[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niewiarygodne.
Ken przyjrzał się ojcu uważnie i kiwnął głową.
- Usiądzmy tam.
103
RS
Podeszli wolno do pary klubowych foteli obitych beżowym
jedwabiem.
Ojciec lekko się zgarbił. Ken wpatrywał się w niego intensywnie i
zrozumiał, że przez te czternaście lat Lawrence Walker bardzo się
postarzał. Jego skórę usiały plamy wątrobiane, które wyglądały jak kropki
brązowej farby. Gęste, niegdyś ciemne włosy teraz się przerzedziły i
zbielały. Szarozielone oczy utraciły blask i dawną przenikliwość.
Lawrence miał tylko sześćdziesiąt dziewięć lat, a jednak robił wrażenie
starszego.
Ken założył nogę na nogę i skrzyżował ręce na piersi. Czekał, aż
ojciec zacznie mówić.
- O czym chciałeś rozmawiać? - wydusił w końcu przez zaciśnięte
zęby.
Lawrence zamknął oczy i oparł się o zagłówek fotela.
- Chciałem ci podziękować za pomoc okazaną De-borze.
- Nie musisz mi dziękować. Debora już to zrobiła. Lawrence
otworzył oczy. Zatańczył w nich ogień.
- Do licha, Jerome, nie utrudniaj. To i tak nie jest łatwe.
Ken złapał podłokietniki foteli tak mocno, aż mu zbielały kostki.
- Ty? Znowu ty? Czemu zawsze myślisz tylko o sobie, tato?
- Nie chodzi o mnie. Nie tym razem. - Lawrence uśmiechnął się z
wysiłkiem. - Chodzi o ciebie, synu. O ciebie i o mnie.
Kenowi zadrgał mięsień w szczęce.
- A konkretnie?
104
RS
- Nie mogę cofnąć czasu - zaczął wolno Lawrence. - Ale chciałbym
zacząć od nowa, poczynając od dziś. - Wyciągnął do syna prawą rękę. -
Przepraszam cię.
Ken wpatrywał się w tę dłoń takim wzrokiem, jakby to był jadowity
gad.
Z wahaniem uścisnął rękę ojca, a potem pomógł mu wstać z fotela i
objął go. Zauważył przy tym, jak kruchy jest starszy pan.
- Nie ma sprawy, tato - powiedział i cmoknął ojca w policzek.
Lawrence miał łzy w oczach. Wyswobodził się z objęć syna, sięgnął
do kieszeni spodni i wyciągnął z niej chusteczkę. Osuszył łzy.
- Twoja matka powiedziała mi, że poznałeś kogoś wyjątkowego.
Ken potwierdził z uśmiechem.
- Owszem.
Lawrence też się teraz uśmiechał.
- Może przyprowadzisz ją do nas na niedzielny obiad?
- Nie wiedziałem, że jestem zaproszony na niedzielny obiad - odparł.
- No, to jesteś. I twoja pani też.
- Prosisz mnie czy rozkazujesz?
Surowe rysy Lawrence'a złagodziło zmieszanie.
- Proszę, Jerome. Ken pochylił głowę.
- Zobaczę, tato. Muszę sprawdzić, czy Weronika nie ma już planów
na niedzielę.
Lawrence się wyprostował.
- Wiem, że od dawna tego ode mnie nie słyszałeś, synu, ale jestem z
ciebie bardzo dumny.
Ken uśmiechnął się szeroko.
105
RS
- Dzięki, tato.
Ken jechał na Trace Road z takim uczuciem, jakby narodził się na
nowo. Tylko pojedynczy reflektor motoru rozświetlał ciemności nocy.
Zwiecił księżyc w pełni. Na czystym, letnim niebie nie było dziś ani
chmurki. Podobnie jak w jego sercu.
Zaparkował harleya koło domu Weroniki i zdjął kask. Podszedł do
drzwi i zadzwonił.
Weronika długo nie otwierała, lecz gdy w końcu stanęła w drzwiach,
przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości, że go okłamała. Miała czerwone i
podpuchnięte oczy.
Wszedł do środka, położył kask na podłodze i wziął ją na ręce.
Obróciła się w jego objęciach, przekręciła zamek. Ruszyli w stronę
schodów.
- Jak się czujesz? Jęknęła słabo.
Pocałował ją w czubek srebrzystej głowy.
- Głowa nadal ci dokucza?
- Już nie. Teraz bolą mnie plecy i nogi.
- Mam wezwać lekarza?
- Nie. Za kilka dni mi przejdzie.
Zaniósł ją do sypialni. Miała zamknięte oczy.
- Coś takiego ci się już wcześniej zdarzało?
- Tak. To napięcie przedmiesiączkowe. Ból głowy, pleców,
opuchlizna, czasem napady rozdrażnienia.
Położył ją na łóżku i opadł na materac koło niej.
- Chcesz się czegoś napić?
