[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miękkie i delikatne jak jej ciało, jedwabne miseczki
prawie tak gÅ‚adkie jak jej skóra. PochyliÅ‚ gÅ‚owÄ™ i do­
tknął ustami ich górnego brzegu. Czuł coraz większe
podniecenie, które wzmogło się jeszcze pod wpływem
ochrypłego głosu Sary.
119
- Tak, Jeff... o, tak... - Przeczesała palcami jego
włosy i przyciągnęła go jeszcze bliżej. W owej chwili
naprawdę byli małżeństwem. Pragnęła mu się oddać
cała, należeć do niego bez reszty. Radość miłości
polegała na dawaniu.
Geoffrey poczuÅ‚, że zaczyna tracić kontrolÄ™ i usiÅ‚o­
waÅ‚ siÄ™ wycofać. Ale potrzeby ciaÅ‚a zagÅ‚uszaÅ‚y roz­
sądek. Przesunął usta niżej i pieścił piersi Sary. Ona
wsunęła mu rÄ™ce pod sweter. CzuÅ‚ jak pod ich doty­
kiem płonie mu skóra. Pragnął jej coraz bardziej, więc
usprawiedliwiając się tym, pozwolił sobie na jeszcze
jednÄ… minutÄ™.
Sara nie mogÅ‚a siÄ™ doczekać, kiedy Geoffrey roze­
pnie jej biustonosz. Poczuła chłód powietrza, a potem
niewiarygodne gorąco jego rozpalonych dłoni. Głaskał
jej piersi, zataczał palcami badawcze kręgi, coraz
mniejsze i mniejsze, aż wreszcie dotarł do erogennych
punktów na szczycie brodawek.
- Proszę... - szepnęła ponaglająco i poczuła jak
kciukami drażni ich wezbrane czubki. PrzygryzÅ‚a war­
gi i zacisnęła powieki, chwytając go z całej siły za
ramiona. Mięśnie Geoffreya drgnęły pod jej uÅ›cis­
kiem, ale ona tego nie spostrzegła. Nie zauważyła
także wyrazu niepokoju na twarzy Geoffreya.
Dosyć, powtarzaÅ‚ sobie, ale jego dÅ‚onie nie przery­
wały intymnych pieszczot, lgnęły do ciała Sary jakby
przyciągane magiczną siłą. Pocałował lekko jedną
brodawkÄ™... tylko raz... ale to byÅ‚a zaledwie okruszy­
na, niezdolna zaspokoić jego gÅ‚odu. NastÄ™pny pocaÅ‚u­
nek. Przesunął językiem po twardym szczycie sutka.
OtworzyÅ‚ usta i objÄ…Å‚ go wargami. Jakże mógÅ‚ prze­
stać, kiedy Sara ponaglaÅ‚a go cichymi jÄ™kami i okrzy­
kami?
Pragnął jej równie mocno jak ona jego. Odsunęła go
łagodnie i usiadła, żeby ściągnąć z Geoffreya czarny
120
sweter. Pod swetrem czekaÅ‚a jego umięśniona i roz­
grzana pierś. Dotknęła jej z zachwytem i poczuła, że
Geoffrey zadrżał.
- Saro... -wychrypiaÅ‚ ostrzegawczo, ale ostrzeże­
nie skierowane było do niego samego. Całe jego ciało
płonęło. Od tak dawna myślał o tym, aby jeszcze raz
zagłębić się w niej. - Saro, nie... - Chwycił ją za
nadgarstki i oderwaÅ‚ jej dÅ‚onie od swojej piersi. -Wy­
starczy.
Oczy Sary staÅ‚y siÄ™ wielkie ze zdziwienia i niepoko­
ju-
- O co chodzi, Jeff? - wyszeptała.
- Nie o to mi chodziło, kiedy poprosiłem cię, żebyś
za mnie wyszła.
- Co? - pogrążona w namiętności, nie mogła go
zrozumieć.
Zacisnął zęby, rozgniewany niedomyślnością Sary.
- Zaszliśmy zbyt daleko. - Sara nie spuszczała z niego
zdumionych oczu. - Musimy przestać.
- Jesteś moim mężem, Jeff!
- Tylko na papierze... dla sÄ…du. ZawarliÅ›my umo­
wę. Ty założysz filię swojej firmy na Zachodnim
Wybrzeżu, a ja przez rok bÄ™dÄ™ żonaty. - MówiÅ‚ szyb­
ko, wbijając sobie własne słowa do głowy. - Chodziło
o stworzenie zewnÄ™trznych pozorów. Umowa nie do­
tyczyła... tego. - Nie przewidział, że będzie jej tak
bardzo pragnÄ…Å‚. PrawdÄ™ powiedziawszy, byÅ‚ zdumio­
ny, że udało mu się opanować.
- Ale sam mówiłeś, jak dobrze by było...
- Za to ty przekonywaÅ‚aÅ› mnie, że to byÅ‚oby nie­
uczciwe - odparł Jeff.
- Jeff... - usiÅ‚owaÅ‚a protestować, ale on już wsta­
wał, odzyskawszy w końcu zimną krew.
- Nie, Saro - uciął wszelką dyskusję. - Miałaś
rację. Mogę poczekać. A zresztą lecisz jutro bardzo
121
wczesnym samolotem. Lepiej będzie, jak się dobrze
wyśpisz. Czeka cię długa podróż. - Wciągnął przez
głowę sweter i odwrócił się na pięcie.
UsÅ‚yszawszy trzaÅ›niecie drzwi, Sara zaczęła dygo­
tać na całym ciele. Nie były to dreszcze namiętności,
lecz rozpaczy. PrzeÅ›ladowaÅ‚o jÄ… wspomnienie wÅ‚as­
nych słów wykrzyczanych w chwili słabości. Myśl
o tym, że Geoffrey zgadzał się z nią, że pozbawiony
miÅ‚oÅ›ci stosunek pÅ‚ciowy bÄ™dzie pusty, stanowiÅ‚a sÅ‚a­
bą pociechę. Przecież tak bardzo go kochała. Tak było
zawsze i tak już pewnie bÄ™dzie. KochaÅ‚a go od pierw­
szego tygodnia znajomości w Snowmass, nawet przez
owe okropne dwa lata trwania ich małżeństwa, i potem
w ciągu ośmiu lat po rozwodzie. Po cóż zgadzałaby się
na propozycję powtórnego małżeństwa, jeżeli nie po
to, żeby znów być przy nim?
Bez miłości akt seksualny jest nic niewart. Ale jej
chodziÅ‚o o Geoffreya! To jemu brakowaÅ‚o zaangażo­
wania uczuciowego, nie jej!
PowiedziaÅ‚, że może poczekać. Poczekać, aż upÅ‚y­
nie rok i odzyska wolność, żeby zaspokoić swoje
potrzeby seksualne z inną? Bo przecież jej pragnął.
Była tego pewna. A ona mogła dać mu to, czego
potrzebował; tego również była pewna. Ale cały rok
nie spełnionych pragnień - czy o to chodziło w ich
umowie? Czy to ją czekało?
Tego właśnie obawiała się podczas wspólnej nocy
po pogrzebie. Jedno przypomnienie, jak bardzo sobie
fizycznie odpowiadali - i bÄ™dzie chciaÅ‚a wiÄ™cej. I za­
cznie się to samo co przed laty. Upłynęło pół roku od
ich ślubu i Sara wiedziała, że ten związek jest skazany
na niepowodzenie. Ale znosiÅ‚a to. Dlaczego? Ponie­
waż kochaÅ‚a Geoffreya i nie mogÅ‚a pogodzić siÄ™ z my­
Å›lÄ… o jego utracie. OstatecznÄ… decyzjÄ™ o odejÅ›ciu pod­
jęła dopiero, gdy już nie mogła sobie ze sobą poradzić;
122
kiedy doszÅ‚a do wniosku, że jeÅ›li ma zachować toż­
samość, musi z siebie zrzucić maskę Parkerów.
Teraz jednak była w innej sytuacji. Miała swoje
odrębne, niezależne od Geoffreya życie. Obiecała mu
rok i naprawdę pragnęła przeżyć ten rok wspólnie. Ale
czy istniała nadzieja na tę wspólnotę? Czy jeszcze
wierzyła, że powtórzy się to, czego zaznali w jego
prywatnym bungalowie w Snowmass? Nie wiedziała.
Po prostu nie wiedziała!
Tej nocy nie zaznała wiele snu. Nie uzyskała też
odpowiedzi na swoje wÄ…tpliwoÅ›ci. Kiedy w poniedzia­
łek rano wstała wreszcie z łóżka, była zadowolona, że
nie musi więcej o nich rozmyślać. Nie spodziewała się
jednak, że tak bardzo przeżyje rozstanie z Lizzie, ani
też że podróż na lotnisko minie w caÅ‚kowitym mil­
czeniu. Na miejscu zakomunikowała Geoffreyowi, że
nie musi czekać do chwili jej odlotu. Nie posłuchał
jednak. Tym razem miał powód, by z nią zostać.
Położył jej dłoń na plecach i delikatnie popchnął
w stronę dwóch, oddalonych od reszty pasażerów,
foteli. Zaczekał, aż się usadowi, i opadł na fotel obok.
Kiedy wreszcie przemówił, zniżając głos do szeptu,
Sara nie była zdziwiona doborem tematu.
- Saro, jeśli chodzi o ostatnią noc...
- ProszÄ™, Jeff. Po prostu puśćmy sprawÄ™ w niepa­
mięć. - Miała już dość domysłów. Gdzieś w środku tej
okropnej nocy poślubnej postanowiła o wszystkim
zapomnieć.
- Nie potrafiłbym - odparł Geoffrey, spoglądając jej
w oczy. -I myślę, że ty również nie. - Miał oczywiście
rację. Zmusiła się, aby go wysłuchać. - Staram się
ułatwić sprawę nam obydwojgu, Saro. - Nawet dla
niego zabrzmiało to bezsensownie, przecież dobrze
pamiętał, jak trudno mu się było pohamować. Ale
obmyślał tę przemowę przez całą noc. - Mamy przeżyć
123
razem rok. A potem się rozstaniemy. Myślę, że będzie
lepiej, jeżeli spróbujemy się nie angażować...
Sara znowu mu przerwała. - Ale jak mamy to
zrobić? Chodzi mi o to, że małżeÅ„stwo jest porozu­
mieniem. Polega na tym, że trzeba się angażować, czy
się tego chce, czy nie chce. W zeszłym tygodniu
usiłowałam ci powiedzieć...
- A ja ci próbujÄ™ wytÅ‚umaczyć, że nasze małżeÅ„st­
wo nie jest zwykłym związkiem. To umowa. Będę
miał i tak dosyć kłopotów, gdy Lizzie przy wiąże się do
ciebie, a ty po roku odejdziesz.
Słysząc to oskarżenie, Sara nie mogła uwierzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl