[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mama wyszła. Słyszałam, że puka do mieszkania, zajętego przez rosyjskiego
oficera z rodziną. Wróciła z plikiem gazet i kilkoma workami po kartoflach.
- Pożyczyli! - powiedziała triumfująco.
Stawała się niezwykle odważna i stanowcza, kiedy prosiła o coś nie dla siebie.
Ułożyliśmy Kolę w kącie między piecykiem a pozbawionym jednej nogi stołem.
- Jutro poszukam sobie jakiegoś kąta - uspokajał nas Kola. -Może w Wojenkomacie
44
coś poradzą?
Mama kiwnęła głową.
- %7łeby ci się udało znalezć kąt z materacem...
Rano Kola zostawił swój tobołek i poszedł na poszukiwanie kąta. Chodził cały
dzień, ale mieszkania pękały w szwach. Wszędzie gniezdzili się uciekinierzy i
stacjonowali wojskowi.
- Nie wiem, co robić - powiedział, kiedy wieczorem stanął przed mamą.
Mama ściszyła głośnik. Radia zabrano za pokwitowaniem, gdy tylko wybuchła wojna,
żebyśmy nie mogli odbierać fałszywych, wrogich wiadomości. Głośniki podłączono
tylko do miejscowej radiostacji, a w odpowiednich godzinach odzywała się Moskwa,
podając ostatnie doniesienia z frontu. Teraz nadawano muzykę klasyczną. Sytuacja
na froncie nie była najlepsza i deklamowano nieco mniej wierszy o Stalinie.
- W Wojenkomacie powiedzieli, że mogą mi załatwić tylko skierowanie do jednostki
na front...
Mama popatrzyła na niego ze zgrozą.
- Przecież ty ledwie ruszasz ręką. Kola wzruszył ramionami.
- Jeżeli nie dadzą broni, to nie ma znaczenia... Twarz mu sposępniała.
- Nie jest to pałac Elizejski. - Mama zrobiła szeroki gest, wska-
żując zacieki na ścianach. - Ale chyba nie mamy wyboru... Siadaj do stołu!
Na piecyku smażył się placek z mąki kukurydzianej i grzała się rozwodniona
grochówka.
- Mam przecież jeszcze koncentraty! - zawołał Kola. - W plecaku! Dlaczegoście
nie wyjęli?!
Cały promieniał radością, że go nie wyrzucamy.
- Nie zmarnują się - uśmiechnęła się mama. - Ugotujesz je jutro na obiad, kiedy
będę w fabryce.
Nagle Kola pochylił się i po wiejsku pocałował mamę w rękę. -
- Co to za przedrewolucyjne zwyczaje? - zaśmiała się mama. -Gdzieś się tego
nauczył?
- Nikt jeszcze nie był dla mnie taki dobry - wyjąkał Kola. - Pani jest dla mnie
lepsza niż matka!
Mama spoważniała.
- Nie waż się mówić zle o rodzicach w obecności moich dzieci!... I w ogóle...! -
krzyknęła. - Bo zaraz ci dam w skórę w ich imieniu!
- To nie moja wina, że byli kułakami - bronił się Kola.
- Wielcy zbrodniarze! - zaśmiała się sarkastycznie mama. -Hodowali nieszczęsną
świnię!
- Dwie świnie! - poprawił ją Kola rzeczowo. -1 nawet sprzedawali prosięta! A
45
świnie wcale nie były nieszczęsne. Powodziło im się lepiej niż mnie teraz... Ale
nasz koniec będzie podobny...
- Bo to wszystko ci dała władza radziecka, prawda? - wyrwało się mamie.
- No...
Kola spojrzał na nią niepewnie i nagle głośno się zaśmiał.
- Mam nadzieję, że tego nigdzie nie powtórzysz?!
Matka spojrzała na mnie groznie, ale Kola wziął jej słowa do siebie.
- Grób-mogiła! - zawołał i przeżegnał się szeroko, po chłopsku. Teraz
zaśmialiśmy się wszyscy. Na stole dymiły przed nami
cztery talerze z grochową wodą i placek kukurydziany.
Następnego dnia rano mama i Rywa poszły do fabryki, a Kola zabrał się do
systematycznego sprzątania. Szło mu to bardzo sprawnie mimo bezwładnej ręki.
Pomagałam mu do południa, a potem musiałam biec do mamy, żeby trafić na
skróconą,
wo-
jenną przerwę obiadową. Stawałam po drugiej stronie muru i czekałam na przerzut.
