[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawiera ona bigamiczne małżeństwo. Zlubu udzielił sowicie opłacony zakonnik.
Kiedy klasztor został w końcu zdobyty, Górka zabrał Halszkę do Szamotuł, a
Beata cały posag córki zapisała Symeonowi Słuckiemu.
Rozpoczęła się potem ożywiona gra dyplomatyczna, polegająca na wymianie listów
i wnoszeniu wzajemnych skarg. Do gry tej wciągnięty także został prymas
Polski, który zupełnie nie wiedział, co ma począć w tej niezwyczajnej
sytuacji. Z pomocą pośpieszyła mu jednak Opatrzność, gdyż Słucki umarł w
niespełna rok po swoim ślubie. Sprawa wyklarowała się, ale Górka, napotkawszy
opór Halszki, kazał ją zamknąć w zamkowej wieży.
Mniej więcej w tym samym czasie Beata popełniła największe głupstwo swojego
życia. Mając pięćdziesiąt lat zakochała się w młodszym od siebie o lat
dwadzieścia wojewodzie sieradzkim Olbrachcie Aaskim. Był to człowiek postawny
i niezwykle przystojny, ale zżerała go chorobliwa ambicja. Myślał nawet o tym,
aby po śmierci ostatniego Jagiellona zagarnąć dla siebie koronę królewską. Być
może, iż to miraż korony skłonił Beatę do małżeństwa. Kiedy po ślubie zapisała
mu swoje dobra i swoje pieniądze, Aaski wywiózł ją do swego zamku w Kieżmarku,
który stał się dla niej prawdziwym więzieniem. Przeżyła w nim dwanaście lat.
Nikt nie interesował się jej losem i o byłej księżniczce Ostrogskiej po prostu
zapomniano. Zmarła w 1574 roku i została pochowana w zamkowej kaplicy.
Zapomniano także o jej córce Halszce, która czternaście lat zamknięta była w
zamkowej wieży. Wolność odzyskała dopiero na rok przed śmiercią matki, kiedy
to niespodziewanie Aukasz Górka wyzionął ducha. Trzykrotną wdowę nadal
opromieniała swym blaskiem fortuna Ostrogskich i natychmiast pojawił się
przystojny Jan Ostroróg, który począł zabiegać o rękę nieszczęsnej. Ostrogscy
nie zamierzali jednak wyzbywać się swego majątku. Halszka została zabrana do
Dubna, gdzie w stanie skrajnej melancholii zapisała swoje bogactwa stryjowi
Wasylowi.
Przez blisko dziesięć lat obłąkana kobieta snuła się potem po korytarzach
zamku i nie reagowała zupełnie na to, co się wokół niej działo. Zmarła w 1582
roku, a kronikarz Orzelski napisał, iż "fortuna pełny kielich goryczy wylała
na tę niewiastę. Nie doznała ona ani chwili szczęścia".
Los obszedł się z córkami Zygmunta Starego dziwnie niesprawiedliwie.
Najpiękniejsza i najinteligentniejsza Beata zmarła jako więzień własnego męża,
łamiąc przy tym życie swojej córce, najbrzydsza zaś i najgłupsza Anna, która
nigdy dzieci nie miała, zasiadła w końcu na jagiellońskim tronie obok Stefana
Batorego.
Królewski przymiot
Król Francji Karol VIII na czele trzydziestotysięcznej armii najemników we
wrześniu 1494 roku wkroczył do Italii, aby odzyskać andegaweńską sukcesję w
Neapolu. Miasto poddało się bez jednego wystrzału, a jego tysiącosobowy
garnizon przeszedł na stronę Francuzów. Wojska Karola przebywały w mieście
osiemdziesiąt dni, lecz było to osiemdziesiąt dni Sodomy. Ucztowano, pito, ale
nade wszystko pławiono się w rozpuście.
W niespełna trzy miesiące pózniej całe Włochy ogarnęła tajemnicza choroba.
Ludzie zapadali na schorzenie podobne do trądu, które jednak, ze względu na
swój gwałtowny przebieg, trądem nie było. Zaczynało się ono na narządach
płciowych w postaci twardych guzków, wywołujących swędzenie. Pózniej na całym
ciele pojawiała się wysypka, podobna do wysypki ospowej, która zmieniała się w
cuchnące wrzody. Chorzy cierpieli na bezsenność, przygnębienie, a także na
bóle ramion, nóg i stóp. Z biegiem czasu ciało poczynało gnić, a skóra
zamieniała się w rodzaj lepkiej, obrzydliwej gumy. Ludziom odpadały dłonie,
nos, uszy. Często pojawiał się paraliż powodujący śmierć.
Ta straszna i nieznana choroba, której związek z aktem płciowym nie podlegał
żadnej dyskusji, rozprzestrzeniała się nadzwyczaj prędko, przypominając w tym
względzie epidemię dżumy z połowy XIV wieku. W 1495 roku objęła Włochy,
Francję i Niemcy, w 1496 dotarła do Anglii i Szkocji, w 1497 do Polski, w 1498
na Węgry, w 1499 do Rosji i Turcji. Przesuwała się wyraznie z zachodu na
wschód, zmieniając po drodze swoją nazwę. Najpierw określano ją jako chorobę
neapolitańską, pózniej francuską, niemiecką, polską. Oblicza się, że w
początkach XVI wieku zachorowała na nią blisko piąta część mieszkańców Europy.
Nieco pózniej nazwano ją przymiotem, syfilisem lub kiłą.
Strach przed nieznaną chorobą był tak wielki, iż uciekano przed nią w lasy,
izolowano chorych w odosobnionych miejscach, piętnowano rozpalonym żelazem
tych, którzy nie chcieli poddać się sanitarnym nakazom. Przeciwko umieszczaniu
chorych na przymiot w leprozoriach protestowali nawet trędowaci, traktujący
nowe schorzenie jako coś znacznie gorszego od trądu.
Medycyna ówczesna była całkowicie bezradna i początkowo posługiwała się
wyłącznie modlitwą do świętego Dionizego: "Uwolnij mnie od tej opłakanej
niemocy, o święty Dionizy bardzo łaskawy". Około 1520 roku gwałtowność choroby
poczęła jednak wygasać, być może na skutek interwencji świętego, a może na
skutek zastosowania nacierań rtęciowych.
Schorzenie przechodziło w stan utajony, aby po dziesięciu, a czasem nawet po
dwudziestu latach odżywać na nowo. Przenosić się także poczęło na potomstwo,
niszcząc je zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Gwałtownie wzrosła
śmiertelność dzieci.
Zrodziło się pytanie, skąd wzięła się ta choroba i dlaczego wybuchła właśnie
pod koniec XV wieku. Najpierw łączono ją z niekorzystną koniunkcją gwiazd,
pózniej uznano za złośliwą modyfikację średniowiecznego trądu, na koniec zaś
pojawiła się teza, że przywleczono ją z Ameryki na okrętach Kolumba. W Ameryce
przymiot znany był w istocie od dawna, ale nigdy nie przybierał tam postaci
epidemicznej. Powrócono zatem do Europy i tutaj szukano zródeł schorzenia.
Dopatrywano się kiły w opisach biblijnych u Hioba, Dawida, Salomona, w
sumeryjskim poemacie o Gilgameszu, w papirusie Ebersa, w relacjach Pawła z
Eginy i Pliniusza Młodszego. Twierdzono, że skrzyżowanie przymiotu
amerykańskiego z europejskim wzmogło jego aktywność i spowodowało wybuch
epidemii. Były to jednak tylko domysły i spór pozostawał nadal otwarty.
Nie ulega wszakże wątpliwości, iż kiła szerzyła się w Europie już w czasach
przedkolumbijskich, chociaż nie różnicowano jej z trądem, określając je
wspólną nazwą "lepra". Opisy choroby kantora Janusza z 1372 roku i biskupa
Mikołaja z Kórnika z 1382 roku, które przytacza Jan Długosz w swoich
Rocznikach, zdają się niedwuznacznie wskazywać na przymiot.
Choroba ta była z całą pewnością rozpowszechniona w wieku XIV w rodzinie
Andegawenów neapolitańskich, z których wywodził się król Węgier Ludwik. Cechą
charakterystyczną Andegawenów było bowiem nader prędkie wymieranie całych
linii dynastycznych. Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, iż król Ludwik
był zarażony syfilisem, ponieważ ostatnie lata swojego życia spędził w
odosobnieniu w klasztorze, a kronikarz pisał, iż chorował wtedy na leprę. Nie
chodzi tu zapewne o trąd, który poczynał już w Europie wygasać.
Schorzenie Ludwika było zapewne schorzeniem dziedzicznym, przekazanym mu przez
ojca, Karola Roberta, który także pod koniec życia nie opuszczał komnat [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
zawiera ona bigamiczne małżeństwo. Zlubu udzielił sowicie opłacony zakonnik.