- Piłam herbatę miętową. Pocałował ją delikatnie.
106
RS
- A jadłaś coś?
Zawahała się, po czym odpowiedziała:
- Nie jestem głodna. Jak się udało otwarcie pensjonatu?
- Cudownie. Zero komplikacji. A tak przy okazji, mój ojciec zaprosił
nas na obiad w niedzielę.
Weronika otworzyła oczy.
- Rozmawiałeś z ojcem?
- To on chciał ze mną rozmawiać.
- Czy to znaczy, że ogłosiliście rozejm? Przejechał palcem po jej
nosie.
- To znaczy, że rozmawiamy ze sobą.
- A to już coś.
- Zgadza się - przyznał i pocałował ją jeszcze raz. - Chcesz, żebym
dziś z tobą został?
- Zostań.
- Masz ochotę na drugą herbatę?
- Tak, proszę.
Wstał. Uśmiechnął się na widok jej rozmarzonej miny.
- Tylko stąd nie uciekaj. Zaraz przyniosę ci herbatę. Zamknęła oczy i
zrobiła coś, czego nie robiła od miesięcy - pomodliła się. Kochała Kena
Walkera, zaczynała i kończyła dzień w jego ramionach. Dawał jej
wszystko, czego potrzebowała jako kobieta. Wypełniał nawet te potrzeby,
z których sama nie zdawała sobie sprawy. Zawsze czuła się przy nim taka
spełniona. Im bardziej starała się zignorować prawdę, tym stawała się ona
oczywistsza: pragnęła Kena w swoim życiu, na stałe, na zawsze. Na
wszystkie lata, wiosny i pozostałe pory roku, aż do końca jej dni.
107
RS
ROZDZIAA DZIESITY
Ken objął Weronikę w pasie i poprowadził ją dookoła rezydencji z
bladoróżowego wapienia, w której spędził pierwszych osiemnaście lat
swego życia. W lewej ręce trzymał duże pudło ciasteczek z jasną i ciemną
polewą oraz wspaniałym tortem z truflami i lekkim kremem
czekoladowym.
Wszyscy lub prawie wszyscy Walkerowie uwielbiali czekoladę, więc
postanowił, że jego wkład w niedzielne przyjęcie na świeżym powietrzu
będzie spełnieniem ich deserowych fantazji.
Wstał godzinę przed świtem i pojechał do swego domu. Wziął
prysznic, przebrał się i od razu ruszył do pensjonatu Debory. Gdy pojawił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Niewiarygodne.
Ken przyjrzał się ojcu uważnie i kiwnął głową.
- Usiądzmy tam.
103
RS
Podeszli wolno do pary klubowych foteli obitych beżowym
jedwabiem.
Ojciec lekko się zgarbił. Ken wpatrywał się w niego intensywnie i
zrozumiał, że przez te czternaście lat Lawrence Walker bardzo się
postarzał. Jego skórę usiały plamy wątrobiane, które wyglądały jak kropki
brązowej farby. Gęste, niegdyś ciemne włosy teraz się przerzedziły i
zbielały. Szarozielone oczy utraciły blask i dawną przenikliwość.
Lawrence miał tylko sześćdziesiąt dziewięć lat, a jednak robił wrażenie
starszego.
Ken założył nogę na nogę i skrzyżował ręce na piersi. Czekał, aż
ojciec zacznie mówić.
- O czym chciałeś rozmawiać? - wydusił w końcu przez zaciśnięte
zęby.
Lawrence zamknął oczy i oparł się o zagłówek fotela.
- Chciałem ci podziękować za pomoc okazaną De-borze.
- Nie musisz mi dziękować. Debora już to zrobiła. Lawrence
otworzył oczy. Zatańczył w nich ogień.
- Do licha, Jerome, nie utrudniaj. To i tak nie jest łatwe.
Ken złapał podłokietniki foteli tak mocno, aż mu zbielały kostki.
- Ty? Znowu ty? Czemu zawsze myślisz tylko o sobie, tato?
- Nie chodzi o mnie. Nie tym razem. - Lawrence uśmiechnął się z
wysiłkiem. - Chodzi o ciebie, synu. O ciebie i o mnie.
Kenowi zadrgał mięsień w szczęce.
- A konkretnie?
104
RS
- Nie mogę cofnąć czasu - zaczął wolno Lawrence. - Ale chciałbym
zacząć od nowa, poczynając od dziś. - Wyciągnął do syna prawą rękę. -
Przepraszam cię.
Ken wpatrywał się w tę dłoń takim wzrokiem, jakby to był jadowity
gad.
Z wahaniem uścisnął rękę ojca, a potem pomógł mu wstać z fotela i
objął go. Zauważył przy tym, jak kruchy jest starszy pan.
- Nie ma sprawy, tato - powiedział i cmoknął ojca w policzek.
Lawrence miał łzy w oczach. Wyswobodził się z objęć syna, sięgnął
do kieszeni spodni i wyciągnął z niej chusteczkę. Osuszył łzy.