Gdy ulica pustoszała, śpiewałam pieśń rewolucyjną, i gdy na dziedzińcu
fabrycznym nie było nikogo, mama i Rywa przerzucały worek z wybrakowanymi
zapałkami. Jeżeli na ulicy pojawiał się ktoś podejrzany, zmieniałam melodię na
%7łegnam się dzisiaj z wami, Cyganie. Czasami musiałam długo śpiewać i zaczynałam
chrypieć.
Raz zatrzymał mnie jakiś przechodzień.
- Czego się drzesz? - spytał.
- No bo... mama twierdzi, że mam obrzydliwy głos, i nie pozwala mi śpiewać w
domu - odpowiedziałam na odczepnego.
- Coś w tym jest!
Zaśmiał się i poszedł dalej. Gdyby wiedział, jaki skarb wyląduje u moich stóp za
parę minut...
Wreszcie chwyciłam tobołek i pobiegłam do domu. Kola właśnie wynosił kolejne
wiadro brudnej wody do ubikacji. Chłopcy z naszego podwórka ćwiczyli na trzepaku
i grali w kości.
Ilka mrugnął do mnie.
- Widzę, że najęliście służącą...
Kola pochwycił jego spojrzenie, ale ani trochę się nie zmieszał.
- Lepsze to niż wasze nieróbstwo - skontrował.
- Słusznie - poparł go Juma. - Pracuj ku chwale socjalistycznej ojczyzny! W
pocie czoła zarobisz na życie!
Poklepał Kolę po ramieniu. Ten postawił wiadro na ziemi.
46
- Chodzcie! Nauczę was, jak zarabia się łatwiej! - Wyszczerzył do chłopców zęby.
- Umiecie ogolić piżonal
Juma spojrzał na niego z zainteresowaniem. Kola zademonstrował swój sposób: Oto
dwie grupy niby to nie znających się cwaniaków podchodzą do piżona (tak nazywano
bikiniarzy) z przeciwnych stron, niby niechcący go potrącają, zdmuchują mu z
głowy czapkę (w Tbilisi były wtedy modne kepi) i rozbiegają się w różne strony.
Chodziło o to, by bikiniarz sądził, że czapkę ma ten, który biegnie akurat w
odwrotnym kierunku, a nie ten, który ją rzeczywiście ukradł.
- Tak sobie zarabialiśmy na papierosy w sierocińcu - wyjaśnił Kola z satysfakcją.
Już się wkupił w towarzystwo chłopców. Ci ochoczo podchwycili nową zabawę. W
bramie pokazała się Sara. Nie patrząc na nikogo, z dumnie podniesioną głową,
przepłynęła ku schodom pro-
wadzącym do mieszkania Jumy. Na jej widok Kola znieruchomiał. Jakby go
sparaliżowało. Rzeczywiście, widok tej gwiazdy był pod naszym śmietnikiem
zupełnie nieoczekiwany. Oczy Koli zrobiły się jeszcze jaśniejsze.
- Kto to?! - wymamrotał, gdy Sara zniknęła za drzwiami.
- To moja siostra cioteczna - rzucił niedbale Juma. Widział, jakie wrażenie
zrobiła na Koli, i w głębi duszy był
z niej dumny.
- Kolka się zakochał! Zakochany Kolka! - zaśpiewał Ilka. Kola spurpurowiał,
chwycił wiadro i uciekł do naszego pokoju.
- Nie dokuczaj mu! - rozkazał Juma ściszonym głosem. - On już swoje oberwał.
Przed powrotem mamy Kola rozpalił w piecyku i zaczął gotować kaszę z koncentratu.
- OooL. - zapiała mama, zachwycona. - Ktoś posprzątał i umył podłogę! Nigdy
chyba tak nie lśniła!
Twarz Koli rozpłynęła się w uśmiechu. - %7łeby było jeszcze weselej!
Mama włączyła głośnik. Nie potrafiła ani chwili wytrzymać bez szmeru radia.
Popłynęła muzyka.
- Nadaliby jakieś ładne piosenki - pożalił się Kola. - Cały czas puszczają ten
hałas...
- To żaden hałas, tylko Appassionata Beethovena, ty ciemna maso! - zaśmiała się
mama. - Ale niezły z ciebie chłopak... Odziedziczyłeś po rodzicach zamiłowanie
do porządku. No i chyba maniery...
Kola zarumienił się.
- Tak nas wychowali w domu dziecka - odparował z uśmiechem.
- Wszystkich? - zapytała mama. - A nie było tam przypadkiem żadnego łobuza i
drania?
Kola zaśmiał się głośno jak dziecko.
47
- Same łobuzy i dranie!
Mama spojrzała na niego poważnie.
- No widzisz, czegoś jednak cię rodzice nauczyli... Nie zapominaj o tym!
Nagle Kola zakrył twarz rękami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Mama wyszła. Słyszałam, że puka do mieszkania, zajętego przez rosyjskiego
oficera z rodziną. Wróciła z plikiem gazet i kilkoma workami po kartoflach.
- Pożyczyli! - powiedziała triumfująco.
Stawała się niezwykle odważna i stanowcza, kiedy prosiła o coś nie dla siebie.
Ułożyliśmy Kolę w kącie między piecykiem a pozbawionym jednej nogi stołem.
- Jutro poszukam sobie jakiegoś kąta - uspokajał nas Kola. -Może w Wojenkomacie
44
coś poradzą?
Mama kiwnęła głową.
- %7łeby ci się udało znalezć kąt z materacem...
Rano Kola zostawił swój tobołek i poszedł na poszukiwanie kąta. Chodził cały
dzień, ale mieszkania pękały w szwach. Wszędzie gniezdzili się uciekinierzy i
stacjonowali wojskowi.
- Nie wiem, co robić - powiedział, kiedy wieczorem stanął przed mamą.
Mama ściszyła głośnik. Radia zabrano za pokwitowaniem, gdy tylko wybuchła wojna,
żebyśmy nie mogli odbierać fałszywych, wrogich wiadomości. Głośniki podłączono
tylko do miejscowej radiostacji, a w odpowiednich godzinach odzywała się Moskwa,
podając ostatnie doniesienia z frontu. Teraz nadawano muzykę klasyczną. Sytuacja
na froncie nie była najlepsza i deklamowano nieco mniej wierszy o Stalinie.
- W Wojenkomacie powiedzieli, że mogą mi załatwić tylko skierowanie do jednostki
na front...
Mama popatrzyła na niego ze zgrozą.
- Przecież ty ledwie ruszasz ręką. Kola wzruszył ramionami.
- Jeżeli nie dadzą broni, to nie ma znaczenia... Twarz mu sposępniała.
- Nie jest to pałac Elizejski. - Mama zrobiła szeroki gest, wska-
żując zacieki na ścianach. - Ale chyba nie mamy wyboru... Siadaj do stołu!
Na piecyku smażył się placek z mąki kukurydzianej i grzała się rozwodniona
grochówka.
- Mam przecież jeszcze koncentraty! - zawołał Kola. - W plecaku! Dlaczegoście
nie wyjęli?!
Cały promieniał radością, że go nie wyrzucamy.
- Nie zmarnują się - uśmiechnęła się mama. - Ugotujesz je jutro na obiad, kiedy
będę w fabryce.
Nagle Kola pochylił się i po wiejsku pocałował mamę w rękę. -
- Co to za przedrewolucyjne zwyczaje? - zaśmiała się mama. -Gdzieś się tego
nauczył?
- Nikt jeszcze nie był dla mnie taki dobry - wyjąkał Kola. - Pani jest dla mnie
lepsza niż matka!
Mama spoważniała.
- Nie waż się mówić zle o rodzicach w obecności moich dzieci!... I w ogóle...! -
krzyknęła. - Bo zaraz ci dam w skórę w ich imieniu!
- To nie moja wina, że byli kułakami - bronił się Kola.
- Wielcy zbrodniarze! - zaśmiała się sarkastycznie mama. -Hodowali nieszczęsną
świnię!
- Dwie świnie! - poprawił ją Kola rzeczowo. -1 nawet sprzedawali prosięta! A
45
świnie wcale nie były nieszczęsne. Powodziło im się lepiej niż mnie teraz... Ale
nasz koniec będzie podobny...
- Bo to wszystko ci dała władza radziecka, prawda? - wyrwało się mamie.
- No...
Kola spojrzał na nią niepewnie i nagle głośno się zaśmiał.
- Mam nadzieję, że tego nigdzie nie powtórzysz?!
Matka spojrzała na mnie groznie, ale Kola wziął jej słowa do siebie.
- Grób-mogiła! - zawołał i przeżegnał się szeroko, po chłopsku. Teraz
zaśmialiśmy się wszyscy. Na stole dymiły przed nami
cztery talerze z grochową wodą i placek kukurydziany.
Następnego dnia rano mama i Rywa poszły do fabryki, a Kola zabrał się do
systematycznego sprzątania. Szło mu to bardzo sprawnie mimo bezwładnej ręki.
Pomagałam mu do południa, a potem musiałam biec do mamy, żeby trafić na
skróconą,
wo-
jenną przerwę obiadową. Stawałam po drugiej stronie muru i czekałam na przerzut.
Gdy ulica pustoszała, śpiewałam pieśń rewolucyjną, i gdy na dziedzińcu
fabrycznym nie było nikogo, mama i Rywa przerzucały worek z wybrakowanymi
zapałkami. Jeżeli na ulicy pojawiał się ktoś podejrzany, zmieniałam melodię na
%7łegnam się dzisiaj z wami, Cyganie. Czasami musiałam długo śpiewać i zaczynałam
chrypieć.
Raz zatrzymał mnie jakiś przechodzień.
- Czego się drzesz? - spytał.
- No bo... mama twierdzi, że mam obrzydliwy głos, i nie pozwala mi śpiewać w
domu - odpowiedziałam na odczepnego.
- Coś w tym jest!
Zaśmiał się i poszedł dalej. Gdyby wiedział, jaki skarb wyląduje u moich stóp za
parę minut...
Wreszcie chwyciłam tobołek i pobiegłam do domu. Kola właśnie wynosił kolejne
wiadro brudnej wody do ubikacji. Chłopcy z naszego podwórka ćwiczyli na trzepaku
i grali w kości.
Ilka mrugnął do mnie.
- Widzę, że najęliście służącą...
Kola pochwycił jego spojrzenie, ale ani trochę się nie zmieszał.
- Lepsze to niż wasze nieróbstwo - skontrował.
- Słusznie - poparł go Juma. - Pracuj ku chwale socjalistycznej ojczyzny! W
pocie czoła zarobisz na życie!
Poklepał Kolę po ramieniu. Ten postawił wiadro na ziemi.
46
- Chodzcie! Nauczę was, jak zarabia się łatwiej! - Wyszczerzył do chłopców zęby.
- Umiecie ogolić piżonal
Juma spojrzał na niego z zainteresowaniem. Kola zademonstrował swój sposób: Oto
dwie grupy niby to nie znających się cwaniaków podchodzą do piżona (tak nazywano
bikiniarzy) z przeciwnych stron, niby niechcący go potrącają, zdmuchują mu z
głowy czapkę (w Tbilisi były wtedy modne kepi) i rozbiegają się w różne strony.
Chodziło o to, by bikiniarz sądził, że czapkę ma ten, który biegnie akurat w
odwrotnym kierunku, a nie ten, który ją rzeczywiście ukradł.
- Tak sobie zarabialiśmy na papierosy w sierocińcu - wyjaśnił Kola z satysfakcją.
Już się wkupił w towarzystwo chłopców. Ci ochoczo podchwycili nową zabawę. W
bramie pokazała się Sara. Nie patrząc na nikogo, z dumnie podniesioną głową,
przepłynęła ku schodom pro-
wadzącym do mieszkania Jumy. Na jej widok Kola znieruchomiał. Jakby go
sparaliżowało. Rzeczywiście, widok tej gwiazdy był pod naszym śmietnikiem
zupełnie nieoczekiwany. Oczy Koli zrobiły się jeszcze jaśniejsze.
- Kto to?! - wymamrotał, gdy Sara zniknęła za drzwiami.
- To moja siostra cioteczna - rzucił niedbale Juma. Widział, jakie wrażenie
zrobiła na Koli, i w głębi duszy był
z niej dumny.
- Kolka się zakochał! Zakochany Kolka! - zaśpiewał Ilka. Kola spurpurowiał,
chwycił wiadro i uciekł do naszego pokoju.
- Nie dokuczaj mu! - rozkazał Juma ściszonym głosem. - On już swoje oberwał.
Przed powrotem mamy Kola rozpalił w piecyku i zaczął gotować kaszę z koncentratu.
- OooL. - zapiała mama, zachwycona. - Ktoś posprzątał i umył podłogę! Nigdy
chyba tak nie lśniła!
Twarz Koli rozpłynęła się w uśmiechu. - %7łeby było jeszcze weselej!
Mama włączyła głośnik. Nie potrafiła ani chwili wytrzymać bez szmeru radia.
Popłynęła muzyka.
- Nadaliby jakieś ładne piosenki - pożalił się Kola. - Cały czas puszczają ten
hałas...
- To żaden hałas, tylko Appassionata Beethovena, ty ciemna maso! - zaśmiała się
mama. - Ale niezły z ciebie chłopak... Odziedziczyłeś po rodzicach zamiłowanie
do porządku. No i chyba maniery...
Kola zarumienił się.
- Tak nas wychowali w domu dziecka - odparował z uśmiechem.
- Wszystkich? - zapytała mama. - A nie było tam przypadkiem żadnego łobuza i
drania?
Kola zaśmiał się głośno jak dziecko.
47
- Same łobuzy i dranie!
Mama spojrzała na niego poważnie.
- No widzisz, czegoś jednak cię rodzice nauczyli... Nie zapominaj o tym!
Nagle Kola zakrył twarz rękami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]