[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jedynie zawsze wesoły kosmolog Laurin kręcił głową, wzdychał i całymi nocami przesiadywał w
obserwatorium astronomicznym, manifestując swój nie najlepszy humor.
Wreszcie cały świat obiegła wiadomość, że Ludea weszła na orbitę okołosłoneczną
najbliższą orbicie Plutona i najbardziej odległą od Słońca. Porusza się z szybkością dwudziestu
kilometrów na sekundę. Promień Ludei jest dwukrotnie mniejszy od ziemskiego, masa pięć razy
mniejsza od masy Ziemi. Doba trwa dwadzieścia sześć godzin.
Laurin zaprosił do swojego domu Pawła Do, Terezę i Tytusa, Heskera, Soke, Akona, Borcę i
Kronikarza Wyprawy Narbukila. Rozmawialiśmy o wielu sprawach, wracając do przeszłości i
wybiegając myślą w przyszłość.
- Ba, przyszłość - powiedział Laurin. - Ta niepokoi mnie najwięcej. Zastanawiam się, czy
wylądowaliśmy na oryginalnej Ziemi, czy też na reprodukcji rodzimej planety, stworzonej przez
Eferydów w pobliżu Ludei.
- No, a cały nasz Układ Słoneczny - rzekł Tytus. - To wszystko reprodukcje?
- Tak łatwo oszukać niedoskonały wzrok - odparł Laurin - tak łatwo wywołać wizję w
przestrzeni kosmicznej albo w wyobrazni.
- A ludzie, miliardy ludzi?
- %7łyjemy w otoczeniu nielicznej grupy. Reszta może być złudzeniem.
- Czyżby zdołali odtworzyć również drobiazgi, detale?
- Przypomnijcie sobie reprodukcje gwiazdolotu Dowódcy. Tuż przed startem - mówił Laurin
- zakopałem w ogrodzie w pobliżu obserwatorium pierwszą odznakę kosmonauty, jaką otrzymałem
za udział w wyprawie na Merkurego. Ot tak, by szczęśliwie wrócić na Ziemię. Dawniej ludzie
wrzucali monety do morza, do fontann. Dziecinada. W czasie wyprawy nigdy nie myślałem o tej
odznace. Nikt o niej nie wiedział. Warto ją odkopać.
Dom Laurina wybudowano na zadrzewionym zboczu niewysokiej góry. Do ogrodu
schodziło się po kamiennych schodach. Były wąskie, kroczyliśmy więc gęsiego. Laurin prowadził,
potem szliśmy ścieżką, posypaną żółtym piaskiem, wzdłuż żywopłotu do uroczej, drewnianej furtki
ze wspaniałą, żelazną klamką.
- Po tamtej stronie - powiedział Laurin - są drzewa, trzy topole i dwie sosny. Pod wyższą
zakopałem odznakę.
Otworzył furtkę, przeszliśmy na drugą stronę żywopłotu. Drzewa zniknęły. Wielka maszyna
kopała głęboki dół pod fundamenty nowej wieży obserwatorium astronomicznego. Wtedy rozległ
się śmiech, a chwilę pózniej usłyszeliśmy głos Efera:
- Rozbawił mnie Laurin. Nie umiemy reprodukować planet. To autentyczna Ziemia.
Jednego tylko nie jesteśmy pewni, czy kosmiczne eksplozje wyrwały z Układu Słonecznego Ludeę,
czy Ziemią. Nie ma to chyba większego znaczenia, czy Eferydzi złożyli wizytę ludziom, czy ludzie
rozpoczęli nową, wielką podróż kosmiczną na swojej Planecie.
Wracaliśmy do domu Laurina okrężną drogą przez ulice Osady Astronautów. Był ciepły
wieczór, ludzie gawędzili przy otwartych oknach.
- Myślisz i myślisz - usłyszeliśmy głos %7łony.
- Ano, myślę - odparł Mąż.
- Kosmonauci wrócili z wyprawy - mówiła %7łona. - Prawdziwi, godni podziwu mężczyzni,
ludzie czynu.
- Cały dzień pracowałem jak wół - odrzekł Mąż.
- Wół? - zdziwiła się żona - co ty znowu wymyśliłeś?
- Kiedyś były takie woły, rodzaj krowy - tłumaczył Mąż - wykonywały najcięższe prace.
- Dzisiaj ciężkimi pracami zajmują się maszyny - stwierdziła %7łona.
- No, właśnie. Pracowałem cały dzień niczym maszyna.
- Teoretyzując.
- A co twoim zdaniem powinien robić uczony, astronom?
Nie usłyszeliśmy odpowiedzi %7łony. Zagłuszył ją Laurin mówiąc:
- Tak, nie ulega wątpliwości, jesteśmy na autentycznej Ziemi. A swoją drogą - powiedział
po chwili milczenia - ciągle nie mogę zrozumieć, co oni w nas widzą...
- Kto? - zapytał Tytus.
- Rozumniejsi - rzekł Laurin. - Czy rzeczywiście jesteśmy tacy, tacy... - szukał w myślach
odpowiedniego określenia.
Efer podpowiedział:
- Ludzcy. Tak, jesteście po prostu bardzo ludzcy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Jedynie zawsze wesoły kosmolog Laurin kręcił głową, wzdychał i całymi nocami przesiadywał w
obserwatorium astronomicznym, manifestując swój nie najlepszy humor.
Wreszcie cały świat obiegła wiadomość, że Ludea weszła na orbitę okołosłoneczną
najbliższą orbicie Plutona i najbardziej odległą od Słońca. Porusza się z szybkością dwudziestu
kilometrów na sekundę. Promień Ludei jest dwukrotnie mniejszy od ziemskiego, masa pięć razy
mniejsza od masy Ziemi. Doba trwa dwadzieścia sześć godzin.
Laurin zaprosił do swojego domu Pawła Do, Terezę i Tytusa, Heskera, Soke, Akona, Borcę i
Kronikarza Wyprawy Narbukila. Rozmawialiśmy o wielu sprawach, wracając do przeszłości i
wybiegając myślą w przyszłość.
- Ba, przyszłość - powiedział Laurin. - Ta niepokoi mnie najwięcej. Zastanawiam się, czy
wylądowaliśmy na oryginalnej Ziemi, czy też na reprodukcji rodzimej planety, stworzonej przez
Eferydów w pobliżu Ludei.
- No, a cały nasz Układ Słoneczny - rzekł Tytus. - To wszystko reprodukcje?
- Tak łatwo oszukać niedoskonały wzrok - odparł Laurin - tak łatwo wywołać wizję w
przestrzeni kosmicznej albo w wyobrazni.
- A ludzie, miliardy ludzi?
- %7łyjemy w otoczeniu nielicznej grupy. Reszta może być złudzeniem.
- Czyżby zdołali odtworzyć również drobiazgi, detale?
- Przypomnijcie sobie reprodukcje gwiazdolotu Dowódcy. Tuż przed startem - mówił Laurin
- zakopałem w ogrodzie w pobliżu obserwatorium pierwszą odznakę kosmonauty, jaką otrzymałem
za udział w wyprawie na Merkurego. Ot tak, by szczęśliwie wrócić na Ziemię. Dawniej ludzie
wrzucali monety do morza, do fontann. Dziecinada. W czasie wyprawy nigdy nie myślałem o tej
odznace. Nikt o niej nie wiedział. Warto ją odkopać.
Dom Laurina wybudowano na zadrzewionym zboczu niewysokiej góry. Do ogrodu
schodziło się po kamiennych schodach. Były wąskie, kroczyliśmy więc gęsiego. Laurin prowadził,
potem szliśmy ścieżką, posypaną żółtym piaskiem, wzdłuż żywopłotu do uroczej, drewnianej furtki
ze wspaniałą, żelazną klamką.
- Po tamtej stronie - powiedział Laurin - są drzewa, trzy topole i dwie sosny. Pod wyższą
zakopałem odznakę.
Otworzył furtkę, przeszliśmy na drugą stronę żywopłotu. Drzewa zniknęły. Wielka maszyna
kopała głęboki dół pod fundamenty nowej wieży obserwatorium astronomicznego. Wtedy rozległ
się śmiech, a chwilę pózniej usłyszeliśmy głos Efera:
- Rozbawił mnie Laurin. Nie umiemy reprodukować planet. To autentyczna Ziemia.
Jednego tylko nie jesteśmy pewni, czy kosmiczne eksplozje wyrwały z Układu Słonecznego Ludeę,
czy Ziemią. Nie ma to chyba większego znaczenia, czy Eferydzi złożyli wizytę ludziom, czy ludzie
rozpoczęli nową, wielką podróż kosmiczną na swojej Planecie.
Wracaliśmy do domu Laurina okrężną drogą przez ulice Osady Astronautów. Był ciepły
wieczór, ludzie gawędzili przy otwartych oknach.
- Myślisz i myślisz - usłyszeliśmy głos %7łony.
- Ano, myślę - odparł Mąż.
- Kosmonauci wrócili z wyprawy - mówiła %7łona. - Prawdziwi, godni podziwu mężczyzni,
ludzie czynu.
- Cały dzień pracowałem jak wół - odrzekł Mąż.
- Wół? - zdziwiła się żona - co ty znowu wymyśliłeś?
- Kiedyś były takie woły, rodzaj krowy - tłumaczył Mąż - wykonywały najcięższe prace.
- Dzisiaj ciężkimi pracami zajmują się maszyny - stwierdziła %7łona.
- No, właśnie. Pracowałem cały dzień niczym maszyna.
- Teoretyzując.
- A co twoim zdaniem powinien robić uczony, astronom?
Nie usłyszeliśmy odpowiedzi %7łony. Zagłuszył ją Laurin mówiąc:
- Tak, nie ulega wątpliwości, jesteśmy na autentycznej Ziemi. A swoją drogą - powiedział
po chwili milczenia - ciągle nie mogę zrozumieć, co oni w nas widzą...
- Kto? - zapytał Tytus.
- Rozumniejsi - rzekł Laurin. - Czy rzeczywiście jesteśmy tacy, tacy... - szukał w myślach
odpowiedniego określenia.
Efer podpowiedział:
- Ludzcy. Tak, jesteście po prostu bardzo ludzcy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]