[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niespodziewanie uciekła.
Skoro wypoczął nieco i obwiązał sobie nogę chłodzącymi liśćmi, wybrał się znowu na
poszukiwanie czółna; znalazł się teraz na przeciwległym brzegu rzeki, było mu to jednak bez
różnicy ze względu na to, że z każdego brzegu mógł dojrzeć, co się na rzece dzieje. Ku
swemu strapieniu przekonał się, że noga jego więcej ucierpiała od szczęki krokodyla, niż
przypuszczał, tak że z trudem mógł chodzić, a już o przeskakiwaniu z drzewa na drzewo
mowy być nie mogło.
Od starej Murzynki Tambudży Tarzan dowiedział się, że młoda, biała kobieta, choć
rozpaczała nad stratą dziecka, zwierzyła się jej na migi, że dziecko nie było jej rodzonym
synkiem. Człowiek małpa zatem przyszedł do wniosku, że może to była inna zgoła kobieta,
która uciekła z Anderssenem i z dzieckiem, gdyż nie mógł sobie wytłumaczyć inaczej
wypierania się przez nią pokrewieństwa z malcem.
Im więcej nad tym rozmyślał, tym wydawało mu się prawdopodobniejszym
przypuszczenie, że żona jego pozostała bezpieczna w Londynie, nieświadoma strasznego
losu, jaki spotkał jej pierworodnego.
Myśl ta sprawiła mu pewnego rodzaju ulgę, nie przestał jednak zastanawiać się nad
ciężkimi krzywdami, jakie wyrządził Rokow jemu i jego najdroższym, nie mógł mu
zwłaszcza darować tak okropnej śmierci synka. Rozmyślania te sprawiły, iż krew uderzyła
mu do głowy, szrama na czole zaś zaczerwieniła się niby płomień. Mówił do siebie
urywanymi słowami, pomrukiwał groznie, wystraszając pomniejsze zwierzęta dżungli. Kilka
razy wojownicy, zamieszkujący nadbrzeżne wioski, próbowali go napaść, lecz wówczas
straszliwy okrzyk małpy samca, wydawany przez Tarzana, rozpędzał ich w jednej chwili,
przejmując ich zabobonną trwogą.
Pomimo iż zraniona noga dokuczała mu bardzo, Tarzan jednak znalazł się u ujścia Ugambi
tylko parę godzin pózniej od Rokowa i Janiny.
Rzeka i otaczająca ją dżungla tak były pogrążone w mrokach, że nawet Tarzan, którego
oczy przywykły do ciemności, nie mógł nic rozpoznać, na przestrzeni dziesięciu kroków. Nie
marzyło mu się oczywiście, aby jaki statek mógł mieć tu właśnie, w pobliżu zarzuconą
kotwicę, nie mógł zauważyć Kincaida , gdzie wcale nie zostały zapalone światła tej nocy.
Uwaga jego została nagle zwrócona regularnym pluskiem w pewnej odległości od brzegu,
prawie naprzeciw miejsca, gdzie się znajdował. Skamieniały jak posąg, wsłuchiwał się w te
odgłosy, które nagle ucichły. Chwilę potem wprawne ucho człowieka małpy rozróżniło inny
odgłos, jak gdyby stąpanie nóg obutych w trzewiki skórzane po drabince sznurowej statku. A
jednak nie było tam przecież żadnego parowca w pobliżu.
Gdy tak stał, chcąc wytężonym wzrokiem przebić mroki zachmurzonej i posępnej nocy,
przez nurty wody echo przyniosło mu donośny odgłos wystrzałów i przerazliwy krzyk
kobiety.
Niepomny na swoją ranę ani na straszliwą przygodę, która go spotkała z rana, małpi
Tarzan nie zawahał się ani chwili, słysząc ów krzyk przesycony lękiem. Jednym susem rzucił
się w wodę i płynął w ciemnościach wśród bystrych nurtów rzeki, kierując się jedynie owym
rozpaczliwym wezwaniem na pomoc, które rozległo się na krótką chwilę, zamierając niby
senna złuda.
* * *
Aódz, która zwróciła uwagę Janiny, stojącej na straży na pokładzie Kincaidu , została
spostrzeżona przez Rokowa z jednego wybrzeża, przez Mugambiego zaś i dziką hordę
zwierząt z drugiej. Nawoływania Rosjanina skierowały łódz w jego stronę, porozumiawszy
się z nim, załoga czółna skierowała je w stronę Kincaidu , stamtąd jednak rozległy się dwa
strzały i jeden z majtków, siedzących w łodzi, przewrócił się i wpadł martwy do wody.