Kiedy klasztor został w końcu zdobyty, Górka zabrał Halszkę do Szamotuł, a
Beata cały posag córki zapisała Symeonowi Słuckiemu.
Rozpoczęła się potem ożywiona gra dyplomatyczna, polegająca na wymianie listów
i wnoszeniu wzajemnych skarg. Do gry tej wciągnięty także został prymas
Polski, który zupełnie nie wiedział, co ma począć w tej niezwyczajnej
sytuacji. Z pomocą pośpieszyła mu jednak Opatrzność, gdyż Słucki umarł w
niespełna rok po swoim ślubie. Sprawa wyklarowała się, ale Górka, napotkawszy
opór Halszki, kazał ją zamknąć w zamkowej wieży.
Mniej więcej w tym samym czasie Beata popełniła największe głupstwo swojego
życia. Mając pięćdziesiąt lat zakochała się w młodszym od siebie o lat
dwadzieścia wojewodzie sieradzkim Olbrachcie Aaskim. Był to człowiek postawny
i niezwykle przystojny, ale zżerała go chorobliwa ambicja. Myślał nawet o tym,
aby po śmierci ostatniego Jagiellona zagarnąć dla siebie koronę królewską. Być
może, iż to miraż korony skłonił Beatę do małżeństwa. Kiedy po ślubie zapisała
mu swoje dobra i swoje pieniądze, Aaski wywiózł ją do swego zamku w Kieżmarku,
który stał się dla niej prawdziwym więzieniem. Przeżyła w nim dwanaście lat.
Nikt nie interesował się jej losem i o byłej księżniczce Ostrogskiej po prostu
zapomniano. Zmarła w 1574 roku i została pochowana w zamkowej kaplicy.
Zapomniano także o jej córce Halszce, która czternaście lat zamknięta była w
zamkowej wieży. Wolność odzyskała dopiero na rok przed śmiercią matki, kiedy
to niespodziewanie Aukasz Górka wyzionął ducha. Trzykrotną wdowę nadal
opromieniała swym blaskiem fortuna Ostrogskich i natychmiast pojawił się
przystojny Jan Ostroróg, który począł zabiegać o rękę nieszczęsnej. Ostrogscy
nie zamierzali jednak wyzbywać się swego majątku. Halszka została zabrana do
Dubna, gdzie w stanie skrajnej melancholii zapisała swoje bogactwa stryjowi
Wasylowi.
Przez blisko dziesięć lat obłąkana kobieta snuła się potem po korytarzach
zamku i nie reagowała zupełnie na to, co się wokół niej działo. Zmarła w 1582
roku, a kronikarz Orzelski napisał, iż "fortuna pełny kielich goryczy wylała
na tę niewiastę. Nie doznała ona ani chwili szczęścia".
Los obszedł się z córkami Zygmunta Starego dziwnie niesprawiedliwie.
Najpiękniejsza i najinteligentniejsza Beata zmarła jako więzień własnego męża,
łamiąc przy tym życie swojej córce, najbrzydsza zaś i najgłupsza Anna, która
nigdy dzieci nie miała, zasiadła w końcu na jagiellońskim tronie obok Stefana
Batorego.
Królewski przymiot
Król Francji Karol VIII na czele trzydziestotysięcznej armii najemników we
wrześniu 1494 roku wkroczył do Italii, aby odzyskać andegaweńską sukcesję w
Neapolu. Miasto poddało się bez jednego wystrzału, a jego tysiącosobowy
garnizon przeszedł na stronę Francuzów. Wojska Karola przebywały w mieście
osiemdziesiąt dni, lecz było to osiemdziesiąt dni Sodomy. Ucztowano, pito, ale
nade wszystko pławiono się w rozpuście.
W niespełna trzy miesiące pózniej całe Włochy ogarnęła tajemnicza choroba.
Ludzie zapadali na schorzenie podobne do trądu, które jednak, ze względu na
swój gwałtowny przebieg, trądem nie było. Zaczynało się ono na narządach
płciowych w postaci twardych guzków, wywołujących swędzenie. Pózniej na całym
ciele pojawiała się wysypka, podobna do wysypki ospowej, która zmieniała się w
cuchnące wrzody. Chorzy cierpieli na bezsenność, przygnębienie, a także na
bóle ramion, nóg i stóp. Z biegiem czasu ciało poczynało gnić, a skóra
zamieniała się w rodzaj lepkiej, obrzydliwej gumy. Ludziom odpadały dłonie,
nos, uszy. Często pojawiał się paraliż powodujący śmierć.
