[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłodną świeżość powietrza, radując się swobodą noszenia odcieni brązów za-
miast niezmiennej bieli, chociaż nie taki był jej pierwotny wybór. Jednak suknia
i płaszcz wykonane były z przedniej wełny, znakomicie skrojone i uszyte.
Kolejny żeglarz przebiegł obok, kłaniając się w biegu. Postanowiła pojąć sens
przynajmniej części wykonywanych przez nich czynności, nie lubiła czuć się jak
ignorantka. Wielki Wąż na prawej dłoni był przyczyną ukłonów, jakimi obdarzał
ją kapitan i załoga, którzy w większości pochodzili z Tar Valon.
Wygrała tę sprzeczkę z Nynaeve, chociaż tamta była pewna, że tylko ona z ca-
łej trójki jest wystarczająco dojrzała, aby ludzie uwierzyli, że jest Aes Sedai. Ale
myliła się. Egwene gotowa była się zgodzić, że faktycznie zarówno ją, jak i Elayne
przywitały zaskoczone spojrzenia załogi, gdy tamtego popołudnia, w Południo-
wej Przystani wsiadały na pokład Błękitnego %7łurawia , brwi kapitana Ellisora
zaś uniosły się niemalże do tego miejsca, w którym zaczynałyby się jego włosy,
gdyby jakiekolwiek posiadał, jednak w niczym przecież nie naruszył wymogów
etykiety, kłaniając się i uśmiechając nieustannie.
To zaszczyt, Aes Sedai. Trzy Aes Sedai będą podróżować na pokładzie mo-
jego statku? Doprawdy zaszczyt dla mnie. Obiecuję szybką podróż do dowolnego
miejsca, jakie sobie tylko zażyczycie. I żadnych kłopotów z rozbójnikami w Cair-
hien. Nie pływam już tamtą stroną rzeki. Oczywiście, chyba, żebyście sobie tego
zażyczyły, Aes Sedai. %7łołnierze andorańscy utrzymują kilka miast na cairhień-
skim brzegu. Zaszczyt, Aes Sedai.
Jego brwi uniosły się jeszcze wyżej, kiedy zażądały tylko jednej kabiny dla
wszystkich nawet Nynaeve nie chciała zostawać sama w nocy, jeśli nie musiała.
Zapewnił je, że może każdej zapewnić własną kabinę i to bez dodatkowej opłaty,
nie miał innych pasażerów, a ładunek przewoził na pokładzie, a jeśli Aes Sedai
mają jakieś naglące sprawy do załatwienia w dole rzeki, on nie będzie czekał
nawet godziny na kogoś, kto ewentualnie chciałby również popłynąć. Ponownie
zapewniły go, że jedna kabina wystarczy.
Był zaskoczony, z uczuć wyraznie malujących się na twarzy wynikało, że ni-
czego nie rozumie, ale Chin Ellisor, urodzony i wychowany w Tar Valon, nie
był człowiekiem, który zadawałby Aes Sedai dodatkowe pytania, kiedy już jasno
sformułowały swe zamiary i żądania. Jeśli dwie z nich wydawały się nadzwyczaj
młode, cóż, widocznie niektóre Aes Sedai po prostu były młode.
Opustoszałe ruiny zniknęły za plecami Egwene. Słup dymu przybliżył się
i na horyzoncie pojawiły się ledwie widoczne oznaki następnego, jeszcze bar-
dziej odległego brzegu rzeki. Las ustąpił miejsca niskim, trawiastym wzgórzom,
upstrzonym zagajnikami. Drzewa, które kwitły na wiosnę, wciąż były ukwieco-
ne drobne białe kwiecie śnieguliczki i jaskrawe, czerwone kwiaty cukrowej
jagody. Drzewo, którego nazwy nie znała, pokrywały okrągłe, białe kwiaty, więk-
sze od dwu jej dłoni złożonych razem. Gdzieniegdzie pnąca dzika róża kładła się
65
pasmem bieli lub żółci na gałęziach aż ciężkich od zielonych liści i czerwieni
świeżych, tegorocznych pędów. Ten obraz zbyt mocno kontrastował ze zgliszcza-
mi i ruinami, by mógł sprawiać prawdziwą przyjemność.
