[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dlaczego? zdziwiła się Marychna.
Bo w niedzielę chciałem cię zabrać na kajak.
Mnie?
Uhm. Oczywiście, jeżeli będzie pogoda, ale chyba będzie. Lubisz jezdzić kajakiem?
Nie wiem. Jeszcze nie jezdziłam.
Ale pływać chyba umiesz?
Trochę. Kiedyś się uczyłam na pływalni. A potem byłam z mamą nad morzem i też cza-
sem pływałam. Ale wolę na basenie.
Ja tam wolę w morzu. Takie fajne fale. Jezdzi się jak na huśtawce.
Trzeba umieć. Ja na falach nie umiem. Zawsze się nałykam wody. Brr...
Pewnie, że trzeba umieć, ale to żadna sztuka. Można się łatwo nauczyć. No więc, przyj-
dziesz?
Nie wiem, czy mama mnie puści...
Powiedz, że idziesz do zoo albo zasuń jakąś bombę.
Bo ja wiem...
A chciałabyś pojezdzić?
Pewnie, że bym chciała, ale... nigdy w życiu nie wiosłowałam.
Phi! A po co byś miała wiosłować? Usiądziesz z przodu i klawo. Sam będę wiosłował.
Myślisz, że nie dam rady? Możemy pojechać aż do Wilanowa. No, co, jedziesz?
Spróbuję.
50
Nie: spróbuję, tylko na beton. Będzie jeden mój przyjaciel, Antek. Też ma własny kajak.
Pojedziemy razem, możesz się nie bać. Mój grat wcale nie jest wywrotny. Chyba, żeby kto
chciał specjalnie, ale ty nie chcesz. To co, pojedziesz?
Franek, jaki ty jesteś dziwny. Mówię ci przecież, że się postaram. Jeżeli mama mnie pu-
ści, na pewno przyjdę.
Zawsze coś tam wykombinujesz. Dla chcącego nie ma nic trudnego.
A o której?
Jak najraniej. O dziewiątej. Możesz?
Tak wcześnie?
Szkoda słońca. Zanim się wygrzebiemy...
No, dobrze, jeżeli w ogóle będę mogła, to o dziewiątej. Tylko gdzie?
Najlepiej na przystani. Trafisz sama? Albo możemy się spotkać gdzieś na mieście. Naj-
lepiej na moście Poniatowskiego, po stronie Pragi. Zresztą mamy jeszcze czas. Zdążymy się
umówić.
W szkole wolałabym się nie umawiać. Potem będą się śmiać.
Niech się śmieją... Masz rację, umówmy się od razu.
Więc o dziewiątej, na moście Poniatowskiego, z mojej strony.
Byczo! Tylko pamiętaj!
Coś wymyślę. Leć, masz tramwaj.
To cześć! I Franek pobiegł do tramwaju.
Wieczorem spotkali się z Antkiem.
Serwus, Antek! Jak tam wypracowanie z polskiego?
Nie wygłupiaj się! Widziałeś Bambułę?
Pojechał z Heńkiem docierać motor. Ale, ale mam do ciebie ważną sprawę.
Mianowicie?
Idziesz w niedzielę na kajak?
A jak będzie padało?
Nie ma prawa powiedział Franek. Umówiłem się z jedną dziewczyną.
%7łartujesz?
Słowo daję! Koleżanka.
Fajna jakaś?
Mówię ci przecież: koleżanka. Jakby nie była fajna, to bym się z nią nie umawiał. Z
mojej klasy, ale równa dziewczyna. Zobaczysz.
Jeżeli przyjdzie...
Powinna przyjść. Matka trochę grymasi, ale jakoś da radę.
No, no powiedział Antek i pokiwał głową. Aadnie się zaczyna. Oglądasz się za spód-
niczkami.
Co się mam oglądać? Pojedziemy razem. Właśnie po to do ciebie przyszedłem. Będziesz
miał czas?
Zrobi się.
Zobaczysz, jaka morowa dziewczyna. Zupełnie, jak chłopak! Pomyślałem sobie: dlacze-
go nie mielibyśmy zabrać jej ze sobą, no nie?
Przeszkadzać nie będzie. Jeżeli, to tobie. Ja tam jadę sam. Po co się męczyć?
Eee, tam! Lecę! Muszę jeszcze zajrzeć do teatru!
Uważaj, żebyś nie został gwiazdą, bo doprawimy ci ogon i zamienisz się w kometę.
Nie ma obawy! Do gwiazdy jest mi równie daleko jak do gwiazdy i wskazał palcem na
ciemniejące niebo.
51
PONTNA PROPOZYCJA
Kostiumernia mieściła się na prawo od schodów. Wchodziło się do niej przez duży pokój,
w którym panował wieczny nieład. Wielkie, nadtłuczone lustro potęgowało jeszcze wrażenie
bałaganu, odbijając części zniszczonych rekwizytów, stare, pozbawione denek pudła od ka-
peluszy, arkusze zmiętej tektury, krzesło bez nogi i siedzenia... rzeczy nikomu niepotrzebne.
