[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zachodu. Takie burze zdarzają się tu dość często w niektórych porach roku. Po tym
wszystkim, nie pozostało nam nic innego, jak tylko zostać tu i radzić sobie najlepiej jak
umiemy.
 Zatem wróciłbyś do cywilizacji, gdybyś mógł?
 Nie do Kordavy. Ale może do jakiegoś innego kraju  do Vendhii, albo nawet Khitaju
&
 Czy nie znajdujesz tego miejsca potwornie nudnym, pani?  spytał nagle Zarono, po
raz pierwszy zwracając się bezpośrednio do Belesy.
Nieodpaarta chęć ujrzenia nowej twarzy i usłyszenia innego głosu ściągnął
dziewczynę tego wieczoru do hallu, ale teraz żałowała, że nie pozostała w komnacie z Tiną.
W spojrzeniu, które posłał jej Zarono nie było cienia wątpliwości, co do jego intencji. Mimo,
że elegancki i oficjalny w mowie oraz pełen szacunku i spokoju na twarzy, jasne było, że kryje
się pod maską, przez którą przebijała złowroga i gwałtowna natura. Nie zdołał ukryć
pożądania, które zapłonęło w jego oczach, gdy patrzył na tę arystokratyczną, młodą
piękność odzianą w satynową suknię z głębokim dekoltem i pas zdobiony klejnotami.
 Mało tu urozmaicenia.  odrzekła głębokim głosem.
 Gdybyś miał statek,  Zarono spytał wprost swego gospodarza  opuściłbyś ten
fort?
 Może.  przyznał hrabia.
 Ja mam statek.  rzekł Zarono.  Gdybyśmy tylko mogli dojść do porozumienia &
 Jakiego porozumienia?  Valenso podniósł głowę i spojrzał podejrzliwie na swego
gościa.
 Podzielimy się po równo.  odparł Valenso, kładąc rękę na stole i rozczapierzając
palce, niczym nogi gigantycznego pająka. Jego dłoń drżała z nerwowego napięcia, a oczy
błysnęły nowym blaskiem.
 Podzielimy co?  Valenso gapił się na niego osłupiały.  Całe złoto, które
przywiozłem ze sobą poszło na dno razem z moim statkiem i w przeciwieństwie do
potrzaskanych belek nie wypłynęło na brzeg.
 Nie to!  krzyknął Zarono z niecierpliwym gestem.  Bądzmy szczerzy, mój panie.
Czy możesz udawać, że to przypadek, iż wylądowałeś właśnie w tym miejscu, mając do
wyboru tysiącem innych możliwych miejsc na całym wybrzeżu?
 Nie ma potrzeby udawać.  odparł zimno Valenso.  Moim skiperem był Zingelito,
były bukanier. Podobno żeglował tu już kiedyś i przekonał mnie, żebym wylądował na tej
ziemi, mówiąc, że pózniej wyjawi mi powody. Ale nigdy nie zdążył tego uczynić, gdyż w dzień
po wyjściu na ląd poszedł do lasu, a pózniej odnaleziono jego bezgłowe ciało. Widocznie
został schwytany i zaszlachtowany przez Piktów.
Zarono przez chwilę utkwił wzrok w Valenso.
 Niech utonę!  wyrzekł wreszcie.  Wierzę ci, panie. Korzetta nie umiałby kłamać, momo
swych rozlicznych innych umiejętności. Uczynię ci propozycję. Przyznaję, że gdy
zakotwiczyłem w zatoce, miałem zgoła inne plany. Przypuszczając, że już odnalazłeś i
zabezpieczyłeś skarb, zamierzałem wziąć ten fort siłą, a wam wszystkim poderżnąć gardła.
Ale okoliczności zmusiły mnie do ponownego przemyślenia całej sprawy &  rzucił Belesie
spojrzenie, które sprawiło, że zaczerwieniła się i uniosła głowę urażona, po czym ciągnął
dalej:  Mam statek, którym mógłbym wywiezć was z tego wygnania, wraz z waszym domem
i służbą, którą wyznaczysz. Reszta niech radzi sobie sama.
Podwładni po ścianami wymieniali między sobą niespokojne, zdziwione spojrzenia.
Zarono kontynuował, zbyt brutalny i cyniczny, by nadal skrywać swe zamiary.  Ale najpierw,
musisz mi pomóc zdobyć skarb, po który przepłynąłem tysiąc mil.
 Jaki skarb, na Mitrę!?  domagał się gniewnie hrabia.  Teraz zaczynasz marudzić
jak ten pies Strombanni.
 Czy słyszałeś kiedy o Krwawym Tranicosie, największym z barachańskich piratów?
 A któż o nim nie słyszał! To on wszak napadł na zamek na wyspie wygnanego
księcia Tothmekriego ze Stygii, wyciął jego ludzi i porwał skarb, który książę zabrał ze sobą
gdy uciekał z Khemi.
 Tak jest! A legenda o tym skarbie sprawiła, że ludzie z Czerwonego Bractwa zaroili
się jak sępy nad padliną  piraci, bukanierzy, a nawet dzicy czarni korsarze z południa.
Obawiając się zdrady ze strony swych kapitanów, Tranicos uciekł na północ z jednym
statkiem i słuch po nim zaginął. To wszystko zdarzyło się blisko sto lat temu.
 Ale legenda utrzymuje, że jeden z ludzi przeżył tę ostatnią podróż i wrócił do
Barachan, tylko po to, by zostać złapanym przez zingarski galeon wojenny. Zanim go
powieszono, opisał swą historię i nakreślił własną krwią mapę, na pergaminie, który zdołał
ukryć przed swymi prześladowcami. Oto jego opowieść:
 Tranicos popłynął daleko poza szlaki żeglarskie, aż dotarł do samotnej zatoczki,
gdzie rzucił kotwicę. Zszedł na ląd, zabierając ze sobą skarb i jedenastu ze swych najbardziej
zaufanych kapitanów, którzy przypłynęli razem z nim. Zgodnie z jego rozkazem, okręt
odpłynął, by powrócić po tygodniu i zabrać admirała i jego ludzi. W międzyczasie, Tranicos
zamierzał ukryć skarb gdzieś w pobliżu zatoki. Statek wrócił w umówionym czasie, ale nie
zastał żywego ducha, tylko prymitywną chatkę, którą zbudowali sobie na plaży.
 Była zniszczona, a na piasku widać było odciski bosych stóp, jednak żadnych śladów
walki. Oczywiście, nie było też śladu skarbu, ani jakiejkolwiek wskazówki, gdzie mógłby być
ukryty. Piraci zapuścili się w las, w poszukiwaniu swego wodza. Mając ze sobą bossońskiego
tropiciela, podążyli tropem zaginionych starymi szlakami prowadzącymi kilka mil na wschód
od wybrzeża. Padając ze zmęczenia i nie mogąc odnalezć admirała, wysłali jednego ze swych
towarzyszy, by wspiął się na wysokie drzewo i rozejrzał po okolicy, a ten dostrzegł niedaleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl