[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powrozów na piersiach i grzbiecie. Olbrzymy znikły cicho jak widma i
niepodobna było zauważyć, w jakim odeszły kierunku.
Tumai rozejrzał się bystro. Wydało mu się, że polana była teraz
większa niż z początku nocy. Pośrodku sterczało więcej drzew, a krzaki
i trawa cofnięte zostały znacznie wstecz. Tumai zrozumiał teraz
dopiero owo dudnienie. Słonie wydeptały szeroką przestrzeń, soczyste
rośliny i trawa zmielone zostały na miazgę, ta miazga zmieniła się w
błoto, a błoto stało się suchą, twardą podłogą.
 Kala Nagu!  zawołał Tumai, czując, że mu się zamykają powieki 
Idz razem z Pudmini do obozu Sahiba Petersena, bo jestem tak
zmęczony, że na pewno spadnę ci z grzbietu.
Obcy słoń spojrzał na odchodzących, sapnął z żalem, obrócił się i ruszył
w inną stronę. Był on zapewne własnością któregoś z mniejszych
królików i przebył co najmniej sto kilometrów drogi.
W dobre dwie godziny, gdy Sahib Petersen siedział przy śniadaniu,
słonie, skrępowane na tę noc podwójnymi łańcuchami, zaczęły
straszliwie trąbić, a jednocześnie wkroczyła do obozu Pudmini
zabłocona, po uszy wraz z Kala Nagiem i półprzytomnym chłopcem na
jego grzbiecie.
Tumai był siny na twarzy, a we włosach miał pełno liści, gałęzi i cierni.
Zdołał jednak powitać Sahiba i krzyknąć:
 Widziałem taniec słoni! Widziałem taniec słoni... a teraz, już po
mnie!
Kala Nag, wyczerpany zupełnie, położył się, a chłopak stoczył się z jego
grzbietu i zemdlał.
Dzieci hinduskie są jednak bardzo odporne, przeto po dwu godzinach
spoczynku, mały Tumai, leżąc w hamaku Sahiba, pokrzepiony szklanką
gorącego mleka z odrobiną wódki i chininy, wsparty na własnym
płaszczu wodza, zwiniętym w wałek, opowiadał swe przygody, a słuchali
go z zajęciem starzy, doświadczeni, obrośli i pokiereszowani łowcy,
patrząc nań jak na istotę z innego świata.
Tumai opowiadał, jak to czynią dzieci, urywanymi zdaniami, a
dobiegłszy do końca przygód swych tej nocy, zakończył:
 A teraz na dowód, że nie skłamałem ni słowa, poślijcie ludzi! Niech
zobaczą salę balową, wydeptaną przez słonie. Wiedzie do niej dużo
śladów, bo aż zliczyć nie mogłem słoni, chociaż liczyłem na dziesiątki,
a potem na dziesiątki dziesiątków. Rozszerzyły tę salę nogami tak, że
rano była dużo większa niż w nocy. Widziałem to! Kala Nag wziął mnie
z sobą! Toteż biednego Naga bardzo bolą nogi!
Tumai wyciągnął się potem w hamaku i zasnąwszy, spał aż do wieczora.
A przez ten czas, idąc śladem słoni, Sahib Petersen i Maszua Appa
przebyli kilkadziesiąt kilometrów po górach. Sahib już od lat
osiemnastu łowił słonie, a przez ten czas raz tylko napotkał podobne
miejsce. Maszua Appa, spojrzawszy raz jeden, poznał od razu, że jest to
prawdziwa sala balowa, a dotknąwszy nogą udeptanej ziemi, rzekł:
 Chłopak mówił prawdę. Tej nocy tańczyły słonie. Naliczyłem przeszło
siedemdziesiąt tropów przez samą tylko rzekę. Popatrz, Sahibie, tę
korę na drzewie zdarł łańcuch nożny Pudmini. I ona tańczyła także!
Spojrzeli na siebie zdumieni, potem rozejrzeli się wokoło i dumali
długo nad obyczajami słoni, równie niepojętymi dla brunatnych, jak i
białych ludzi.
 Przez lat czterdzieści stąpam śladem słonia mego chlebodawcy, ale
nie zdarzyło mi się usłyszeć, aby człowiek dorosły widział to, czego
świadkiem był ten chłopak. Przysięgam na wszystko... zresztą nie ma
co mówić... to coś niesłychanego!
