemiennym zostałaś księżniczką.
Wzniosła oczy do nieba i machnęła lekceważąco ręką.
- Dołączono zdjęcie?
- Oczywiście. - Wyglądała na nim bardzo tradycyjnie: warkocze, bluza wyszywana koralikami. Zdecydowanie różniła się od jego księżniczki, tej na
koniu, z rozpuszczonymi włosami. Obie jednak miały taki sam uśmiech. - Ale poza tym niewiele więcej wiem. - Tylko to, że szkołę średnią
skończyła jako najlepsza uczennica i przez cztery lata studiów miała najwyższe oceny. Oraz że od dłuższego czasu toczy batalię prawną z
Armstrong Holdings.
- Niektórzy z nas nie pchają się na afisz - rzekła, błyskając zębami w uśmiechu.
- Obecnie staram się unikać rozgłosu.
Popatrzyła gdzieś nad jego ramieniem. Obróciwszy się, zobaczył ich kelnerkę, któ-
ra stała z kilkoma koleżankami i niemal wskazywała palcem w ich kierunku.
T L R
- Kiepsko ci to idzie - rzekła Rosebud z rozbawieniem.
- Powiedz mi... Hm, podoba ci się zawód prawnika?
- Jestem dobra w tym, co robię.
- Odpowiedz godna prawnika. Ale nie o to pytałem.
Uniosła brwi.
- Naprawdę jestem dobra. Kusiły mnie jednak studia artystyczne. Tkactwo, włó-
kiennictwo. - Zniżyła wzrok. Mimo przyćmionego światła miał wrażenie, że zaczerwieniła się. - Lubię roboty ręczne, szycie pikowanych kołder z
kawałków materiałów...
Patchworki? W pierwszej chwili to go zdziwiło, ale potem uznał, że taka meto-dyczna praca do niej pasuje.
- Podejrzewam, że w tym też jesteś dobra.
- Nie mam zbyt wiele czasu na przyjemności. Co innego mnie teraz pochłania.
- Nie, o tym dziś nie rozmawiamy. - Dokończył piwo.
Nie chciał, aby Cecil zepsuł im wieczór.
- W porządku. No co? - spytała, widząc, że Dan się jej przygląda.
- Nic. Zastanawiam się.
- Nad czym?
- Co robiłaś, kiedy nie było cię w rubrykach towarzyskich.
Wzruszyła ramionami.
- Opowiedziałem ci o Tiffany, teraz twoja kolej. Miałaś kiedykolwiek chłopaka?
- Kiedykolwiek? - Odsunęła talerz i ponownie się przytuliła. - Mówisz tak, jakbym była zakonnicą.
- Jesteś piękną kobietą. - Otoczył ją ramieniem. - Faceci musieli się za tobą uga-niać.
- No jasne.
- Może kilka konkretów?
Roześmiała się.
- Podczas studiów pracowałam w kawiarni. Szybko się przekonałam, że im czerwieńsza szminka na ustach, tym większe napiwki.
- Ale ja nie pytam o podryw. Pytam o związki.
T L R
Ponownie objęła go w pasie. Może czuła się tak bezpieczniej?
- Okej. Był taki jeden.
- Narzeczony?
- Nie, James i ja byliśmy... bliskimi przyjaciółmi.
Szczęściarz, pomyślał Dan. Miał nadzieję, że facet potrafił to docenić.
- James... to nie jest indiańskie imię.
- Nie. James pochodził ze starej waszyngtońskiej rodziny. - Ręka Rosebud leżąca na udzie Dana leciutko wybijała palcami rytm. - Nikt o nas nie
wiedział. On nigdy by mnie nie zabrał do domu, żeby przedstawić rodzicom, a ja nigdy bym go nie zaprosiła do rezerwatu. Po prostu.
Dan wstał i bez słowa poprowadził ją na parkiet. Nie wiedział, co ich łączy, ale wiedział, że tym razem będzie inaczej. Bo Rosebud różni się od
Tiffany. A on różni się od Jamesa. Obejmując ją w talii, wmieszał się w gęsty tłum tancerzy. Przysunął usta do jej ucha.
- A my? - spytał.
- Co my? - Ocierali się o siebie policzkami.
- Co z nami? - Bał się odpowiedzi.
Nie wiedział, czego może oczekiwać.
Przez moment Rosebud milczała, po czym odsunęła się na tyle, by popatrzeć mu w twarz.
- My - oznajmiła cicho - to zupełnie co innego.
Przywarła ustami do jego warg. Nie był to lekki niewinny całus, który powoli staje się coraz bardziej intensywny. Nie, od pierwszej chwili był gorący
i namiętny. Dana ogarnęło pożądanie. Ponieważ tańczyli mocno przytuleni, od razu to wyczuła. W odpowiedzi poruszyła zmysłowo biodrami, jakby
chciała się w niego wtopić. Jakby chciała kochać się tu i teraz, na środku parkietu. Wsunął rękę pomiędzy ich ciała i potarł jej pierś. W
odpowiedzi usłyszał niski pomruk.
Cholera, powinni wyjść. Pronto. Rosebud cofnęła się pół kroku.
- Trzeci pocałunek - szepnęła z zamkniętymi oczami i wolno oblizała wargi.
- Trzeci? - powtórzył. Miał mętlik w głowie, ale to nie było ważne. Ważna była
T L R
ona. - Spływamy?
Otworzyła oczy. Biło z nich pożądanie.
- Tak, chodzmy.
Trzymając się za ręce, wrócili do stolika.
- Poczekasz pięć sekund? - spytała na migi, wskazując na zegarek, a potem na drzwi toalety.
Zespół grał tak głośno, że nawet nie próbowała go przekrzyczeć.
Dan skinął głową. Pewnie, że poczeka. Nawet całą minutę, byleby się wkrótce stąd wynieśli i pojechali... Dokąd? Zastanawiał się, odprowadzając
Rosebud wzrokiem. Do niej pewnie nie mogą, do niego też nie. Nie pamiętał, aby po opuszczeniu parkingu mijali jakiś hotel. Przednie siedzenie
samochodu nie wchodziło w grę. Nie byli opętanymi seksem nastolatkami. Zresztą Rosebud zasługiwała na jedwabną pościel i ogromną wannę z
hydromasażem.
Najlepszy byłby jakiś neutralny teren. Przypomniały mu się mapy i rysunki, które oglądał dziś po południu. Hektary należące do Armstrongów,
przepływająca środkiem doliny rzeka oraz nieduża chata mniej więcej dziesięć kilometrów od miejsca, gdzie mia-
ła powstać zapora. Nie było tam dróg, elektryczności. Pewnie nie było też jedwabnej po-
ścieli ani hydromasaży, za to wokół panowała cisza.
Dziś nie zdołają tam dotrzeć. Ale życie nie kończy się na dzisiejszym wieczorze.
Miał nadzieję, że... [ Pobierz całość w formacie PDF ]