Mimo to jednak łódz posuwała się z wolna w tym samym kierunku, cofnęła się dopiero,
gdy po trzecim wystrzale drugi majtek osunął się martwy na jej dno, pozostali marynarze
skierowali się tedy do wybrzeża, na którym znajdował się Rokow, gdzie pozostali aż do
chwili gdy zapadł zmrok.
Dzika horda rozłożona na przeciwległym wybrzeżu, pozostawała pod kierownictwem
Mugambiego. On jeden rozróżniał kto był wrogiem, a kto przyjacielem jego utraconego pana.
Gdyby mógł się dostać wraz ze zwierzętami do czółna lub na pokład Kincaidu , byłyby się
one szybko rozprawiły z każdą znalezioną tam istotą, czarne nurty Ugambi stanowiły
jednakże nieprzebytą przepaść pomiędzy Mugambim i jego drużyną, a tymi, których śledzili.
Mugambi wiedział coś niecoś o przejściach Tarzana, o jego wylądowaniu na wyspie i
pogoni za białymi po Ugambi. Wiedział, że jego dziki pan szuka swej żony i dziecka,
porwanych przez niedobrego białego mężczyznę, za którym śledził bez ustanku.
Wierzył mocno, że ten sam niedobry biały zabił wielkiego, białego olbrzyma, którego
Mugambi czcił i kochał tak, jak żadnego z czarnych swoich wodzów. Tak więc w zaciętym
sercu dzikiego wojownika powstała namiętna żądza zemsty, którą wywrzeć pragnął na
mordercy człowieka małpy.
Gdy jednak ujrzał czółno, zbliżające się do przeciwległego brzegu i zabierające Rokowa,
gdy zobaczył, że kieruje się ono w stronę Kincaidu , zrozumiał, że należy mu się czym
prędzej wystarać o łódz, aby móc przewiezć zwierzęta na pokład parowca i tam rozprawić się
z wrogiem.
Tak więc, zanim Janina Clayton wystrzeliła po raz pierwszy, mierząc do czółna Rokowa,
Mugambi i zwierzęta Tarzana zniknęli w tajnikach dżungli.
Skoro Rosjanin i jego banda, składająca się z Paulwiera i kilku z załogi, pozostawionych
na Kincaidzie celem zaopatrzenia go w węgiel, cofnęli się przed strzałami, Janina
uświadomiła sobie, że zyskała tylko na czasie, że w końcu, skoro się wyczerpią naboje,
pozostanie bezbronna, postanowiła zatem zaryzykować ostatni śmiały krok, aby uwolnić się
raz na zawsze od straszliwej przemocy Rokowa.
Mając ten cel na myśli, weszła w układy z dwoma majtkami, których to zastała w kastelu
pokładu i których tam zamknęła, otrzymawszy zaś od nich obietnicę współdziałania, pod
grozbą kary śmierci, wypuściła ich, skoro tylko zapadła noc, powlekając statek nieprzebitym
mrokiem.
Z bronią w ręce, aby ją móc użyć w razie ich nieposłuszeństwa, wypuściła jednego po
drugim, nakazując im podnieść ręce do góry, aby przekonać się, czy nie mają ukrytych
rewolwerów. Uspokoiwszy się w tym względzie, zapędziła ich do roboty, przykazując im
rozciąć sznury przywiązujące Kincaid do łańcuchów kotwicy, powzięła bowiem śmiały
zamiar puszczenia się na pełne morze, woląc zdać się na łaskę żywiołów, niż wpaść w ręce
przeklętego Rokowa.
Była przy tym możliwość, iż Kincaid zostanie spostrzeżony przez jakiś przepływający
okręt, a ponieważ zapasów i wody było tam pod dostatkiem, wedle zapewnień dwóch
majtków, okresy burz zaś na oceanie minęły właśnie, miała wszelką nadzieję, że zamiar jej
zostanie uwieńczony pomyślnym skutkiem.
Ciemna noc, roztaczająca się wszędzie nad dżunglą i nad rzeką, nadawała się wybomie do
urzeczywistnienia jej planu.
Wrogowie jej nie mogli dostrzec tego, co się działo na pokładzie, Janina więc spodziewała
się, że zanim nadejdzie brzask, Kincaid zostanie uniesiony przez fale aż do prądu Benguełi,
działającego wzdłuż północnego wybrzeża Afryki, ponieważ zaś przeważał wiatr południowy,
miała nadzieję, że oddali się od ujścia Ugarnbi, zanim Rokow uświadomi sobie, że statek
odpłynął.
Stojąc nad dwoma ludzmi, zajętymi odcinaniem sznurów, młoda kobieta odetchnęła z ulgą
widząc, że ostatni pęka pod cięciem toporków i że chwila wyzwolenia jest już bliska. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
niespodziewanie uciekła.
Skoro wypoczął nieco i obwiązał sobie nogę chłodzącymi liśćmi, wybrał się znowu na
poszukiwanie czółna; znalazł się teraz na przeciwległym brzegu rzeki, było mu to jednak bez
różnicy ze względu na to, że z każdego brzegu mógł dojrzeć, co się na rzece dzieje. Ku
swemu strapieniu przekonał się, że noga jego więcej ucierpiała od szczęki krokodyla, niż
przypuszczał, tak że z trudem mógł chodzić, a już o przeskakiwaniu z drzewa na drzewo
mowy być nie mogło.
Od starej Murzynki Tambudży Tarzan dowiedział się, że młoda, biała kobieta, choć
rozpaczała nad stratą dziecka, zwierzyła się jej na migi, że dziecko nie było jej rodzonym
synkiem. Człowiek małpa zatem przyszedł do wniosku, że może to była inna zgoła kobieta,
która uciekła z Anderssenem i z dzieckiem, gdyż nie mógł sobie wytłumaczyć inaczej
wypierania się przez nią pokrewieństwa z malcem.
Im więcej nad tym rozmyślał, tym wydawało mu się prawdopodobniejszym
przypuszczenie, że żona jego pozostała bezpieczna w Londynie, nieświadoma strasznego
losu, jaki spotkał jej pierworodnego.
Myśl ta sprawiła mu pewnego rodzaju ulgę, nie przestał jednak zastanawiać się nad
ciężkimi krzywdami, jakie wyrządził Rokow jemu i jego najdroższym, nie mógł mu
zwłaszcza darować tak okropnej śmierci synka. Rozmyślania te sprawiły, iż krew uderzyła
mu do głowy, szrama na czole zaś zaczerwieniła się niby płomień. Mówił do siebie
urywanymi słowami, pomrukiwał groznie, wystraszając pomniejsze zwierzęta dżungli. Kilka
razy wojownicy, zamieszkujący nadbrzeżne wioski, próbowali go napaść, lecz wówczas
straszliwy okrzyk małpy samca, wydawany przez Tarzana, rozpędzał ich w jednej chwili,
przejmując ich zabobonną trwogą.
Pomimo iż zraniona noga dokuczała mu bardzo, Tarzan jednak znalazł się u ujścia Ugambi
tylko parę godzin pózniej od Rokowa i Janiny.
Rzeka i otaczająca ją dżungla tak były pogrążone w mrokach, że nawet Tarzan, którego
oczy przywykły do ciemności, nie mógł nic rozpoznać, na przestrzeni dziesięciu kroków. Nie
marzyło mu się oczywiście, aby jaki statek mógł mieć tu właśnie, w pobliżu zarzuconą
kotwicę, nie mógł zauważyć Kincaida , gdzie wcale nie zostały zapalone światła tej nocy.
Uwaga jego została nagle zwrócona regularnym pluskiem w pewnej odległości od brzegu,
prawie naprzeciw miejsca, gdzie się znajdował. Skamieniały jak posąg, wsłuchiwał się w te
odgłosy, które nagle ucichły. Chwilę potem wprawne ucho człowieka małpy rozróżniło inny
odgłos, jak gdyby stąpanie nóg obutych w trzewiki skórzane po drabince sznurowej statku. A
jednak nie było tam przecież żadnego parowca w pobliżu.
Gdy tak stał, chcąc wytężonym wzrokiem przebić mroki zachmurzonej i posępnej nocy,
przez nurty wody echo przyniosło mu donośny odgłos wystrzałów i przerazliwy krzyk
kobiety.
Niepomny na swoją ranę ani na straszliwą przygodę, która go spotkała z rana, małpi
Tarzan nie zawahał się ani chwili, słysząc ów krzyk przesycony lękiem. Jednym susem rzucił
się w wodę i płynął w ciemnościach wśród bystrych nurtów rzeki, kierując się jedynie owym
rozpaczliwym wezwaniem na pomoc, które rozległo się na krótką chwilę, zamierając niby
senna złuda.
* * *
Aódz, która zwróciła uwagę Janiny, stojącej na straży na pokładzie Kincaidu , została
spostrzeżona przez Rokowa z jednego wybrzeża, przez Mugambiego zaś i dziką hordę
zwierząt z drugiej. Nawoływania Rosjanina skierowały łódz w jego stronę, porozumiawszy
się z nim, załoga czółna skierowała je w stronę Kincaidu , stamtąd jednak rozległy się dwa
strzały i jeden z majtków, siedzących w łodzi, przewrócił się i wpadł martwy do wody.
Mimo to jednak łódz posuwała się z wolna w tym samym kierunku, cofnęła się dopiero,
gdy po trzecim wystrzale drugi majtek osunął się martwy na jej dno, pozostali marynarze
skierowali się tedy do wybrzeża, na którym znajdował się Rokow, gdzie pozostali aż do
chwili gdy zapadł zmrok.
Dzika horda rozłożona na przeciwległym wybrzeżu, pozostawała pod kierownictwem
Mugambiego. On jeden rozróżniał kto był wrogiem, a kto przyjacielem jego utraconego pana.
Gdyby mógł się dostać wraz ze zwierzętami do czółna lub na pokład Kincaidu , byłyby się
one szybko rozprawiły z każdą znalezioną tam istotą, czarne nurty Ugambi stanowiły
jednakże nieprzebytą przepaść pomiędzy Mugambim i jego drużyną, a tymi, których śledzili.
Mugambi wiedział coś niecoś o przejściach Tarzana, o jego wylądowaniu na wyspie i
pogoni za białymi po Ugambi. Wiedział, że jego dziki pan szuka swej żony i dziecka,
porwanych przez niedobrego białego mężczyznę, za którym śledził bez ustanku.
Wierzył mocno, że ten sam niedobry biały zabił wielkiego, białego olbrzyma, którego
Mugambi czcił i kochał tak, jak żadnego z czarnych swoich wodzów. Tak więc w zaciętym
sercu dzikiego wojownika powstała namiętna żądza zemsty, którą wywrzeć pragnął na
mordercy człowieka małpy.
Gdy jednak ujrzał czółno, zbliżające się do przeciwległego brzegu i zabierające Rokowa,
gdy zobaczył, że kieruje się ono w stronę Kincaidu , zrozumiał, że należy mu się czym
prędzej wystarać o łódz, aby móc przewiezć zwierzęta na pokład parowca i tam rozprawić się
z wrogiem.
Tak więc, zanim Janina Clayton wystrzeliła po raz pierwszy, mierząc do czółna Rokowa,
Mugambi i zwierzęta Tarzana zniknęli w tajnikach dżungli.
Skoro Rosjanin i jego banda, składająca się z Paulwiera i kilku z załogi, pozostawionych
na Kincaidzie celem zaopatrzenia go w węgiel, cofnęli się przed strzałami, Janina
uświadomiła sobie, że zyskała tylko na czasie, że w końcu, skoro się wyczerpią naboje,
pozostanie bezbronna, postanowiła zatem zaryzykować ostatni śmiały krok, aby uwolnić się
raz na zawsze od straszliwej przemocy Rokowa.
Mając ten cel na myśli, weszła w układy z dwoma majtkami, których to zastała w kastelu
pokładu i których tam zamknęła, otrzymawszy zaś od nich obietnicę współdziałania, pod
grozbą kary śmierci, wypuściła ich, skoro tylko zapadła noc, powlekając statek nieprzebitym
mrokiem.
Z bronią w ręce, aby ją móc użyć w razie ich nieposłuszeństwa, wypuściła jednego po
drugim, nakazując im podnieść ręce do góry, aby przekonać się, czy nie mają ukrytych
rewolwerów. Uspokoiwszy się w tym względzie, zapędziła ich do roboty, przykazując im
rozciąć sznury przywiązujące Kincaid do łańcuchów kotwicy, powzięła bowiem śmiały
zamiar puszczenia się na pełne morze, woląc zdać się na łaskę żywiołów, niż wpaść w ręce
przeklętego Rokowa.
Była przy tym możliwość, iż Kincaid zostanie spostrzeżony przez jakiś przepływający
okręt, a ponieważ zapasów i wody było tam pod dostatkiem, wedle zapewnień dwóch
majtków, okresy burz zaś na oceanie minęły właśnie, miała wszelką nadzieję, że zamiar jej
zostanie uwieńczony pomyślnym skutkiem.
Ciemna noc, roztaczająca się wszędzie nad dżunglą i nad rzeką, nadawała się wybomie do
urzeczywistnienia jej planu.
Wrogowie jej nie mogli dostrzec tego, co się działo na pokładzie, Janina więc spodziewała
się, że zanim nadejdzie brzask, Kincaid zostanie uniesiony przez fale aż do prądu Benguełi,
działającego wzdłuż północnego wybrzeża Afryki, ponieważ zaś przeważał wiatr południowy,
miała nadzieję, że oddali się od ujścia Ugarnbi, zanim Rokow uświadomi sobie, że statek
odpłynął.
Stojąc nad dwoma ludzmi, zajętymi odcinaniem sznurów, młoda kobieta odetchnęła z ulgą
widząc, że ostatni pęka pod cięciem toporków i że chwila wyzwolenia jest już bliska. [ Pobierz całość w formacie PDF ]