Egwene żałowała, że nie ma przy jej boku Aes Sedai, wówczas mogłaby na-
tychmiast ją zapytać o wszystkie nazwy. Jednemu tylko mogła ufać. Muskając
swą sakiewkę palcami, czuła wewnątrz niewyrazny kształt ter angreala.
Próbowała używać go każdej nocy oprócz chyba dwóch od czasu wyjaz-
du z Tar Valon, ale nigdy nie zachowywał się w ten sam sposób. Och, za każdym
razem docierała do Tel aran rhiod, ale jedyną rzeczą, która mogła mieć jakieś
znaczenie, było znowu Serce Kamienia, nie było jednak przy niej Silvie, którą
mogłaby wypytać dokładniej. Z pewnością zaś nie było w snach nic na temat
Czarnych Ajach.
Jej własne sny, te, podczas których nie używała ter angreala wypełnione były
obrazami, przypominającymi niemalże migawki z Niewidzialnego Zwiata. Rand
trzymający miecz, który błyszczał jak słońce, chociaż z trudem dostrzegała, że
to w ogóle był miecz, z trudem rozpoznawała nawet Randa. Rand otoczony ze-
wsząd przez niebezpieczeństwa, z których żadne nie wydawało się rzeczywiste.
W pewnym śnie widziała go na wielkiej planszy do gry w kamienie, ogromne ni-
czym głazy, jak wymykał się gigantycznym dłoniom, które poruszały monstrual-
nymi bierkami, zmierzając do tego, by go nimi przygnieść. To mogło coś znaczyć.
Najprawdopodobniej znaczyło, ale poza stwierdzeniem, że Randowi grozi z czy-
jejś strony niebezpieczeństwo, być może ze strony dwóch osób uznała, że to
przynajmniej nie ulega wątpliwości niewiele więcej potrafiła na podstawie tak
fragmentarycznych danych wywnioskować.
Teraz nie mogę mu pomóc. Mam własne obowiązki. Nie wiem nawet gdzie
on jest, pominąwszy fakt, że zapewne znajduje się pięćset lig stąd.
Zniła o Perrinie, w jej śnie występował w towarzystwie wilka, sokoła i jastrzę-
bia a sokół i jastrząb walczyły ze sobą czasami uciekał desperacko przed
kimś, albo spacerował przez nikogo nie przymuszany po skraju niebotycznego
urwiska i mówił: To musi być zrobione. Muszę nauczyć się fruwać, zanim dosię-
gnę dna. Zniła też raz o Aielu i osądziła, że ten sen musiał mieć coś wspólnego
z Perrinem, ale nie była pewna. I raz o Min, zastawiającej pułapkę a następnie
przechodzącej przez nią, nawet nie zauważywszy co się stało. Były również sny
o Macie. Z kośćmi do gry, wirującymi wokół niego sądziła, że wie, skąd wziął
się ten sen; o Macie ściganym przez człowieka, którego nie było tego wciąż
nie potrafiła zrozumieć widziała człowieka, który ścigał Mata, czy też kilku lu-
dzi, ale w pewien sposób tamci nie istnieli; o Macie jadącym w kierunku czegoś
niewidzialnego w oddali, do czego jednak musiał się dostać; o Macie w towarzy-
stwie kobiety, która zdawała się rozrzucać fajerwerki, założyła więc, że tamta jest
Iluminatorem, ale miało to tyle samo sensu, co pozostałe wizje.
Zniła tak wiele snów, że powoli zaczynała wątpić we wszystkie. Być może
66
miało to coś wspólnego ze zbyt częstym używaniem ter angreala, a może po pro-
stu stało się tak dlatego, że nosiła go przy sobie. Może też wreszcie zaczynała
rozumieć, co robią Zniący. Szalone sny, heretyckie sny. Mężczyzni i kobiety, któ-
rzy wydostają się z klatki, a potem układają korony na stos. Kobieta bawiąca się
kukiełkami, i następny sen, w którym sznurki kukiełek przyczepione były do rąk
większych kukiełek, ich sznurki z kolei prowadziły do rąk jeszcze większych, i tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
chłodną świeżość powietrza, radując się swobodą noszenia odcieni brązów za-
miast niezmiennej bieli, chociaż nie taki był jej pierwotny wybór. Jednak suknia
i płaszcz wykonane były z przedniej wełny, znakomicie skrojone i uszyte.
Kolejny żeglarz przebiegł obok, kłaniając się w biegu. Postanowiła pojąć sens
przynajmniej części wykonywanych przez nich czynności, nie lubiła czuć się jak
ignorantka. Wielki Wąż na prawej dłoni był przyczyną ukłonów, jakimi obdarzał
ją kapitan i załoga, którzy w większości pochodzili z Tar Valon.
Wygrała tę sprzeczkę z Nynaeve, chociaż tamta była pewna, że tylko ona z ca-
łej trójki jest wystarczająco dojrzała, aby ludzie uwierzyli, że jest Aes Sedai. Ale
myliła się. Egwene gotowa była się zgodzić, że faktycznie zarówno ją, jak i Elayne
przywitały zaskoczone spojrzenia załogi, gdy tamtego popołudnia, w Południo-
wej Przystani wsiadały na pokład Błękitnego %7łurawia , brwi kapitana Ellisora
zaś uniosły się niemalże do tego miejsca, w którym zaczynałyby się jego włosy,
gdyby jakiekolwiek posiadał, jednak w niczym przecież nie naruszył wymogów
etykiety, kłaniając się i uśmiechając nieustannie.
To zaszczyt, Aes Sedai. Trzy Aes Sedai będą podróżować na pokładzie mo-
jego statku? Doprawdy zaszczyt dla mnie. Obiecuję szybką podróż do dowolnego
miejsca, jakie sobie tylko zażyczycie. I żadnych kłopotów z rozbójnikami w Cair-
hien. Nie pływam już tamtą stroną rzeki. Oczywiście, chyba, żebyście sobie tego
zażyczyły, Aes Sedai. %7łołnierze andorańscy utrzymują kilka miast na cairhień-
skim brzegu. Zaszczyt, Aes Sedai.
Jego brwi uniosły się jeszcze wyżej, kiedy zażądały tylko jednej kabiny dla
wszystkich nawet Nynaeve nie chciała zostawać sama w nocy, jeśli nie musiała.
Zapewnił je, że może każdej zapewnić własną kabinę i to bez dodatkowej opłaty,
nie miał innych pasażerów, a ładunek przewoził na pokładzie, a jeśli Aes Sedai
mają jakieś naglące sprawy do załatwienia w dole rzeki, on nie będzie czekał
nawet godziny na kogoś, kto ewentualnie chciałby również popłynąć. Ponownie
zapewniły go, że jedna kabina wystarczy.
Był zaskoczony, z uczuć wyraznie malujących się na twarzy wynikało, że ni-
czego nie rozumie, ale Chin Ellisor, urodzony i wychowany w Tar Valon, nie
był człowiekiem, który zadawałby Aes Sedai dodatkowe pytania, kiedy już jasno
sformułowały swe zamiary i żądania. Jeśli dwie z nich wydawały się nadzwyczaj
młode, cóż, widocznie niektóre Aes Sedai po prostu były młode.
Opustoszałe ruiny zniknęły za plecami Egwene. Słup dymu przybliżył się
i na horyzoncie pojawiły się ledwie widoczne oznaki następnego, jeszcze bar-
dziej odległego brzegu rzeki. Las ustąpił miejsca niskim, trawiastym wzgórzom,
upstrzonym zagajnikami. Drzewa, które kwitły na wiosnę, wciąż były ukwieco-
ne drobne białe kwiecie śnieguliczki i jaskrawe, czerwone kwiaty cukrowej
jagody. Drzewo, którego nazwy nie znała, pokrywały okrągłe, białe kwiaty, więk-
sze od dwu jej dłoni złożonych razem. Gdzieniegdzie pnąca dzika róża kładła się
65
pasmem bieli lub żółci na gałęziach aż ciężkich od zielonych liści i czerwieni
świeżych, tegorocznych pędów. Ten obraz zbyt mocno kontrastował ze zgliszcza-
mi i ruinami, by mógł sprawiać prawdziwą przyjemność.
Egwene żałowała, że nie ma przy jej boku Aes Sedai, wówczas mogłaby na-
tychmiast ją zapytać o wszystkie nazwy. Jednemu tylko mogła ufać. Muskając
swą sakiewkę palcami, czuła wewnątrz niewyrazny kształt ter angreala.
Próbowała używać go każdej nocy oprócz chyba dwóch od czasu wyjaz-
du z Tar Valon, ale nigdy nie zachowywał się w ten sam sposób. Och, za każdym
razem docierała do Tel aran rhiod, ale jedyną rzeczą, która mogła mieć jakieś
znaczenie, było znowu Serce Kamienia, nie było jednak przy niej Silvie, którą
mogłaby wypytać dokładniej. Z pewnością zaś nie było w snach nic na temat
Czarnych Ajach.
Jej własne sny, te, podczas których nie używała ter angreala wypełnione były
obrazami, przypominającymi niemalże migawki z Niewidzialnego Zwiata. Rand
trzymający miecz, który błyszczał jak słońce, chociaż z trudem dostrzegała, że
to w ogóle był miecz, z trudem rozpoznawała nawet Randa. Rand otoczony ze-
wsząd przez niebezpieczeństwa, z których żadne nie wydawało się rzeczywiste.
W pewnym śnie widziała go na wielkiej planszy do gry w kamienie, ogromne ni-
czym głazy, jak wymykał się gigantycznym dłoniom, które poruszały monstrual-
nymi bierkami, zmierzając do tego, by go nimi przygnieść. To mogło coś znaczyć.
Najprawdopodobniej znaczyło, ale poza stwierdzeniem, że Randowi grozi z czy-
jejś strony niebezpieczeństwo, być może ze strony dwóch osób uznała, że to
przynajmniej nie ulega wątpliwości niewiele więcej potrafiła na podstawie tak
fragmentarycznych danych wywnioskować.
Teraz nie mogę mu pomóc. Mam własne obowiązki. Nie wiem nawet gdzie
on jest, pominąwszy fakt, że zapewne znajduje się pięćset lig stąd.
Zniła o Perrinie, w jej śnie występował w towarzystwie wilka, sokoła i jastrzę-
bia a sokół i jastrząb walczyły ze sobą czasami uciekał desperacko przed
kimś, albo spacerował przez nikogo nie przymuszany po skraju niebotycznego
urwiska i mówił: To musi być zrobione. Muszę nauczyć się fruwać, zanim dosię-
gnę dna. Zniła też raz o Aielu i osądziła, że ten sen musiał mieć coś wspólnego
z Perrinem, ale nie była pewna. I raz o Min, zastawiającej pułapkę a następnie
przechodzącej przez nią, nawet nie zauważywszy co się stało. Były również sny
o Macie. Z kośćmi do gry, wirującymi wokół niego sądziła, że wie, skąd wziął
się ten sen; o Macie ściganym przez człowieka, którego nie było tego wciąż
nie potrafiła zrozumieć widziała człowieka, który ścigał Mata, czy też kilku lu-
dzi, ale w pewien sposób tamci nie istnieli; o Macie jadącym w kierunku czegoś
niewidzialnego w oddali, do czego jednak musiał się dostać; o Macie w towarzy-
stwie kobiety, która zdawała się rozrzucać fajerwerki, założyła więc, że tamta jest
Iluminatorem, ale miało to tyle samo sensu, co pozostałe wizje.
Zniła tak wiele snów, że powoli zaczynała wątpić we wszystkie. Być może
66
miało to coś wspólnego ze zbyt częstym używaniem ter angreala, a może po pro-
stu stało się tak dlatego, że nosiła go przy sobie. Może też wreszcie zaczynała
rozumieć, co robią Zniący. Szalone sny, heretyckie sny. Mężczyzni i kobiety, któ-
rzy wydostają się z klatki, a potem układają korony na stos. Kobieta bawiąca się
kukiełkami, i następny sen, w którym sznurki kukiełek przyczepione były do rąk
większych kukiełek, ich sznurki z kolei prowadziły do rąk jeszcze większych, i tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]