Ta straszna i nieznana choroba, której związek z aktem płciowym nie podlegał
żadnej dyskusji, rozprzestrzeniała się nadzwyczaj prędko, przypominając w tym
względzie epidemię dżumy z połowy XIV wieku. W 1495 roku objęła Włochy,
Francję i Niemcy, w 1496 dotarła do Anglii i Szkocji, w 1497 do Polski, w 1498
na Węgry, w 1499 do Rosji i Turcji. Przesuwała się wyraznie z zachodu na
wschód, zmieniając po drodze swoją nazwę. Najpierw określano ją jako chorobę
neapolitańską, pózniej francuską, niemiecką, polską. Oblicza się, że w
początkach XVI wieku zachorowała na nią blisko piąta część mieszkańców Europy.
Nieco pózniej nazwano ją przymiotem, syfilisem lub kiłą.
Strach przed nieznaną chorobą był tak wielki, iż uciekano przed nią w lasy,
izolowano chorych w odosobnionych miejscach, piętnowano rozpalonym żelazem
tych, którzy nie chcieli poddać się sanitarnym nakazom. Przeciwko umieszczaniu
chorych na przymiot w leprozoriach protestowali nawet trędowaci, traktujący
nowe schorzenie jako coś znacznie gorszego od trądu.
Medycyna ówczesna była całkowicie bezradna i początkowo posługiwała się
wyłącznie modlitwą do świętego Dionizego: "Uwolnij mnie od tej opłakanej
niemocy, o święty Dionizy bardzo łaskawy". Około 1520 roku gwałtowność choroby
poczęła jednak wygasać, być może na skutek interwencji świętego, a może na
skutek zastosowania nacierań rtęciowych.
Schorzenie przechodziło w stan utajony, aby po dziesięciu, a czasem nawet po
dwudziestu latach odżywać na nowo. Przenosić się także poczęło na potomstwo,
niszcząc je zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Gwałtownie wzrosła
śmiertelność dzieci.
Zrodziło się pytanie, skąd wzięła się ta choroba i dlaczego wybuchła właśnie
pod koniec XV wieku. Najpierw łączono ją z niekorzystną koniunkcją gwiazd,
pózniej uznano za złośliwą modyfikację średniowiecznego trądu, na koniec zaś
pojawiła się teza, że przywleczono ją z Ameryki na okrętach Kolumba. W Ameryce
przymiot znany był w istocie od dawna, ale nigdy nie przybierał tam postaci
epidemicznej. Powrócono zatem do Europy i tutaj szukano zródeł schorzenia.
Dopatrywano się kiły w opisach biblijnych u Hioba, Dawida, Salomona, w
sumeryjskim poemacie o Gilgameszu, w papirusie Ebersa, w relacjach Pawła z
Eginy i Pliniusza Młodszego. Twierdzono, że skrzyżowanie przymiotu
amerykańskiego z europejskim wzmogło jego aktywność i spowodowało wybuch
epidemii. Były to jednak tylko domysły i spór pozostawał nadal otwarty.
Nie ulega wszakże wątpliwości, iż kiła szerzyła się w Europie już w czasach
przedkolumbijskich, chociaż nie różnicowano jej z trądem, określając je
wspólną nazwą "lepra". Opisy choroby kantora Janusza z 1372 roku i biskupa
Mikołaja z Kórnika z 1382 roku, które przytacza Jan Długosz w swoich
Rocznikach, zdają się niedwuznacznie wskazywać na przymiot.
Choroba ta była z całą pewnością rozpowszechniona w wieku XIV w rodzinie
Andegawenów neapolitańskich, z których wywodził się król Węgier Ludwik. Cechą
charakterystyczną Andegawenów było bowiem nader prędkie wymieranie całych
linii dynastycznych. Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, iż król Ludwik
był zarażony syfilisem, ponieważ ostatnie lata swojego życia spędził w
odosobnieniu w klasztorze, a kronikarz pisał, iż chorował wtedy na leprę. Nie
chodzi tu zapewne o trąd, który poczynał już w Europie wygasać.
Schorzenie Ludwika było zapewne schorzeniem dziedzicznym, przekazanym mu przez
ojca, Karola Roberta, który także pod koniec życia nie opuszczał komnat [ Pobierz całość w formacie PDF ]