[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzają, rzadko ale jednak, i C.G. Jung nazywał je
synchronizmem. Dzwoniła ta, do której miał za-
dzwonić, dzwoniła, by powiedzieć, że si namy-
śliła, i powiedziała głupim głosem w słuchawce
zawsze strugam idiotk , taki sznyt , że mogłaby
przyjechać, bo ona już zupełnie nie wie, co ze so-
bą zrobić, ile razy przychodzi jakiś kumpel do do-
mu to ojciec mówi do psa, że ma nowego tatusia,
a matka tylko czyha, kiedy pojawi si ten dziany,
powiedziała iteraz też tu pojawiła si ze ścierą do
kurzu powiedziała. Dziewczyna studiowała pra-
wo i anglistyk w Poznaniu, ale mieszkała w Byd-
goszczy, ojciec był bezrobotnym proletariuszem
a matka brudną idiotką (ze ścierką w r ku) i eks-
pedientką sklepową (mi so), i dziewczyna wróci-
ła ze Stanów Zjednoczonych, gdzie sp dziła let-
Podnosiny 349
nie miesiące w cieple Florydy, też sprzedając
w sklepach, i lepili si do niej m żczyzni, bo była
ładna, szczupła, długa, imiała pi kne nogi (coś dla
brata profesora) i jeszcze pi kniejsze piersi, i bla-
de proletariackie wymyte oczy i wydłużający si
szpiczasty nos i jasne włosy. Chciała zachować coś
w rodzaju godności własnej, wi c odp dzała si
od żydowskiego adwokata z Chicago, który pro-
ponował jej załatwienie stałego tam pobytu za du-
p , i wróciła dokończyć studia (jestem starą klem-
pą i wszystkie dziury już są sekretarkami szefa
i mają lodów i bachory), i on myślał o niej, przy-
padkowo poznanej, cz sto, i ona tylko raz była
z nim w łóżku, i było to łatwe i pogodne, i gwał-
towne, ale mógłby być jej ojcem, jego starszy syn
był w jej wieku, i przez ten rok niewidzenia on si
zestarzał bardziej, niż powinien.
Przyjad tym samym pociągiem powiedziała
może pan mi coś powie wreszcie, bo sama nie
wiem, kim jestem i czego chc , wi c odłożył słu-
chawk i został, ale nim został pojechał wyprowa-
dzonym na uliczk samochodem do miasta, nie
wiedzieć czy po to, by zabić czas, czy by coś zoba-
czyć, by coś si przydarzyło, by nie było tak dr -
cząco i dławiąco. Była sobota po czternastej, za-
mykano sklepy, i widział na puściejących ulicach
pozostałą ilość pijaków i pijanych, ludzi o rozbi-
tych twarzach i kobiet pokracznych, czerwonog -
bych i t gogłowych i brudnych, kaczonogich,
z siatkami w r ku i butelkami w siatkach, i widział
350 Perseidy
stare kobiety nie wyższe od krzaczka w m skich
pepegach i płaszczykach bez guzików, wci tych
w talii, i w kapeluszach wyj tych ze zgniłego
śmietnika, i choć ulice pustoszały z zamożniej-
szych, oni pozostawali, stali po bramach i chodzi-
li po szarych wybitych płytach, i słyszał znowu
kurwa kurwa i pierdoli i odpierdol si , i wi-
dział jak zapijaczona kurwa o żółto-czarnych tłu-
stych włosach miała oczy równolegle podbite si-
nymi worami, i miała rozbite żółto i sino usta, i jak
szła za dygoczącym młodzieńcem o twarzy prze-
straszonej i chytrej, i jak tu, ruchem narkomana
czy konkubina uderzył ją jeszcze raz w twarz, od-
wrócił si i odszedł, jak przebiegł jezdni , i wi-
dział psy ciągni te na sznurku, a nazajutrz rano
widział na dworcu całą ludność rozdygotanych
i bezdomnych, stojących z torbami i poharata-
nych i porzyganych i biednych, wystających i po-
włóczących wokół peronów i hal, i kiosków z por-
nograficznymi kasetami, niemieckimi z grubymi
niewstydzącymi si swych ohydnych brzuchów
kurwami, i amerykańskimi, i dla pederastów.
Ale nim wrócił do domu, i sp dził ostatnią cz ść
popołudnia czytając książk Zaświaty Dona
DeLillo, i intensywnie myślał, dlaczego ta trze-
cia amerykańska powieść, oklaskana i podnie-
siona pod niebiosa, inteligentnie złożona z post-
całościowych kawałków układających si ucze-
nie w mozaik sensu i rozpłyni cia sensu, nie
jestże tą trzecią amerykańską powieścią, którą
Podnosiny 351
tylu myślało napisać, lub przeczytać, i pomyślał
zapadał wieczór i było ciemno i nikle na dro-
dze, i psy szczekały że to, co mu najniewygo-
dniej brakowało i przez co mu si jakby z po-
wierzchni czytało, to aseksualna narratywność
tej prozy bez jakiegokolwiek opisu, który nie
byłby zewn trznym obrazkiem, higiena tych
opisów, rzadkich, higiena tej prozy. Amerykań-
ska obsesja higieny i powierzchowności i podo-
bieństwa rządziła ich życiem, ich ba, pomyślał,
prawami do telewizyjnych seriali, do wypadków
i zdarzeń i oczywistości, którymi snadz żyli tam
w wi kszości, skoro najbardziej wyszukane nie-
prawdopodobieństwa były im prawdopodobne,
ach ba, higienicznie banalne.
Obliczył, że Zaświaty zawierają ponad trzysta
tysi cy słów, i obliczył, podnosząc si z kanapy
i dochodząc do półki z książkami, że jego naj-
grubsza zawiera słów tylko dwieście tysi cy, cir-
ca, i obliczył po dacie przedostatniej wydanej
książki Dona DeLillo Mao II , że pisarz sp dził
blisko dziesi ć lat na pisaniu Zaświatów ,
i wiedział, jak to jest, gdy chce si opisać cały
świat, cały swój świat, wiedział, jak to jest, gdy
ma si ten apetyt i tą wol , i ten szum w sobie,
ten obowiązek, pomyślał, to wyśnienie, t wy-
ższość, pomyślał, i pomyślał, że nie chciałby
mieć w sobie świata Dona DeLillo, tak jak my-
ślał to, ile razy stykał si ze światem noszonym
przez swoją żon , nie chciałby żyć w jej świecie
352 Perseidy
i w jej głowie, nie chciałby płynąć w jej krwi
i elektrowstrząsać si pustką jej nerwów, nie
chciałby żyć w jej martwym mi snym świecie
targanym niewypowiedzianymi pragnieniami
i niezaspokojoną (zaspokajalną) żądzą, nie
chciałby mieć jej t pego rozkojarzenia i jej przy-
czepności, nie chciałby. I pomyśleć, jakie to
szcz ście, że ona nie czyta po polsku, że zale-
dwie mówi, że nie pisze on gdy pisze pod nią
i wobec niej, że może si nie cenzurować, że
może być zuchwały i arogancki i nie liczący si ,
gorzki i obelżywy i bolesny.
Starał si mniej pić, i nawet zaprowadził na kart-
ce papieru skaletk , coś w rodzaju rozkładu ja-
zdy codziennego picia, co dzień opózniając po-
czątek picia o pół godziny, tak aby w trzy
tygodnie (założył trzy tygodnie) przestać pić
wcale; nie miał pilnej potrzeby picia, z wyja-
zdem żony i ustąpieniem samotności we dwoje
nie musiał si głuszyć, pozostało mechaniczne
przyzwyczajenie nerwów i ciała (pije si meto-
dycznie), i należało je metodycznie i bez szoków
wytrzebić; wiedział jak bardzo woli być trzezwy
i bez żony, jak bardzo woli pami tać i rozpami -
tywać i chłonąć choćby powietrze, tak było le-
piej.
l
Podnosiny 353
Obudził si zamroczony i zm czony, i z wysch-
ni tym j zykiem i ustami, i wstając z kanapy po-
czuł, jak zle i chaotycznie zległ w nim alkohol,
poczuł si chory na alkohol, i zapach alkoholu
z przewróconej butelki przyprawił go o mdłości.
