[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Witaj, synku - powiedziała Lynn, składając dłonie.
- Cześć, mamo. Cześć, Michelle.
Mówił tak cicho, że trzeba było się wysilać, żeby cokol-
wiek usłyszeć.
Michelle głośno zaszlochała. Chciała w ten sposób poka-
zać bratu, jak z jego powodu cierpiała. Skrzyżowała ręce na
piersi i odwróciła się do niego tyłem.
Ryder położył rękę na barku chłopca.
- Jason założył obóz w lesie za parkiem - powiedział.
- W lesie... za parkiem - powtórzyła bezwiednie Lynn.
Nadal pełna niepokoju, pomyślała, że jeśliby mu się coś stało w
tej głuszy, nie wiadomo, kiedy by go znalezli.
- Myślę, że Jason ma wam coś do powiedzenia - dodał
Ryder.
Chłopiec chrząknął.
- Strasznie mi przykro, że musiałaś się tak o mnie
martwić, mamo.
Michelle cicho pisnęła.
-Ciebie też przepraszam, Michelle.
Udobruchana nieco dziewczynka odwróciła się do brata,
gotowa okazać mu miłosierdzie.
- Obiecuję, że już nie ucieknę, nie schowam się ani nie
zrobię już nigdy nic podobnego, a jeżeli zrobię, to możecie
spalić moje wojskowe ubrania i podrzeć mój plakat z Rambo -
oświadczył chłopiec i spojrzał na Rydera, po czym dodał:
- Nie podoba mi się w Zwietlicy Piotrusia Pana, ale
wytrzymam tam, dopóki nie zacznie się szkoła. W przyszłym
roku chciałbym, by zapisano mnie z Bradem na obóz dzienny
już na początku lata.
Azy wypełniły oczy Lynn. Wyciągnęła ręce do syna.
Jason padł jej w objęcia i przytulił się do niej tak mocno, że aż
nie mogła oddychać.
Michelle przeczekała tę scenę, a potem objęła Jasona czule.
- Należy ci się wielkie lanie - oznajmiła piskliwie.  Ale
tak się cieszę, że wróciłeś, że ostatecznie ci wybaczę... ten
jeden raz.
Jason spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Zostało mi jeszcze trochę twojego Owocowego Raju.
Michelle spojrzała na lepkie, roztopione kawałki owoców
w jego ręku, do których przyczepiła się trawa i piach. Zmar-
szczyła nos i potrząsnęła głową.
- Możesz je sobie zjeść. Jason był wyraznie zdziwiony.
- Jej, dzięki.
Włożył sobie całą garść do ust i żuł, aż z kącika pociekła
mu kolorowa wstążka soku. Wytarł ją rękawem koszuli.
Michelle wzdrygnęła się.
- Jesteś obrzydliwy.
- Dlaczego? - spytał i rozmazał sok na policzku. Michelle
wzniosła oczy ku niebu.
- Idz umyć ręce i twarz, zanim czegoś dotkniesz. Dzieci
znikły i Lynn pozostała sam na sam z Ryderem.
- Nie wiem, jak mam ci dziękować. Zwiat mi się prawie
zawalił, kiedy znalazłam ten list na poduszce. Zniosłabym
wszystko, tylko nie utratę dziecka. - Otarła łzy z policzków i
spróbowała się uśmiechnąć, ale jej się nie udało. - Nie wiem,
skąd wiedziałeś, gdzie on się ukrył, ale jestem ci dozgonnie
wdzięczna.
- Tym razem byłem z wami - szepnął.
- Och, Ryder, nie obwiniaj się za przeszłość. Proszę cię.
- Nie obwiniam się. Wtedy odszedłem, ponieważ musia-
łem, ale teraz jestem tu i jeżeli czegokolwiek będziesz potrze-
bować, chciałbym być pierwszą osobą, do której zadzwonisz.
Lynn nie podjęła tego tematu. Ryder odszedł od niej,
kiedy potrzebowała go najbardziej, i jakby nigdy nic wracał
po latach, ofiarowując pomoc. Nie oczekiwała, aby ją
wybawiano z opresji, sama sobie radziła nie najgorzej. Była
dumna ze swoich osiągnięć i miała ku temu podstawy. Od
śmierci Gary'ego przebyła długą drogę. Jeżeli Ryder myślał,
że może teraz niepostrzeżenie wślizgnąć się do jej życia i że
zostanie powitany z honorami, spóznił się o kilka lat. Właśnie
miała mu to możliwie delikatnie wyjaśnić, kiedy Jason zajrzał
przez kuchenne drzwi.
- Mogę dostać taco i placka?
Kiedy Jason wrócił, zupełnie zapomniała o kolacji.
- Jasne - odparła i spojrzała na Rydera. - Jadłeś coś?
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Więc zapraszamy. Taki mały dowód wdzięczności.
Ryder pomógł Michelie i Jasonowi nakryć do stołu, a Lynn
przyniosła tarty ser, pomidory i pikantny sos.
