[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ognia chrustu. Robi się już pózno. Odmówili modlitwę, odśpiewali pieśń wieczorną i zaczęli
grupkami oddalać się na spoczynek. Andrzej Morro poszedł sprawdzać czujki. Następny
dzień - 20 sierpnia 1943 roku - dłużył się nieskończenie. Nikt nie mógł się wychylić z lasu, by
nie wzbudzić podejrzeń.
Porządkowanie broni zajęło tylko chwilę czasu. Leżeli więc w plamach słońca lub w
cieniu drzew i czekali. Nareszcie! Jest godzina 19.30. Zbiórka. Podział broni; pouczenie
lekarza, jak się zachować w przypadku zranienia. O godzinie 20 - odmarsz. Kolumna posuwa
się w idealnym porządku i w całkowitej ciszy, starannie ubezpieczona. Na przedzie kroczą w
zwartej grupce Zośka, Andrzej Morro, Długi i Maciek. Idą leśną drogą. Mrok gęstnieje coraz
szybciej. Od posterunku żandarmerii dzieli ich tylko osiem kilometrów. Wyszli na polną
drogę. Jest już zupełnie ciemno. Posuwają się tak cicho, że nie słychać najmniejszego brzęku,
żadnych głosów. Tylko serca biją nieco szybciej niż zwykle i tylko czoła są bardziej niż
zwykle skupione. Mija czas...
- W tej cholernej dywersji nie można żyć jednolitym, prostym, żołnierskim życiem,
ciągła huśtawka rozdwojenia: żołnierz-cywil, dowódca-mama, pistolet- szkoła... - Ciicho! -
syczy Zośka.
Mijają znów dziesiątki minut. Celowo wikłają krok, aby nie wbijać w ziemię rytmu.
Od idącego na przedzie ubezpieczenia błyska ostrzegawcze światełko:
Uwaga! Zeszli w bok. Stanęli. Nadsłuchują.
Powoli mija ich jadący rowerem niemiecki żołnierz. Przejeżdża w odległości
kilkudziesięciu kroków. Nic nie widzi, nic nie słyszy. Pedałuje spokojnie.
Zniknął. Idą dalej. Wschodzi księżyc. Z minuty na minutę robi się jaśniej.
Zapowiada się cudowna noc. W księżycowej poświacie Zośka dostrzega wyrazne
zarysy twarzy swych najbliższych towarzyszy. Ten Długi wzrostem przypomina Glizdę-Alka.
Nie, jest trochę niższy. I nie taki radujący się życiem, jak Alek.
Za to Maciek - ma zupełnie ten sam typ odwagi co Alek. Cóż za szaleńcy! Andrzej
Morro? Drugiego takiego jak Rudy już nigdy nie będzie, ale - Morro ma jednak w sobie coś z
Rudego. To jego  swędzenie mózgu ... Rudy... Rudy... - Daj jabłko, w gardle mi zaschło -
mruczy do Długiego. Długi podaje Zośce jabłko. Ten je... W świetle księżyca rysują się
wyraznie kontury pierwszych chat. Tu gdzieś musi być jar, gdzie przeczekają ostatek czasu.
Czasu tego jest  jak lodu . Wyprawa dobrze przygotowana przebiega w spokoju i ładzie.
Czarnocin się nie powtórzy! Jar - to podstawa wyjściowa do natarcia. Na skraju wsi, o - tam,
w tym wielkim drewnianym baraku. mieści się posterunek żandarmerii. Zośka z dwoma
dziesiątkami ludzi poprowadzi natarcie. Andrzej Morro będzie w ubezpieczeniu. Obie grupy
wchodząc do jaru, oddzielają się, zalegają obok swych dowódców, czekają, jest jeszcze czas.
Z mroku wyłaniają się sylwetki dwóch zwiadowców i zbliżają się do Andrzeja Morro. -
Wszystko w porządku. Zpią, jest ich dziesięciu czy dwunastu. Wszyscy w baraku. Wartownik
kręci się, włazi i wyłazi z domu. Uzbrojony w karabin. Zośce błyszczą oczy. Maćkowi bielą
się w uśmiechu zęby. Zapowiada się  gładka robota .
Dochodzi północ. Już pora.
Andrzej Morro podchodzi do Zośki, daje znak. Zośka unosi się, za nim jego ludzie.
Każdy od dawna wie, co ma robić. Zośka wyjmuje colta, podaje Andrzejowi Morro dłoń i
wspina się ku górze, na pole, poza jar. Ludzie za nim, w odstępach sekcjami. Cudowna noc...
Drzewa, pola, łąki, niedaleko chałupy - wszystko w blasku! Ostrożnie skradają się polami,
wybierając miejsca zacienione przez krzaki i drzewa. Półzaciemnione okna na posterunku
świecą jak latarnia morska, przyciągają jak magnes. Coraz to widoczniejsze, coraz bliższe,
hipnotyzują.
Ostatnie instrukcyjne ruchy ramienia, ostatni szept rozkazu. Dalej nie można - już
tylko kilkadziesiąt kroków dzieli od wrogów. Po werandzie wolno chodzi wartownik. No, w
imię Boże, zaczynamy! Zośka krótko błyska latarką.
Jeden z młodych ludzi unosi się z ziemi, robi zamach ramieniem - i pada.
Kilogramowy granat - filipinka - wali pod płot baraku. Sekunda ciszy i .. Błysk!
Płomień! Potężny huk! Dym i kurz... Wybuch - to przerażenie wrogów, wybuch - to
znak do szturmu. Powinni się zerwać, pędzić, strzelać! Nikt się nie rusza... Są oszołomieni
potęgą wybuchu. Przywarli do ziemi jak urzeczeni. W łomocie serca - bezwolni... W izbie -
wrzask. W oknie miga hełm wartownika z karabinem. Jasne pioruny! Ten śmiertelny bezwład
chwili kryzysu... To samo co pod Arsenałem i w Celestynowie! - Naprzód! - wrzeszczy Zośka
nienaturalnym głosem i oderwany od ziemi pędzi ku furtce. Odrętwienie znikło. Zerwał się
Maciek, pędzą inni.
Furtka! Zośka kopie nogą drzwi, skacze na próg, czując za sobą tupot dziesiątka stóp
towarzyszy broni. Strzał z okna! Wali coś w pierś! Zapiera oddech...
Jak cuglami szarpnięty koń, wpiera się Zośka stopami w deski werandy i powoli
skręca półobrotem. Słania się ku ścianie. A obok, w czującym zwycięstwo pędzie przebiegają
jego ludzie, wpadając do izb. Strzał po strzale... Gęsto... Wrzaski strachu i wybuchowe krzyki
bitewnego upojenia... Głosy stają się coraz dalsze, coraz cichsze... W głowie wzmaga się
szum, przed oczyma blaski i cienie. Czy to się zbliża postać zwycięskiego Maćka, czy też
idzie szaleniec Alek? Nie... To Długi szybko nadchodzi od pola, Alek, czy Długi? Rudy!
Rudy! To na pewno on...
Złocista, rozwichrzona czupryna - to on! Nareszcie znów razem, w walce.
Kochany... Teraz.. ja... ranny... Bezsilne, omdlałe ciało osuwa się spod ściany ku
ziemi... Zdobycie posterunku żandarmerii w Sieczychach było jednym z najpiękniejszych
zwycięstw Zośki. Całkowicie udana akcja. Tylko jeden człowiek z całego polskiego oddziału
przelał w tej bitwie krew: Zośka. Kończy się w tym miejscu opowieść, choć walka toczy się
dalej. Nieubłagana sprawiedliwość powoli, lecz nieodwołalnie zbliża karzącą dłoń ku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl