[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie mogę wprowadzić dostatecznej ilości zbrojnych, by go strzegli i zbyt łatwo tu można
schować się za kobierce.
- Wielki czas o tym pomyśleć; gdzie go chcesz położyć?
- W komnacie króla, gdzie mogę obsadzić wszystkie drzwi.
Spojrzeli po sobie, nawiedziła ich ta sama myśl: komnata, w której umarł Kłótliwy.
- Każ przygotować pokój i podsycić ogień.
- Zgoda, przyjacielu, zaraz to wykonam. Choćbyś jednak postawił wokół pięćdziesięciu
giermków, nie przeszkodzisz Mahaut nieść na ręku króla, aby go zaprezentować.
- Będę przy niej.
- Ależ, jeśli postanowiła, zabije ci dziecko przed nosem. Mój biedny Hugonie, nic nie
zobaczysz. Pięciodniowe dziecko wcale się nie szamocze. Skorzysta z chwili ścisku i wbije igłę w
ciemiączko albo da mu wetchnąć truciznę czy też zadusi tasiemką.
- Co chcesz więc, żebym zrobił? - wykrzyknął Bouville. - Nie mogę oświadczyć regentowi:
 Nie chcemy, żeby wasza teściowa niosła króla, bo się boimy, że go zabije! .
- Ach nie, tego zrobić nie możesz! Możemy tylko prosić Boga - rzekła odchodząc pani de
Bouville.
Bouville, nie mając nic do roboty, wszedł do pokoju mamki.
Maria de Cressay karmiła dwoje niemowląt naraz. Oba równie łapczywie wczepiły się w
pierś miękkimi paznokietkami i głośno ssały. Maria wspaniałomyślnie podawała królowi pierś
lewą, wedle powszechnego mniemania obfitszą w pokarm.
- Co wam, panie? Zdaje się, że jesteście wzburzeni - spytała Bouville'a.
Stał przed nią wsparty na wysokim mieczu, czarne i białe kosmyki opadały mu na policzki,
a brzuch wypinał kolczugę: gruby dobroduszny archanioł postawiony na uciążliwej straży
niemowlęcia.
- On jest taki słaby, nasz Miłościwy Pan, taki słabiutki - rzekł ze smutkiem.
- O nie, panie, przeciwnie, bardzo się poprawia. Popatrzcie, prawie dorównał mojemu. A
wszystkie te driakwie, jakie mi dają, zdaje się, bardzo mu służą.
Bouville wysunął rękę i ostrożnie pogłaskał małą główkę, którą porastał jasny puszek.
- Nie jest takim królem jak inni, popatrzcie - szepnął.
Stary sługa Filipa Pięknego nie umiał wyrazić swych uczuć. Jak daleko sięgnął pamięcią
własną, a nawet swego ojca, ustrój monarchiczny, królestwo, Francja, wszystko, co stanowiło
podstawę jego działalności i przedmiot trosk, wiązało się z szeregiem dzielnych królów, dorosłych,
mocnych, żądających przywiązania, rozdawców zaszczytów.
Przez dwadzieścia lat podsuwał fotel monarsze, przed którym drżało chrześcijaństwo.
Nigdy by sobie nie mógł wyobrazić, że szereg władców tak szybko sprowadzi się do tego
różowego niemowlęcia o bródce umazanej mlekiem, ogniwka, które można by złamać w dwóch
palcach.
- To prawda - rzekł - że się bardzo poprawił. Gdyby nie ślad kleszczy, który zresztą już
zanika, mało by się różnił od waszego.
- O! Panie - odparła Maria - mój jest cięższy. Prawda, Janie drugi, że jesteś cięższy?
Nagle zaczerwieniła się i wyjaśniła:
- Ponieważ obaj mają na imię Jan, nazwałam mojego Janem drugim. Może nie powinnam
była?
Bouville w odruchu uprzejmości pogłaskał główkę drugiego dziecka. Mimo woli musnął
pierś Marii. Dziewczyna zwiedziona gestem oraz uporczywym spojrzeniem wielmoży oblała się
jeszcze gorętszym pąsem.  Kiedyż wreszcie - pomyślała - przestanę się czerwienić z lada powodu?
Przecież karmienie nie jest rzeczą nieprzyzwoitą ani wyzywającą!
W istocie Bouville porównywał oba niemowlęta.
W tejże chwili weszła pani de Bouville, niosąc strój dla króla. Mąż zaciągnął ją do kąta,
szepcząc do niej:
- Myślę, że mam sposób.
Przez kilka minut rozmawiali po cichu. Pani de Bouville kiwała głową, rozważała;
dwukrotnie spojrzała w stronę Marii.
- Sam ją zapytaj - wreszcie rzekła. - Mnie ona nie lubi.
Bouville zwrócił się do młodej kobiety.
- Mario, moje dziecko, oddałybyście wielką przysługę naszemu małemu królowi, do
którego, widzę, jesteście tak przywiązana - powiedział. - Oto na jego prezentację przyjeżdżają
baronowie. Ale obawiamy się dlań chłodu, z powodu tych konwulsji, jakich dostał podczas chrztu.
Pomyślcie, co by się stało, gdyby zaczął się wić jak wówczas. Wnet by przypuszczali, że jest
niezdolny do życia, jak to rozgłaszają jego wrogowie. My, wszyscy baronowie, jesteśmy rycerzami
i lubimy, żeby król nawet w wieku niemowlęcym wyglądał dziarsko. Mówiłyście mi przed chwilą,
że wasze dziecko jest bardziej tłuściutkie i ładnie wygląda. Chcielibyśmy je przedstawić zamiast
niego.
Zaniepokojona Maria spojrzała na panią de Bouville, lecz ta spiesznie rzekła:
- Nie mam z tym nic wspólnego. To pomysł mego małżonka.
- Czy to nie grzech, Panie, tak postąpić? - spytała Maria.
- Grzech, moje dziecko? Ależ to cnota chronić swego króla. Nie po raz pierwszy
przedstawiłoby się ludowi zdrowe dziecko zamiast wątłego następcy - kłamiąc w dobrej sprawie
zapewniał Bouville.
- Czy nikt się nie spostrzeże?
- A kto by tam się spostrzegł - zawołała pani de Bouville. - Obaj mają jasne włoski; w tym
wieku wszystkie dzieci są do siebie podobne i zmieniają się z dnia na dzień. Kto naprawdę widział
króla? Zlepak - pan de Joinville, regent, który nic nie widzi i konetabl, co lepiej zna się na koniach
niż noworodkach.
- Czy hrabina d'Artois nie zdziwi się, że nie ma śladów kleszczy?
- Jak można zobaczyć pod czepeczkiem i koroną?
- Ponadto dzień jest ciemny. Niemal trzeba pozapalać świece - dorzucił Bouville, wskazując
na okno i smutny listopadowy dzień. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl