[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Znowu masz rację. A teraz, jeżeli nie jesteś przygotowana, by zostać na swoim miejscu, gdy wstanę
z łóżka, nie mając na sobie nic prócz bandaża owiniętego wokół żeber, to lepiej wyjdz.
- Nie mówisz chyba o opuszczeniu szpitala?
- Mówię.
- Ale lekarz nie zdążył cię nawet zbadać!
- Nie jest mi potrzebny do tego, żebym się dowiedział, że mam kilka pękniętych żeber. Leżenie w
łóżku przez dzień czy dwa nie wyleczy mnie z tego. Wolę raczej spędzić ten czas gdzie indziej, w
jakimś miejscu, gdzie whisky jest bardziej dostępna.
Usiadł na łóżku. Napad ostrego bólu wstrzymał mu oddech, a do oczu napłynęły łzy. Dopóki nie
minęło największe nasilenie bólu, jego twarz wykrzywiał straszliwy grymas.
- A jak zamierzasz dostać się do tego innego miejsca"? -spytała. - W
takim stanie nie dasz rady prowadzić samochodu.
- Poradzę sobie.
- I prawdopodobnie przypłacisz to życiem. Wolno obrócił głowę i przeszył ją wzrokiem.
- A może powinienem zapisać się do ciebie na kurs bezpiecznego prowadzenia?
Nie mógł zrobić ani powiedzieć niczego, co zraniłoby ją dotkliwiej.
Zgięła się prawie wpół pod naporem jego szorstkich słów. Krew odpłynęła jej z twarzy i poczuła, że
słabnie.
Zaczął mamrotać coś pod nosem. Cisza stała się nie do wytrzymania. W
końcu podniósł głowę.
- Przepraszam cię, Marcie.
Nerwowym gestem splatała i rozplatała dłonie, nie widzącym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.
- Przez cały ten czas zastanawiałam się, czy winisz mnie za wypadek.
- Nie. Przysięgam, że nie.
- Może nie w pełni świadomie, ale gdzieś w głębi...
- Absolutnie nie. To, co przed chwilą powiedziałem, było głupie i bezmyślne. Uprzedzałem, że
zrobię sobie z ciebie wroga. Nie mogę... -
Bezradnym gestem rozłożył ręce. -Czasem, gdy o tym pomyślę, ogarnia mnie taka wściekłość, że staję
się dokuczliwy i pastwię się nad każdym, kto znajdzie się w moim otoczeniu. Dlatego nie uważam
siebie za odpowiednie towarzystwo dla kogokolwiek. I właśnie dlatego chcę sam decydować o
swoim życiu.
Cierpienie Chase'a było tak widoczne, że bez trudu przebaczyła mu tę ostrą napaść. Był jak ranne,
zapędzone w kozi róg zwierzę, które nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie, aby dać sobie pomóc.
Przez dwa lata, które minęły od śmierci Tani, lizał swoje rany. Jeszcze się nie zagoiły. Pozostawione
same sobie, nigdy się nie zabliznią. Mogą się jedynie rozjątrzyć i stać dokuczliwsze. Chase nie
potrafił pomóc sobie sam.
- Czy zamierzasz nalegać na opuszczenie szpitala?
- Tak. - odparł. - Wyjdę stąd, nawet gdybym miał się czołgać.
- To zgódz się, żebym odwiozła cię do domu. Do Milton Point.
- Zapomnij o tym.
- Bądz rozsądny, Chase. Dokąd pójdziesz? Dokąd się teraz udasz, skoro ten klown, z którym się
przyjazniłeś, wyjechał?
- Jest mnóstwo innych ludzi z rodeo, do których mogę przystać.
- Oni nie zapewnią ci właściwej opieki. - Przysunęła się bliżej. Położyła dłoń na jego nagim
ramieniu. - Chase, proszę, zgódz się, żebym zawiozła cię do Milton Point.
Zacisnął z uporem szczęki i rzucił:
- Nie chcę jechać do domu!
Jeszcze nie wiedział, że Marcie potrafiła być nie mniej uparta. Znamienną cechą jej osobowości była
nieustępliwość. Niewielu ludzi jej doświadczyło, ponieważ wykazywała ją tylko w sytuacjach, gdy
nie miała wyboru.
- Wobec tego zatelefonuję do Lucky'ego i poradzę się, co powinnam z tobą zrobić.
- Do diabła, nie zrobisz tego! - wrzasnął. Wstał z łóżka i gdy tylko jego stopy zetknęły się z podłogą,
zatoczył się z osłabienia. - Nie mieszaj w to mojej rodziny. Poradzę sobie sam.
- Och, z pewnością, ale ledwo trzymasz się na nogach. Przygryzając zęby, przeniknięty bólem,
powiedział z naciskiem:
- Proszę po raz ostatni: odejdz i zostaw mnie. Marcie wyprostowała się.
- Nie chciałam poruszać tak delikatnego tematu, Chase, ale nie dajesz mi wyboru. Pozostaje sprawa
pieniędzy.
Jej słowa rzuciły go w tył. Przez moment wpatrywał się w nią nie widzącym wzrokiem, po czym
zmarszczył brwi i warknął: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
- Znowu masz rację. A teraz, jeżeli nie jesteś przygotowana, by zostać na swoim miejscu, gdy wstanę
z łóżka, nie mając na sobie nic prócz bandaża owiniętego wokół żeber, to lepiej wyjdz.
- Nie mówisz chyba o opuszczeniu szpitala?
- Mówię.
- Ale lekarz nie zdążył cię nawet zbadać!
- Nie jest mi potrzebny do tego, żebym się dowiedział, że mam kilka pękniętych żeber. Leżenie w
łóżku przez dzień czy dwa nie wyleczy mnie z tego. Wolę raczej spędzić ten czas gdzie indziej, w
jakimś miejscu, gdzie whisky jest bardziej dostępna.
Usiadł na łóżku. Napad ostrego bólu wstrzymał mu oddech, a do oczu napłynęły łzy. Dopóki nie
minęło największe nasilenie bólu, jego twarz wykrzywiał straszliwy grymas.
- A jak zamierzasz dostać się do tego innego miejsca"? -spytała. - W
takim stanie nie dasz rady prowadzić samochodu.
- Poradzę sobie.
- I prawdopodobnie przypłacisz to życiem. Wolno obrócił głowę i przeszył ją wzrokiem.
- A może powinienem zapisać się do ciebie na kurs bezpiecznego prowadzenia?
Nie mógł zrobić ani powiedzieć niczego, co zraniłoby ją dotkliwiej.
Zgięła się prawie wpół pod naporem jego szorstkich słów. Krew odpłynęła jej z twarzy i poczuła, że
słabnie.
Zaczął mamrotać coś pod nosem. Cisza stała się nie do wytrzymania. W
końcu podniósł głowę.
- Przepraszam cię, Marcie.
Nerwowym gestem splatała i rozplatała dłonie, nie widzącym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.
- Przez cały ten czas zastanawiałam się, czy winisz mnie za wypadek.
- Nie. Przysięgam, że nie.
- Może nie w pełni świadomie, ale gdzieś w głębi...
- Absolutnie nie. To, co przed chwilą powiedziałem, było głupie i bezmyślne. Uprzedzałem, że
zrobię sobie z ciebie wroga. Nie mogę... -
Bezradnym gestem rozłożył ręce. -Czasem, gdy o tym pomyślę, ogarnia mnie taka wściekłość, że staję
się dokuczliwy i pastwię się nad każdym, kto znajdzie się w moim otoczeniu. Dlatego nie uważam
siebie za odpowiednie towarzystwo dla kogokolwiek. I właśnie dlatego chcę sam decydować o
swoim życiu.
Cierpienie Chase'a było tak widoczne, że bez trudu przebaczyła mu tę ostrą napaść. Był jak ranne,
zapędzone w kozi róg zwierzę, które nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie, aby dać sobie pomóc.
Przez dwa lata, które minęły od śmierci Tani, lizał swoje rany. Jeszcze się nie zagoiły. Pozostawione
same sobie, nigdy się nie zabliznią. Mogą się jedynie rozjątrzyć i stać dokuczliwsze. Chase nie
potrafił pomóc sobie sam.
- Czy zamierzasz nalegać na opuszczenie szpitala?
- Tak. - odparł. - Wyjdę stąd, nawet gdybym miał się czołgać.
- To zgódz się, żebym odwiozła cię do domu. Do Milton Point.
- Zapomnij o tym.
- Bądz rozsądny, Chase. Dokąd pójdziesz? Dokąd się teraz udasz, skoro ten klown, z którym się
przyjazniłeś, wyjechał?
- Jest mnóstwo innych ludzi z rodeo, do których mogę przystać.
- Oni nie zapewnią ci właściwej opieki. - Przysunęła się bliżej. Położyła dłoń na jego nagim
ramieniu. - Chase, proszę, zgódz się, żebym zawiozła cię do Milton Point.
Zacisnął z uporem szczęki i rzucił:
- Nie chcę jechać do domu!
Jeszcze nie wiedział, że Marcie potrafiła być nie mniej uparta. Znamienną cechą jej osobowości była
nieustępliwość. Niewielu ludzi jej doświadczyło, ponieważ wykazywała ją tylko w sytuacjach, gdy
nie miała wyboru.
- Wobec tego zatelefonuję do Lucky'ego i poradzę się, co powinnam z tobą zrobić.
- Do diabła, nie zrobisz tego! - wrzasnął. Wstał z łóżka i gdy tylko jego stopy zetknęły się z podłogą,
zatoczył się z osłabienia. - Nie mieszaj w to mojej rodziny. Poradzę sobie sam.
- Och, z pewnością, ale ledwo trzymasz się na nogach. Przygryzając zęby, przeniknięty bólem,
powiedział z naciskiem:
- Proszę po raz ostatni: odejdz i zostaw mnie. Marcie wyprostowała się.
- Nie chciałam poruszać tak delikatnego tematu, Chase, ale nie dajesz mi wyboru. Pozostaje sprawa
pieniędzy.
Jej słowa rzuciły go w tył. Przez moment wpatrywał się w nią nie widzącym wzrokiem, po czym
zmarszczył brwi i warknął: [ Pobierz całość w formacie PDF ]