Przed samą wieczerzą wrócili do obozu. Sahib Petersen jadał zawsze
sam, ale czując, że się w obozie zbiera na uroczysty obchód, rozkazał
wydać dodatkowo dwa barany i kilkadziesiąt sztuk drobiu, prócz tego
zaś podwójne racje mąki, ryżu i soli.
Tymczasem Gruby Tumai przybył co prędzej z równiny w poszukiwaniu
syna i słonia, a odnalazłszy obu, patrzył na nich z podziwem,
graniczącym ze strachem.
Uroczystość odbyła się przy wielkich ogniskach obozowych, tuż obok
stojących u słupów słoni, a bohaterem tej uroczystości był mały Tumai.
Podawali go sobie z rąk do rąk wysmukli, brunatni myśliwi i
naganiacze, tropiciele, poskramiacze i przewodnicy, każdy znaczył mu
czoło krwią świeżo ubitego cietrzewia i w ten sposób mały Tumai został
pasowany na wolnego, wtajemniczonego we wszystko, myśliwego całej,
ogromnej dżungli gór Garo.
Kiedy płomienie przygasły i od zarzewia węgli padła czerwona poświata
na ciała zwierząt, wówczas Maszua Appa podniósł oburącz małego
Tumaja ponad swoją głowę.
Był on naczelnikiem wszystkich łowców, panem wszystkich kedda,
prawą ręką samego Sahiba Petersena, a przez lat czterdzieści stopa
jego nie dotknęła bitego gościńca. Muszua Appa był tak wielki, że nie
potrzebował innego miana, jak  Maszua Appa.
 Posłuchajcież mnie, bracia!  zawołał  Posłuchajcież mnie i wy
stojący w szeregach!  dodał, zwracając się do słoni  Oto chłopiec ten
od dziś nie będzie zwał się mały Tumai, ale Tumai, Przyjaciel Słoni, jak
zwał się pradziad jego. On przez całą noc patrzył na to, czego dotąd nie
widział nikt z ludzi, a stało się tak dlatego, ponieważ łaska ludu słoni i
bogów dżungli go otacza. Zostanie on, zaiste, potężnym łowcą,
większym nawet nizli ja, Maszua Appa. Bystre jego śledzenie wyśledzi
każdy, zarówno świeży, jak i zatarty, powikłany trop, a w żadnej kedda
nie poniesie szwanku. Choćby się rzucał najdzikszym samcom, chcąc je
spętać, pod nogi i choćby się nawet potknął i upadł w największej
ciżbie, żaden słoń go nie rozdepce, bo wszystkie go znają! Ajhaj!
Słyszycie, czcigodni panowie, stojący w szeregach?  wołał, zwracając
się do słoni  Oto chłopiec ten patrzył na wasz taniec, był w
kryjówkach waszych i widział to, co zakryte jest dla oczu człowieczych.
Uczcijcież go jak należy. Salaam Karo! Dzieci moje, pozdrówcie w
języku własnym Tumaja, Przyjaciela Słoni! Gungo Pershad, ahaa! Hira
Guj, Birszi Guj, Kutter Guj, ahaa! I ty, Pudmini, widziałaś go Przy
tańcu i ty ozdobo ludu słoni, Kala Nagu, ahaa! Pozdrówcie wszyscy
razem Tumaja, Przyjaciela Słoni... Barrao!
Na to hasło wszystkie stojące w szeregu słonie podniosły w górę trąby i
wydały ów grzmiący przerazliwie okrzyk, owo trąbienie zbiorowe, jakie
słyszy tylko sam wicekról Indii... Był to... salaamut keddy.
Dziś zabrzmiał on na cześć małego Tumaja, który widział to, czego nie
był godzien przed nim żaden człowiek, który patrzył własnymi oczyma
na taniec słoni przy księżycu, w samym sercu dżungli, na górach Garo.
Sziwa i konik polny
Pieśń, którą matka Tumaja usypiała dziecko
Sziwa, ten który ziarnem ponapełniał kłosy,
Ten, co wiatrami rządzi, ziemią i niebiosy,
Każdemu dał stworzeniu rozkazy łaskawe,
Co ma jeść, więc jedne mięso mają, inne trawę.
Każde go słuchać musi, od muszki do króla,
Bo włada szczęściem wszystkich  nędzą się rozczula. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl