[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przecież po tym, co stanie się tego wieczoru, już nigdy nie będzie mógł zbliżyć
się do Jona. Za kilkanaście minut dokona się ostateczne zerwanie i jego stosunki z
ojcem zmienią się na zawsze. Myśl, że wchodzi na drogę, z której nie ma powrotu,
że pali za sobą mosty, sprawiła mu ból. Jon Campbell nigdy nie przebaczy synowi.
213
anula - emalutka
Po tym, co się stanie, odepchnie go ze wzgardą. Rozejdą się i nigdy nie dojdzie do
pojednania.
Steven zacisnął usta w bolesną linię.
Trudno, nic mnie to nie obchodzi. Niech sobie myśli, co chce. Może mnie
znienawidzić. On nic nie zrozumie. Robię to dla tych wszystkich bezdomnych
biedaków, o których nikt się nie troszczy. Nikt nie robi nic, żeby ulżyć ich losowi.
Trzeba zrobić coś, żeby dostali środki do życia. Skoro mój ojciec nie jest w stanie
tego zrozumieć, nie chcę go znać. W moim życiu nie ma dla niego miejsca.
Zamrugał powiekami, jakby coś wpadło mu do oka.
Od strony drogi dobiegł go dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Wiatr tłumił go
i zniekształcał, ale nie zagłuszał. Ktoś rzeczywiście jechał w stronę baraku.
Przez zasłonę mroku i wiatru zobaczył odległe światła/Spojrzał na zegarek i
podszedł do samochodu. Jeszcze raz wszystko sprawdził i znowu skontrolował
godzinę. Czas wlókł się, jakby chciał pogłębić niepewność oczekującego.
Steven oparł się o drzwiczki samochodu. Trzeba jeszcze wytrzymać kilka minut.
Nie może jechać do miasta przed czasem. Jeśli zacznie jeździć bez celu po ulicach,
ktoś go zauważy, a potem skojarzy fakty. Musi cierpliwie poczekać. Tylko że to
czekanie przyprawia go o szaleństwo. Jeszcze chwila tego wiatru, ciemności i
zdenerwowania, a zwariuje.
Chwycił szmatę i jak szalony zaczął czyścić karoserię na wysoki połysk. Potem
nagle coś mu przyszło do głowy, rzucił szmatę, wybiegł przed barak, nabrał w dłonie
ziemi i błota, i umazał nimi tablicę rejestracyjną. Odstąpił krok do tyłu, żeby ocenić
rezultat swojej pracy.
Błoto zamazało litery i cyfry, tak że nic nie można było odczytać. Na wszelki
wypadek zamazał je jeszcze bardziej, po czym wytarł ręce w szmatę i po raz kolejny
zerknął na zegarek.
Miał jeszcze piętnaście minut, ale nie był w stanie czekać dłużej. Trudno,
wsiądzie do samochodu i pojedzie do miasta, zatrzyma się na parkingu niedaleko
sklepu i kilka minut poczeka, zanim się uda na umówione miejsce.
214
anula - emalutka
Ciekawe, jak czują się Zeke i Szybkostrzelny? Skoro on tak bardzo się boi, jak
czują się tamci dwaj? Mają przecież znacznie trudniejsze zadanie. Mają dokonać pra-
wdziwego napadu. Co prawda bez użycia broni, przyrzekli przecież, że nie wezmą
ani noży, ani broni palnej i nikogo nie zranią, ale i tak czeka ich znacznie poważ-
niejsza akcja.
Tak czy owak, trzeba ruszać w drogę, pomyślał i z determinacją otworzył drzwi
samochodu.
–
Steve? Steve, jesteś tutaj?
Głos dobiegał od strony automatycznych drzwi. Był cichy i najwyraźniej należał
do kobiety.
–
Steve!
Rozejrzał się zdumiony, próbując w ciemności zobaczyć osobę, która go woła.
Na tle otwartych drzwi dostrzegł wysoką, szczupłą sylwetkę, ubraną w płaszcz
przeciwdeszczowy i kalosze. Kobieta niepewnym krokiem weszła do baraku i
zrzuciła kaptur z głowy: Zalśniły złote włosy i Steven poznał Camillę.
- Margaret powiedziała mi, że jesteś tutaj i coś robisz przy samochodzie –
powiedziała spokojnym, obojętnym tonem, tak jakby spotkali się na korytarzu w
instytucie literatury. – Strasznie wieje, prawda? Co za pogoda!
- Jeśli szuka pani taty i bliźniąt – odezwał się, z trudem dobierając słowa – to ich
nie ma. Wszyscy pojechali do miasta. Powinni niedługo wrócić.
- Wiem. Margaret mi powiedziała.
Camilla włożyła ręce do kieszeni płaszcza i zrobiła kilka kroków w stronę
Stevena.
–
Przyjechałam do ciebie, Steve. Chcę z tobą porozmawiać.
Ogarnęła go paniczna chęć, żeby rzucić się do ucieczki. Obecność Camilli w tym
zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu miała w sobie coś niesamowitego.
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę. Właśnie zamierzałem jechać do miasta,
jestem umówiony. Mogę panią podwieźć do naszego domu, jeśli pani chce. Poczeka
tam pani. aż oni wrócą.
215
anula - emalutka
Camilla podeszła bliżej. Widział teraz wyraźnie złotą aureolę włosów i delikatne
rysy jej twarzy.
–
Byłoby chyba lepiej, żebyś jednak dziś wieczorem nie jechał do miasta, Steve
– rzekła cichym, melodyjnym głosem.
Spojrzał na nią, nie zdejmując ręki z otwartych drzwiczek samochodu.
– Dlaczego? O czym pani mówi?
–
Wiesz, że Zeke i Szybkostrzelny mają broń? Wiesz, co to oznacza? Zdajesz
sobie sprawę, co się stanie, jeśli weźmiesz udział w czymś takim?
Wyprostował się i zesztywniał; jego umysł zaczął gorączkowo pracować. Może
to tylko koszmar, majak, jakieś zwidy; może to tylko jego rozgorączkowany umysł
podsuwa mu takie obrazy? Może jej tu wcale nie ma, a tylko on sam i jego wyrzuty
sumienia, jego strach, obawa i zdenerwowanie sprawiają, że...
Może zaraz się obudzi we własnym łóżku i zrozumie, że to wszystko tylko mu się
śniło.
–
Skąd pani...
Camilla wcale nie zniknęła. Stała przed nim wyprostowana i zdecydowana,
patrząc mu prosto w oczy.
- Jak pani...
- Howie postarał się dla nich o broń – przerwała mu. – Dobrze się na tym zna,
robił takie rzeczy już nieraz. Steven, czy możemy na chwilę usiąść i spokojnie poroz-
mawiać?
Wskazała ławę biegnącą wzdłuż ściany. Pokręcił przecząco głową, nie
spuszczając osłupiałego spojrzenia ze stojącej przed nim kobiety. Camilla wolnym
krokiem podeszła do ławy i usiadła na niej, dłońmi obejmując kolana.
–
To są chłopcy z marginesu, źli i zepsuci. Nie ma dla nich nic świętego, ale ty
jesteś zupełnie inny – powiedziała. – Pewnie mówili ci, że przeznaczą te pieniądze
na jakiś szlachetny cel, że nikogo nie pobiją ani nie zranią i że nie dojdzie do gwałtu
ani przemocy. Przyrzekli ci, prawda?
Skinął głową, w dalszym ciągu oszołomiony i ogłupiały.
216
anula - emalutka
–
Oszukali cię, okłamali. Oni cię wykorzystali, Steven. Jesteś im potrzebny, bo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Przecież po tym, co stanie się tego wieczoru, już nigdy nie będzie mógł zbliżyć
się do Jona. Za kilkanaście minut dokona się ostateczne zerwanie i jego stosunki z
ojcem zmienią się na zawsze. Myśl, że wchodzi na drogę, z której nie ma powrotu,
że pali za sobą mosty, sprawiła mu ból. Jon Campbell nigdy nie przebaczy synowi.
213
anula - emalutka
Po tym, co się stanie, odepchnie go ze wzgardą. Rozejdą się i nigdy nie dojdzie do
pojednania.
Steven zacisnął usta w bolesną linię.
Trudno, nic mnie to nie obchodzi. Niech sobie myśli, co chce. Może mnie
znienawidzić. On nic nie zrozumie. Robię to dla tych wszystkich bezdomnych
biedaków, o których nikt się nie troszczy. Nikt nie robi nic, żeby ulżyć ich losowi.
Trzeba zrobić coś, żeby dostali środki do życia. Skoro mój ojciec nie jest w stanie
tego zrozumieć, nie chcę go znać. W moim życiu nie ma dla niego miejsca.
Zamrugał powiekami, jakby coś wpadło mu do oka.
Od strony drogi dobiegł go dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Wiatr tłumił go
i zniekształcał, ale nie zagłuszał. Ktoś rzeczywiście jechał w stronę baraku.
Przez zasłonę mroku i wiatru zobaczył odległe światła/Spojrzał na zegarek i
podszedł do samochodu. Jeszcze raz wszystko sprawdził i znowu skontrolował
godzinę. Czas wlókł się, jakby chciał pogłębić niepewność oczekującego.
Steven oparł się o drzwiczki samochodu. Trzeba jeszcze wytrzymać kilka minut.
Nie może jechać do miasta przed czasem. Jeśli zacznie jeździć bez celu po ulicach,
ktoś go zauważy, a potem skojarzy fakty. Musi cierpliwie poczekać. Tylko że to
czekanie przyprawia go o szaleństwo. Jeszcze chwila tego wiatru, ciemności i
zdenerwowania, a zwariuje.
Chwycił szmatę i jak szalony zaczął czyścić karoserię na wysoki połysk. Potem
nagle coś mu przyszło do głowy, rzucił szmatę, wybiegł przed barak, nabrał w dłonie
ziemi i błota, i umazał nimi tablicę rejestracyjną. Odstąpił krok do tyłu, żeby ocenić
rezultat swojej pracy.
Błoto zamazało litery i cyfry, tak że nic nie można było odczytać. Na wszelki
wypadek zamazał je jeszcze bardziej, po czym wytarł ręce w szmatę i po raz kolejny
zerknął na zegarek.
Miał jeszcze piętnaście minut, ale nie był w stanie czekać dłużej. Trudno,
wsiądzie do samochodu i pojedzie do miasta, zatrzyma się na parkingu niedaleko
sklepu i kilka minut poczeka, zanim się uda na umówione miejsce.
214
anula - emalutka
Ciekawe, jak czują się Zeke i Szybkostrzelny? Skoro on tak bardzo się boi, jak
czują się tamci dwaj? Mają przecież znacznie trudniejsze zadanie. Mają dokonać pra-
wdziwego napadu. Co prawda bez użycia broni, przyrzekli przecież, że nie wezmą
ani noży, ani broni palnej i nikogo nie zranią, ale i tak czeka ich znacznie poważ-
niejsza akcja.
Tak czy owak, trzeba ruszać w drogę, pomyślał i z determinacją otworzył drzwi
samochodu.
–
Steve? Steve, jesteś tutaj?
Głos dobiegał od strony automatycznych drzwi. Był cichy i najwyraźniej należał
do kobiety.
–
Steve!
Rozejrzał się zdumiony, próbując w ciemności zobaczyć osobę, która go woła.
Na tle otwartych drzwi dostrzegł wysoką, szczupłą sylwetkę, ubraną w płaszcz
przeciwdeszczowy i kalosze. Kobieta niepewnym krokiem weszła do baraku i
zrzuciła kaptur z głowy: Zalśniły złote włosy i Steven poznał Camillę.
- Margaret powiedziała mi, że jesteś tutaj i coś robisz przy samochodzie –
powiedziała spokojnym, obojętnym tonem, tak jakby spotkali się na korytarzu w
instytucie literatury. – Strasznie wieje, prawda? Co za pogoda!
- Jeśli szuka pani taty i bliźniąt – odezwał się, z trudem dobierając słowa – to ich
nie ma. Wszyscy pojechali do miasta. Powinni niedługo wrócić.
- Wiem. Margaret mi powiedziała.
Camilla włożyła ręce do kieszeni płaszcza i zrobiła kilka kroków w stronę
Stevena.
–
Przyjechałam do ciebie, Steve. Chcę z tobą porozmawiać.
Ogarnęła go paniczna chęć, żeby rzucić się do ucieczki. Obecność Camilli w tym
zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu miała w sobie coś niesamowitego.
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę. Właśnie zamierzałem jechać do miasta,
jestem umówiony. Mogę panią podwieźć do naszego domu, jeśli pani chce. Poczeka
tam pani. aż oni wrócą.
215
anula - emalutka
Camilla podeszła bliżej. Widział teraz wyraźnie złotą aureolę włosów i delikatne
rysy jej twarzy.
–
Byłoby chyba lepiej, żebyś jednak dziś wieczorem nie jechał do miasta, Steve
– rzekła cichym, melodyjnym głosem.
Spojrzał na nią, nie zdejmując ręki z otwartych drzwiczek samochodu.
– Dlaczego? O czym pani mówi?
–
Wiesz, że Zeke i Szybkostrzelny mają broń? Wiesz, co to oznacza? Zdajesz
sobie sprawę, co się stanie, jeśli weźmiesz udział w czymś takim?
Wyprostował się i zesztywniał; jego umysł zaczął gorączkowo pracować. Może
to tylko koszmar, majak, jakieś zwidy; może to tylko jego rozgorączkowany umysł
podsuwa mu takie obrazy? Może jej tu wcale nie ma, a tylko on sam i jego wyrzuty
sumienia, jego strach, obawa i zdenerwowanie sprawiają, że...
Może zaraz się obudzi we własnym łóżku i zrozumie, że to wszystko tylko mu się
śniło.
–
Skąd pani...
Camilla wcale nie zniknęła. Stała przed nim wyprostowana i zdecydowana,
patrząc mu prosto w oczy.
- Jak pani...
- Howie postarał się dla nich o broń – przerwała mu. – Dobrze się na tym zna,
robił takie rzeczy już nieraz. Steven, czy możemy na chwilę usiąść i spokojnie poroz-
mawiać?
Wskazała ławę biegnącą wzdłuż ściany. Pokręcił przecząco głową, nie
spuszczając osłupiałego spojrzenia ze stojącej przed nim kobiety. Camilla wolnym
krokiem podeszła do ławy i usiadła na niej, dłońmi obejmując kolana.
–
To są chłopcy z marginesu, źli i zepsuci. Nie ma dla nich nic świętego, ale ty
jesteś zupełnie inny – powiedziała. – Pewnie mówili ci, że przeznaczą te pieniądze
na jakiś szlachetny cel, że nikogo nie pobiją ani nie zranią i że nie dojdzie do gwałtu
ani przemocy. Przyrzekli ci, prawda?
Skinął głową, w dalszym ciągu oszołomiony i ogłupiały.
216
anula - emalutka
–
Oszukali cię, okłamali. Oni cię wykorzystali, Steven. Jesteś im potrzebny, bo [ Pobierz całość w formacie PDF ]