Poszedł na gór i rozebrał si , i sp dził reszt no-
cy, tych kilka krótkich godzin przed świtem na
myśleniu o duchach i majakach, i bolało go całe
ciało, i nie umiał si zgnieść i zagnieść i wypro-
stować tak, by mu ulżyło, i
Było biało, gdy si obudził, i ledwo zdążył si
umyć i zmienić koszul , i pojechał na dworzec
przez opustoszałą Prag Północ, i widząc opusto-
szenie i poprzez dzwi ki samochodu słysząc cisz
przypomniał sobie, że jest niedziela, w niedziel
gładko i pusto si jechało przez puste rozległe
miasto, i samochód szczególnie ślisko si przesu-
wał przez powietrze, czysty jeszcze i błyszczący
od ostatniego umycia, nieschlapany błotem ani
szary, bo nie było zimy, zima wyglądała jak lato
tego roku, nawet kurz nie wisiał w powietrzu,
tylko leżał skuty z asfaltem i jego dziurami, bo
w skrzącym słońcu tkwił mróz. Ukrainka, która
umyła samochód wróciła ze swym synkiem do
Lwowa, czy raczej to on ją odesłał, bo niepo-
trzebna mu była jej obecność w wielkim pogod- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
rzają, rzadko ale jednak, i C.G. Jung nazywał je
synchronizmem. Dzwoniła ta, do której miał za-
dzwonić, dzwoniła, by powiedzieć, że si namy-
śliła, i powiedziała głupim głosem w słuchawce
zawsze strugam idiotk , taki sznyt , że mogłaby
przyjechać, bo ona już zupełnie nie wie, co ze so-
bą zrobić, ile razy przychodzi jakiś kumpel do do-
mu to ojciec mówi do psa, że ma nowego tatusia,
a matka tylko czyha, kiedy pojawi si ten dziany,
powiedziała iteraz też tu pojawiła si ze ścierą do
kurzu powiedziała. Dziewczyna studiowała pra-
wo i anglistyk w Poznaniu, ale mieszkała w Byd-
goszczy, ojciec był bezrobotnym proletariuszem
a matka brudną idiotką (ze ścierką w r ku) i eks-
pedientką sklepową (mi so), i dziewczyna wróci-
ła ze Stanów Zjednoczonych, gdzie sp dziła let-
Podnosiny 349
nie miesiące w cieple Florydy, też sprzedając
w sklepach, i lepili si do niej m żczyzni, bo była
ładna, szczupła, długa, imiała pi kne nogi (coś dla
brata profesora) i jeszcze pi kniejsze piersi, i bla-
de proletariackie wymyte oczy i wydłużający si
szpiczasty nos i jasne włosy. Chciała zachować coś
w rodzaju godności własnej, wi c odp dzała si
od żydowskiego adwokata z Chicago, który pro-
ponował jej załatwienie stałego tam pobytu za du-
p , i wróciła dokończyć studia (jestem starą klem-
pą i wszystkie dziury już są sekretarkami szefa
i mają lodów i bachory), i on myślał o niej, przy-
padkowo poznanej, cz sto, i ona tylko raz była
z nim w łóżku, i było to łatwe i pogodne, i gwał-
towne, ale mógłby być jej ojcem, jego starszy syn
był w jej wieku, i przez ten rok niewidzenia on si
zestarzał bardziej, niż powinien.
Przyjad tym samym pociągiem powiedziała
może pan mi coś powie wreszcie, bo sama nie
wiem, kim jestem i czego chc , wi c odłożył słu-
chawk i został, ale nim został pojechał wyprowa-
dzonym na uliczk samochodem do miasta, nie
wiedzieć czy po to, by zabić czas, czy by coś zoba-
czyć, by coś si przydarzyło, by nie było tak dr -
cząco i dławiąco. Była sobota po czternastej, za-
mykano sklepy, i widział na puściejących ulicach
pozostałą ilość pijaków i pijanych, ludzi o rozbi-
tych twarzach i kobiet pokracznych, czerwonog -
bych i t gogłowych i brudnych, kaczonogich,
z siatkami w r ku i butelkami w siatkach, i widział
350 Perseidy
stare kobiety nie wyższe od krzaczka w m skich
pepegach i płaszczykach bez guzików, wci tych
w talii, i w kapeluszach wyj tych ze zgniłego
śmietnika, i choć ulice pustoszały z zamożniej-
szych, oni pozostawali, stali po bramach i chodzi-
li po szarych wybitych płytach, i słyszał znowu
kurwa kurwa i pierdoli i odpierdol si , i wi-
dział jak zapijaczona kurwa o żółto-czarnych tłu-
stych włosach miała oczy równolegle podbite si-
nymi worami, i miała rozbite żółto i sino usta, i jak
szła za dygoczącym młodzieńcem o twarzy prze-
straszonej i chytrej, i jak tu, ruchem narkomana
czy konkubina uderzył ją jeszcze raz w twarz, od-
wrócił si i odszedł, jak przebiegł jezdni , i wi-
dział psy ciągni te na sznurku, a nazajutrz rano
widział na dworcu całą ludność rozdygotanych
i bezdomnych, stojących z torbami i poharata-
nych i porzyganych i biednych, wystających i po-
włóczących wokół peronów i hal, i kiosków z por-
nograficznymi kasetami, niemieckimi z grubymi
niewstydzącymi si swych ohydnych brzuchów
kurwami, i amerykańskimi, i dla pederastów.
Ale nim wrócił do domu, i sp dził ostatnią cz ść
popołudnia czytając książk Zaświaty Dona
DeLillo, i intensywnie myślał, dlaczego ta trze-
cia amerykańska powieść, oklaskana i podnie-
siona pod niebiosa, inteligentnie złożona z post-
całościowych kawałków układających si ucze-
nie w mozaik sensu i rozpłyni cia sensu, nie
jestże tą trzecią amerykańską powieścią, którą
Podnosiny 351
tylu myślało napisać, lub przeczytać, i pomyślał
zapadał wieczór i było ciemno i nikle na dro-
dze, i psy szczekały że to, co mu najniewygo-
dniej brakowało i przez co mu si jakby z po-
wierzchni czytało, to aseksualna narratywność
tej prozy bez jakiegokolwiek opisu, który nie
byłby zewn trznym obrazkiem, higiena tych
opisów, rzadkich, higiena tej prozy. Amerykań-
ska obsesja higieny i powierzchowności i podo-
bieństwa rządziła ich życiem, ich ba, pomyślał,
prawami do telewizyjnych seriali, do wypadków
i zdarzeń i oczywistości, którymi snadz żyli tam
w wi kszości, skoro najbardziej wyszukane nie-
prawdopodobieństwa były im prawdopodobne,
ach ba, higienicznie banalne.
Obliczył, że Zaświaty zawierają ponad trzysta
tysi cy słów, i obliczył, podnosząc si z kanapy
i dochodząc do półki z książkami, że jego naj-
grubsza zawiera słów tylko dwieście tysi cy, cir-
ca, i obliczył po dacie przedostatniej wydanej
książki Dona DeLillo Mao II , że pisarz sp dził
blisko dziesi ć lat na pisaniu Zaświatów ,
i wiedział, jak to jest, gdy chce si opisać cały
świat, cały swój świat, wiedział, jak to jest, gdy
ma si ten apetyt i tą wol , i ten szum w sobie,
ten obowiązek, pomyślał, to wyśnienie, t wy-
ższość, pomyślał, i pomyślał, że nie chciałby
mieć w sobie świata Dona DeLillo, tak jak my-
ślał to, ile razy stykał si ze światem noszonym
przez swoją żon , nie chciałby żyć w jej świecie
352 Perseidy
i w jej głowie, nie chciałby płynąć w jej krwi
i elektrowstrząsać si pustką jej nerwów, nie
chciałby żyć w jej martwym mi snym świecie
targanym niewypowiedzianymi pragnieniami
i niezaspokojoną (zaspokajalną) żądzą, nie
chciałby mieć jej t pego rozkojarzenia i jej przy-
czepności, nie chciałby. I pomyśleć, jakie to
szcz ście, że ona nie czyta po polsku, że zale-
dwie mówi, że nie pisze on gdy pisze pod nią
i wobec niej, że może si nie cenzurować, że
może być zuchwały i arogancki i nie liczący si ,
gorzki i obelżywy i bolesny.
Starał si mniej pić, i nawet zaprowadził na kart-
ce papieru skaletk , coś w rodzaju rozkładu ja-
zdy codziennego picia, co dzień opózniając po-
czątek picia o pół godziny, tak aby w trzy
tygodnie (założył trzy tygodnie) przestać pić
wcale; nie miał pilnej potrzeby picia, z wyja-
zdem żony i ustąpieniem samotności we dwoje
nie musiał si głuszyć, pozostało mechaniczne
przyzwyczajenie nerwów i ciała (pije si meto-
dycznie), i należało je metodycznie i bez szoków
wytrzebić; wiedział jak bardzo woli być trzezwy
i bez żony, jak bardzo woli pami tać i rozpami -
tywać i chłonąć choćby powietrze, tak było le-
piej.
l
Podnosiny 353
Obudził si zamroczony i zm czony, i z wysch-
ni tym j zykiem i ustami, i wstając z kanapy po-
czuł, jak zle i chaotycznie zległ w nim alkohol,
poczuł si chory na alkohol, i zapach alkoholu
z przewróconej butelki przyprawił go o mdłości.
Poszedł na gór i rozebrał si , i sp dził reszt no-
cy, tych kilka krótkich godzin przed świtem na
myśleniu o duchach i majakach, i bolało go całe
ciało, i nie umiał si zgnieść i zagnieść i wypro-
stować tak, by mu ulżyło, i
Było biało, gdy si obudził, i ledwo zdążył si
umyć i zmienić koszul , i pojechał na dworzec
przez opustoszałą Prag Północ, i widząc opusto-
szenie i poprzez dzwi ki samochodu słysząc cisz
przypomniał sobie, że jest niedziela, w niedziel
gładko i pusto si jechało przez puste rozległe
miasto, i samochód szczególnie ślisko si przesu-
wał przez powietrze, czysty jeszcze i błyszczący
od ostatniego umycia, nieschlapany błotem ani
szary, bo nie było zimy, zima wyglądała jak lato
tego roku, nawet kurz nie wisiał w powietrzu,
tylko leżał skuty z asfaltem i jego dziurami, bo
w skrzącym słońcu tkwił mróz. Ukrainka, która
umyła samochód wróciła ze swym synkiem do
Lwowa, czy raczej to on ją odesłał, bo niepo-
trzebna mu była jej obecność w wielkim pogod- [ Pobierz całość w formacie PDF ]