Kontakt, jaki Ryder natychmiast nawiązał z dziećmi, za-
chwycił Lynn. Zmiali się i dowcipkowali, jakby Ryder by
stałym gościem w ich domu. Jedynie z dziadkiem dzieci czuły
się równie swobodnie.
Jason pałaszował jeden placek za drugim.
- Rosnę, wiesz - wyjaśnił Lynn, stawiając pusty talerz w
zlewozmywaku.
Zadzwonił telefon i Michelie rzuciła się do niego tak
gwałtownie, jakby drugi dzwonek miał wywołać pożar całego
domu.
- To Marcy - poinformowała. - Mogę do niej pójść? Ma
nową kasetę, którą chce mi puścić.
Lynn spojrzała na zegarek.
- Dobrze, ale wróć o ósmej.
- Ale to tylko pół godziny.
- O ósmej albo wcale.
- Dobrze, dobrze.
Jason ziewnął i posprzątawszy ze stołu, wyciągnął się
przed telewizorem. Kiedy po chwili Lynn zerknęła na niego,
spał.
- Może kawy? - spytała Rydera.
- Dobry pomysł.
Włożył brudne naczynia do zmywarki, a Lynn nastawiła
ekspres do kawy.
Po chwili wniosła dymiący dzbanek do salonu. Ryder stał
przy telewizorze obok ramki ze zdjęciem Gary'ego. Kiedy
weszła do pokoju, odwrócił się skonsternowany. Podszedł do
niej i wziął dzbanek.
Rzuciła okiem na zdjęcie zmarłego męża i z powrotem na
Rydera. Z jego zmieszania wywnioskowała, że nie chce roz-
mawiać o Garym. Nie miała zamiaru go do tego zmuszać.
Poprosiła go, by usiadł. Zajął miejsce w fotelu, a ona na
sofie. Zdjęła sandały i podwinęła stopy.
- To był dzień pełen zdarzeń - powiedziała z
westchnieniem. Rzadko miewała tak ciężkie dni.
Ryder upił trochę gorącej kawy.
- Dla mnie to był dobry dzień. Zapomniałem już, że
kocham Seattle. Czuję się tu jak w domu.
- Miło mieć cię z powrotem. - Lynn nie zdawała sobie
sprawy, jak prawdziwie zabrzmiały te słowa, dopóki ich sama
nie usłyszała.
- Ja też się cieszę, że wróciłem. - Oczy Rydera pocie-
mniały, kiedy spotkały się ich spojrzenia.
- Jednak Seattle bardzo się zmieniło - mówił lekko za-
chrypniętym głosem. - Ledwie rozpoznaję śródmieście, tyle
wzniesiono nowych budynków.
- Przeczytałam na twojej wizytówce, że wasze biuro mie-
ści się na University Street. Jak się czujesz jako  biały
kołnierzyk"? - zapytała.
- Nie wiem, kiedy wreszcie przyzwyczaję się do
codziennego noszenia krawata. Wygodniej mi w dżinsach niż w
garniturze, ale to pewnie kwestia czasu.
Lynn uśmiechnęła się. Cieszyło ją, że wracało coś z ich
dawnego koleżeństwa. Kiedy Gary i Ryder pracowali razem,
często siadywali wszyscy troje przy dzbanku kawy albo przy
piwie i gawędzili. Razem wędrowali po górach albo jezdzili do
niedalekiego Reno. Chadzali na koncerty, kibicowali drużynie
Seattle Seahawks i jezdzili na nartach. Na ogół wyruszali we
trójkę, od czasu do czasu Ryder zjawiał się ze swoją
najświeższą sympatią. Gary i Lynn uwielbiali dokuczać mu z
powodu długości, a raczej krótkości jego związków, on zaś
odpowiadał, że szuka takiej kobiety jak Lynn.
Dobrze im było razem. Kiedy Lynn urodziła Michelle,
pierwszym gościem był Ryder. Poproszony, by został ojcem
chrzestnym dziewczynki, promieniał szczęściem. Nosił zdjęcia
Michelle w portfelu i pokazywał je wszystkim, którzy chcieli
oglądać. To samo powtórzyło się przy Jasonie. Miał wspaniałe
podejście do dzieci. Był - jak Gary - cierpliwy i wyrozumiały.
Potem Gary odszedł na zawsze, a Ryder nagle wyjechał.
Lynn straciła i męża, i przyjaciela.
Ryder najwyrazniej odgadł jej myśli, bo zmarszczył brwi,
zapatrzył się w telewizor i jeszcze bardziej sposępniał. W
końcu wybuchnął:
- Musiałem wyjechać, żeby nie zwariować.
- Rozumiem. Naprawdę nie musisz się tłumaczyć.
- Nie, nie rozumiesz. Pozwól mi wytłumaczyć się jeszcze
jeden ostatni raz i przestanę o tym mówić. Gdybym został i
dalej był częścią waszego życia, wciąż przypominałbym wam o
Garym. Każde spojrzenie na mnie budziłoby w tobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl