[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przynajmniej zapomniał, że jest nieszczęśliwy. - Dobrze, nie denerwuj się! - uspokoiłem go. Oburzenie kazało mu również zapomnieć
na moment, dlaczego tu jesteśmy. Po raz kolejny przekonałem się, że jeśli zna się jednego człowieka, zna się wszystkich. Ja znałem.
Siebie. I byłem chwilami z tej wiedzy dumny. - Bierz go, chyba że znaczy „Byle Maruda Wyprzedzi”.
Odwrócił się i poszedł z powrotem. Kolejny raz zadumałem się nad jego posturą - odwracając się, niemal znikał na ułamek sekundy
z widoku; gdybyśmy byli w innej sytuacji, poradziłbym, żeby zawsze ustawiał się do strzelającego bokiem. Odprowadziłem go
spojrzeniem, sprawdziłem zawieszenie najbliżej stojącego wozu, ale ktoś musiał je wyjąć. Pełen kiepskich przeczuć wróciłem do
Leffiego
wypełniającego już formularz. Zajrzałem
mu przez ramię, udałem, że potrafię przeczytać wszystkie te
dwudziestokilkuliterowe słowa, i podałem kartkę, na której miał numer konta. Wyprowadziłem BMW z garażu, na ulicy sprawdziłem
przyspieszenie.
- Niech będzie - powiedziałem. Korzystając z niewielkiego ruchu, rzuciłem okiem na deskę rozdzielczą, dopasowałem fotel do
swojej wysokości. - A to co? - Wskazałem palcem nalepkę, którą tuż po zakończeniu transakcji przykleił do przedniej i tylnej szyby
rentman.
- Wóz ma sprawny stoper. - Wychylił się do przodu i pilnie wypatrywał na ulicy przeszkód, a może wrogów. - Gliny się nie
przyczepią.
- To fajnie. Przynajmniej jedną rzecz ma sprawną. Zdajesz sobie sprawę, że musimy wyjechać z tego waszego bagnistego miasta?
Pojedziemy... - zerknąłem na monitor. - Czekaj! A co to jest?
- Gdzie? - Zacisnął pięści i zaczął wściekle obracać głową, nos aż furkotał mi przed oczami.
- Nie gdzie, tylko co to jest u was stoper?
- Zdalny wyłącznik tego... zapłonu... chyba. W każdym razie policja może, jeśli kierowca nie stosuje się do wezwania czy jest
ścigany, wyłączyć mu silnik i uruchomić niezależny od niego hamulec.
Wbiłem piętę w ten zależny ode mnie pedał hamulca. Odwróciłem się do van Gorrena.
- Nie bujasz mnie? - zapytałem.
- Dlaczego... miałbym bujać?
- Policja może mi zdalnie zatrzymać samochód? - Pokiwał głową. - To co wy nazywacie demokracją?
- Co to ma wspólnego... - Ominął nas jakiś samochód, którego kierowca użył sobie na klaksonie. - Jedź... Przecież to dla
publicznego dobra?
- W płucach mam publiczne dobro! - warknąłem. Ruszyliśmy, myślałem chwilę. - Znajdź mi dojazd do amerykańskiej ambasady -
poprosiłem.
Leffie pochylił się nad klawiaturą kompa.
- Możesz powiedzieć po co?
- Znam tam jednego faceta. - Skręciłem zgodnie z wytycznymi z ekranu. - Spróbuję od niego pożyczyć jakiś niezależny wóz.
- Ten wydaje mi się lepszy - zaoponował. - O wiele trudniej będzie im do niego dotrzeć.
- Wiesz co, bracie? - Zwolniłem, przewidując zmianę świateł, doczekałem się zielonego i płynnie przyspieszyłem. - Mam w
Stanach samochód. Mogę nim się włączać w specjalne pasma zarezerwowane tylko dla samochodów policji, straży pożarnej i karetek
pogotowia. Mogę kazać usunąć się z drogi wszystkim innym użytkownikom. Mogę kazać kamerze obserwować ruch dookoła siebie i
wyławiać samochody, które mnie śledzą. To, w końcu, tylko kilka prostych funkcji poruszania się takich wozów. Mogę ze swojego
kompa włamać się do kartoteki policji i kilku innych agend ochrony publicznej, a gdybym chciał, również do Sztabu Gwardii
Prezydenckiej. Mój wóz może również przejechać kogoś albo coś, zniknąć z ekranów kontroli radarowej albo zamaskować się na
radarze jako inny dowolny samochód, już nie mówiąc o tym, że mógłbym od biedy użyć go do szturmu jakiejś niewielkiej forteczki. -
Zerknąłem na ekran i skręciłem w lewo. - Wiesz, po co ci to mówię? Wiesz? Po to, żeby teraz dojść do pointy: wszystkie te gadżety
są kupione na lewo, bo wszystkie są zakazane. I, żeby wszystko było jasne, nie było to znowuż takie drogie. Kapujesz? Nie muszę
chyba dodawać, że każdy z tych bambetli co najmniej raz już się przydał, a niektórym z nich zawdzięczam życie.
Popatrzyłem na wytrzeszczającego na mnie oczy van Gorrena.
Uprzytomnił sobie, że ma otwarte usta, zamknął je i chrząknął.
- Rozumiem.
- Może i tak, ale dokończę. Mówię ci to nie po to, żebyś myślał, że jestem filmowym Jassie Bondem...
- Jamesem Bondem - poprawił mnie. Uśmiechnąłem się w duchu; któryś już raz udało mi się odwrócić przy pomocy
prowokującego drobiazgu jego uwagę od nieprzyjemnej sytuacji. Zawsze wolałem współpracować z normalnymi ludźmi niż
skłębionymi strzępami nerwów.
- Zgoda, Jamesem. Mówię to, żebyś na przyszłość wiedział, że cokolwiek może się komuś przydać, to bez względu na zakazy
będzie przez tego kogoś zdobyte. I teraz sedno: chciałbyś, żeby na szosie jakieś głupole zatrzymały nas tak sobie, bez boju, i zrobiły
nam ziguzigu?
Zaprzeczył i nagle uśmiechnął się, najszerzej od kiedy go znałem, i zapytał:
- Czy to znaczy, że bez tych wszystkich protez jesteś niewiele wart?
- Bardzo dobrze! - Klepnąłem go w ramię. - Dlatego zaczynam je zdobywać.
Przyhamowałem obok chodnika, wzdłuż którego ciągnął się solidny ażurowy metalowy płot, za którym interesów moich i mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
przynajmniej zapomniał, że jest nieszczęśliwy. - Dobrze, nie denerwuj się! - uspokoiłem go. Oburzenie kazało mu również zapomnieć
na moment, dlaczego tu jesteśmy. Po raz kolejny przekonałem się, że jeśli zna się jednego człowieka, zna się wszystkich. Ja znałem.
Siebie. I byłem chwilami z tej wiedzy dumny. - Bierz go, chyba że znaczy „Byle Maruda Wyprzedzi”.
Odwrócił się i poszedł z powrotem. Kolejny raz zadumałem się nad jego posturą - odwracając się, niemal znikał na ułamek sekundy
z widoku; gdybyśmy byli w innej sytuacji, poradziłbym, żeby zawsze ustawiał się do strzelającego bokiem. Odprowadziłem go
spojrzeniem, sprawdziłem zawieszenie najbliżej stojącego wozu, ale ktoś musiał je wyjąć. Pełen kiepskich przeczuć wróciłem do
Leffiego
wypełniającego już formularz. Zajrzałem
mu przez ramię, udałem, że potrafię przeczytać wszystkie te
dwudziestokilkuliterowe słowa, i podałem kartkę, na której miał numer konta. Wyprowadziłem BMW z garażu, na ulicy sprawdziłem
przyspieszenie.
- Niech będzie - powiedziałem. Korzystając z niewielkiego ruchu, rzuciłem okiem na deskę rozdzielczą, dopasowałem fotel do
swojej wysokości. - A to co? - Wskazałem palcem nalepkę, którą tuż po zakończeniu transakcji przykleił do przedniej i tylnej szyby
rentman.
- Wóz ma sprawny stoper. - Wychylił się do przodu i pilnie wypatrywał na ulicy przeszkód, a może wrogów. - Gliny się nie
przyczepią.
- To fajnie. Przynajmniej jedną rzecz ma sprawną. Zdajesz sobie sprawę, że musimy wyjechać z tego waszego bagnistego miasta?
Pojedziemy... - zerknąłem na monitor. - Czekaj! A co to jest?
- Gdzie? - Zacisnął pięści i zaczął wściekle obracać głową, nos aż furkotał mi przed oczami.
- Nie gdzie, tylko co to jest u was stoper?
- Zdalny wyłącznik tego... zapłonu... chyba. W każdym razie policja może, jeśli kierowca nie stosuje się do wezwania czy jest
ścigany, wyłączyć mu silnik i uruchomić niezależny od niego hamulec.
Wbiłem piętę w ten zależny ode mnie pedał hamulca. Odwróciłem się do van Gorrena.
- Nie bujasz mnie? - zapytałem.
- Dlaczego... miałbym bujać?
- Policja może mi zdalnie zatrzymać samochód? - Pokiwał głową. - To co wy nazywacie demokracją?
- Co to ma wspólnego... - Ominął nas jakiś samochód, którego kierowca użył sobie na klaksonie. - Jedź... Przecież to dla
publicznego dobra?
- W płucach mam publiczne dobro! - warknąłem. Ruszyliśmy, myślałem chwilę. - Znajdź mi dojazd do amerykańskiej ambasady -
poprosiłem.
Leffie pochylił się nad klawiaturą kompa.
- Możesz powiedzieć po co?
- Znam tam jednego faceta. - Skręciłem zgodnie z wytycznymi z ekranu. - Spróbuję od niego pożyczyć jakiś niezależny wóz.
- Ten wydaje mi się lepszy - zaoponował. - O wiele trudniej będzie im do niego dotrzeć.
- Wiesz co, bracie? - Zwolniłem, przewidując zmianę świateł, doczekałem się zielonego i płynnie przyspieszyłem. - Mam w
Stanach samochód. Mogę nim się włączać w specjalne pasma zarezerwowane tylko dla samochodów policji, straży pożarnej i karetek
pogotowia. Mogę kazać usunąć się z drogi wszystkim innym użytkownikom. Mogę kazać kamerze obserwować ruch dookoła siebie i
wyławiać samochody, które mnie śledzą. To, w końcu, tylko kilka prostych funkcji poruszania się takich wozów. Mogę ze swojego
kompa włamać się do kartoteki policji i kilku innych agend ochrony publicznej, a gdybym chciał, również do Sztabu Gwardii
Prezydenckiej. Mój wóz może również przejechać kogoś albo coś, zniknąć z ekranów kontroli radarowej albo zamaskować się na
radarze jako inny dowolny samochód, już nie mówiąc o tym, że mógłbym od biedy użyć go do szturmu jakiejś niewielkiej forteczki. -
Zerknąłem na ekran i skręciłem w lewo. - Wiesz, po co ci to mówię? Wiesz? Po to, żeby teraz dojść do pointy: wszystkie te gadżety
są kupione na lewo, bo wszystkie są zakazane. I, żeby wszystko było jasne, nie było to znowuż takie drogie. Kapujesz? Nie muszę
chyba dodawać, że każdy z tych bambetli co najmniej raz już się przydał, a niektórym z nich zawdzięczam życie.
Popatrzyłem na wytrzeszczającego na mnie oczy van Gorrena.
Uprzytomnił sobie, że ma otwarte usta, zamknął je i chrząknął.
- Rozumiem.
- Może i tak, ale dokończę. Mówię ci to nie po to, żebyś myślał, że jestem filmowym Jassie Bondem...
- Jamesem Bondem - poprawił mnie. Uśmiechnąłem się w duchu; któryś już raz udało mi się odwrócić przy pomocy
prowokującego drobiazgu jego uwagę od nieprzyjemnej sytuacji. Zawsze wolałem współpracować z normalnymi ludźmi niż
skłębionymi strzępami nerwów.
- Zgoda, Jamesem. Mówię to, żebyś na przyszłość wiedział, że cokolwiek może się komuś przydać, to bez względu na zakazy
będzie przez tego kogoś zdobyte. I teraz sedno: chciałbyś, żeby na szosie jakieś głupole zatrzymały nas tak sobie, bez boju, i zrobiły
nam ziguzigu?
Zaprzeczył i nagle uśmiechnął się, najszerzej od kiedy go znałem, i zapytał:
- Czy to znaczy, że bez tych wszystkich protez jesteś niewiele wart?
- Bardzo dobrze! - Klepnąłem go w ramię. - Dlatego zaczynam je zdobywać.
Przyhamowałem obok chodnika, wzdłuż którego ciągnął się solidny ażurowy metalowy płot, za którym interesów moich i mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]