- Twoja matka powiedziała mi, że poznałeś kogoś wyjątkowego.
Ken potwierdził z uśmiechem.
- Owszem.
Lawrence też się teraz uśmiechał.
- Może przyprowadzisz ją do nas na niedzielny obiad?
- Nie wiedziałem, że jestem zaproszony na niedzielny obiad - odparł.
- No, to jesteś. I twoja pani też.
- Prosisz mnie czy rozkazujesz?
Surowe rysy Lawrence'a złagodziło zmieszanie.
- Proszę, Jerome. Ken pochylił głowę.
- Zobaczę, tato. Muszę sprawdzić, czy Weronika nie ma już planów
na niedzielę.
Lawrence się wyprostował.
- Wiem, że od dawna tego ode mnie nie słyszałeś, synu, ale jestem z
ciebie bardzo dumny.
Ken uśmiechnął się szeroko.
105
RS
- Dzięki, tato.
Ken jechał na Trace Road z takim uczuciem, jakby narodził się na
nowo. Tylko pojedynczy reflektor motoru rozświetlał ciemności nocy.
Zwiecił księżyc w pełni. Na czystym, letnim niebie nie było dziś ani
chmurki. Podobnie jak w jego sercu.
Zaparkował harleya koło domu Weroniki i zdjął kask. Podszedł do
drzwi i zadzwonił.
Weronika długo nie otwierała, lecz gdy w końcu stanęła w drzwiach,
przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości, że go okłamała. Miała czerwone i
podpuchnięte oczy.
Wszedł do środka, położył kask na podłodze i wziął ją na ręce.
Obróciła się w jego objęciach, przekręciła zamek. Ruszyli w stronę
schodów.
- Jak się czujesz? Jęknęła słabo.
Pocałował ją w czubek srebrzystej głowy.
- Głowa nadal ci dokucza?
- Już nie. Teraz bolą mnie plecy i nogi.
- Mam wezwać lekarza?
- Nie. Za kilka dni mi przejdzie.
Zaniósł ją do sypialni. Miała zamknięte oczy.
- Coś takiego ci się już wcześniej zdarzało?
- Tak. To napięcie przedmiesiączkowe. Ból głowy, pleców,
opuchlizna, czasem napady rozdrażnienia.
Położył ją na łóżku i opadł na materac koło niej.
- Chcesz się czegoś napić?
- Piłam herbatę miętową. Pocałował ją delikatnie.
106
RS
- A jadłaś coś?
Zawahała się, po czym odpowiedziała:
- Nie jestem głodna. Jak się udało otwarcie pensjonatu?
- Cudownie. Zero komplikacji. A tak przy okazji, mój ojciec zaprosił
nas na obiad w niedzielę.
Weronika otworzyła oczy.
- Rozmawiałeś z ojcem?
- To on chciał ze mną rozmawiać.
- Czy to znaczy, że ogłosiliście rozejm? Przejechał palcem po jej
nosie.
- To znaczy, że rozmawiamy ze sobą.
- A to już coś.
- Zgadza się - przyznał i pocałował ją jeszcze raz. - Chcesz, żebym
dziś z tobą został?
- Zostań.
- Masz ochotę na drugą herbatę?
- Tak, proszę.
Wstał. Uśmiechnął się na widok jej rozmarzonej miny.
- Tylko stąd nie uciekaj. Zaraz przyniosę ci herbatę. Zamknęła oczy i
zrobiła coś, czego nie robiła od miesięcy - pomodliła się. Kochała Kena
Walkera, zaczynała i kończyła dzień w jego ramionach. Dawał jej
wszystko, czego potrzebowała jako kobieta. Wypełniał nawet te potrzeby,
z których sama nie zdawała sobie sprawy. Zawsze czuła się przy nim taka
spełniona. Im bardziej starała się zignorować prawdę, tym stawała się ona
oczywistsza: pragnęła Kena w swoim życiu, na stałe, na zawsze. Na
wszystkie lata, wiosny i pozostałe pory roku, aż do końca jej dni.
107
RS
ROZDZIAA DZIESITY
Ken objął Weronikę w pasie i poprowadził ją dookoła rezydencji z
bladoróżowego wapienia, w której spędził pierwszych osiemnaście lat
swego życia. W lewej ręce trzymał duże pudło ciasteczek z jasną i ciemną
polewą oraz wspaniałym tortem z truflami i lekkim kremem
czekoladowym.
Wszyscy lub prawie wszyscy Walkerowie uwielbiali czekoladę, więc
postanowił, że jego wkład w niedzielne przyjęcie na świeżym powietrzu
będzie spełnieniem ich deserowych fantazji.
Wstał godzinę przed świtem i pojechał do swego domu. Wziął
prysznic, przebrał się i od razu ruszył do pensjonatu Debory. Gdy pojawił [ Pobierz całość w formacie PDF ]