Za to za drugimi drzwiami królował idealny porządek. Długa sala zastawiona była równy-
mi rzędami wieszadeł, na których wisiały najróżnorodniejsze kostiumy. Mimo wielkości sali
było w niej ciasno. Różnorodność i ilość kostiumów zdumiewała nawet wytrawnych znaw-
ców: wąskie spodnie kawalerów z epoki romantyzmu, rajtuzy napoleońskiej gwardii, krynoli-
ny i mantyle, góralskie guńki i sukmany, krakowskie serdaki nabijane paciorkami i łowickie
pasiaki, rzymskie togi, szlacheckie kontusze i żupany, chłopskie siermięgi, fraki i kubraki,
sobole i gronostaje wisiały zgodnie, błyszcząc śnieżnobiałymi płatkami sypkiej naftaliny.
Na półkach stały stosy kapeluszy, czapek, mycek, beretów, cylindrów i meloników, a pod [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
Dlaczego? zdziwiła się Marychna.
Bo w niedzielę chciałem cię zabrać na kajak.
Mnie?
Uhm. Oczywiście, jeżeli będzie pogoda, ale chyba będzie. Lubisz jezdzić kajakiem?
Nie wiem. Jeszcze nie jezdziłam.
Ale pływać chyba umiesz?
Trochę. Kiedyś się uczyłam na pływalni. A potem byłam z mamą nad morzem i też cza-
sem pływałam. Ale wolę na basenie.
Ja tam wolę w morzu. Takie fajne fale. Jezdzi się jak na huśtawce.
Trzeba umieć. Ja na falach nie umiem. Zawsze się nałykam wody. Brr...
Pewnie, że trzeba umieć, ale to żadna sztuka. Można się łatwo nauczyć. No więc, przyj-
dziesz?
Nie wiem, czy mama mnie puści...
Powiedz, że idziesz do zoo albo zasuń jakąś bombę.
Bo ja wiem...
A chciałabyś pojezdzić?
Pewnie, że bym chciała, ale... nigdy w życiu nie wiosłowałam.
Phi! A po co byś miała wiosłować? Usiądziesz z przodu i klawo. Sam będę wiosłował.
Myślisz, że nie dam rady? Możemy pojechać aż do Wilanowa. No, co, jedziesz?
Spróbuję.
50
Nie: spróbuję, tylko na beton. Będzie jeden mój przyjaciel, Antek. Też ma własny kajak.
Pojedziemy razem, możesz się nie bać. Mój grat wcale nie jest wywrotny. Chyba, żeby kto
chciał specjalnie, ale ty nie chcesz. To co, pojedziesz?
Franek, jaki ty jesteś dziwny. Mówię ci przecież, że się postaram. Jeżeli mama mnie pu-
ści, na pewno przyjdę.
Zawsze coś tam wykombinujesz. Dla chcącego nie ma nic trudnego.
A o której?
Jak najraniej. O dziewiątej. Możesz?
Tak wcześnie?
Szkoda słońca. Zanim się wygrzebiemy...
No, dobrze, jeżeli w ogóle będę mogła, to o dziewiątej. Tylko gdzie?
Najlepiej na przystani. Trafisz sama? Albo możemy się spotkać gdzieś na mieście. Naj-
lepiej na moście Poniatowskiego, po stronie Pragi. Zresztą mamy jeszcze czas. Zdążymy się
umówić.
W szkole wolałabym się nie umawiać. Potem będą się śmiać.
Niech się śmieją... Masz rację, umówmy się od razu.
Więc o dziewiątej, na moście Poniatowskiego, z mojej strony.
Byczo! Tylko pamiętaj!
Coś wymyślę. Leć, masz tramwaj.
To cześć! I Franek pobiegł do tramwaju.
Wieczorem spotkali się z Antkiem.
Serwus, Antek! Jak tam wypracowanie z polskiego?
Nie wygłupiaj się! Widziałeś Bambułę?
Pojechał z Heńkiem docierać motor. Ale, ale mam do ciebie ważną sprawę.
Mianowicie?
Idziesz w niedzielę na kajak?
A jak będzie padało?
Nie ma prawa powiedział Franek. Umówiłem się z jedną dziewczyną.
%7łartujesz?
Słowo daję! Koleżanka.
Fajna jakaś?
Mówię ci przecież: koleżanka. Jakby nie była fajna, to bym się z nią nie umawiał. Z
mojej klasy, ale równa dziewczyna. Zobaczysz.
Jeżeli przyjdzie...
Powinna przyjść. Matka trochę grymasi, ale jakoś da radę.
No, no powiedział Antek i pokiwał głową. Aadnie się zaczyna. Oglądasz się za spód-
niczkami.
Co się mam oglądać? Pojedziemy razem. Właśnie po to do ciebie przyszedłem. Będziesz
miał czas?
Zrobi się.
Zobaczysz, jaka morowa dziewczyna. Zupełnie, jak chłopak! Pomyślałem sobie: dlacze-
go nie mielibyśmy zabrać jej ze sobą, no nie?
Przeszkadzać nie będzie. Jeżeli, to tobie. Ja tam jadę sam. Po co się męczyć?
Eee, tam! Lecę! Muszę jeszcze zajrzeć do teatru!
Uważaj, żebyś nie został gwiazdą, bo doprawimy ci ogon i zamienisz się w kometę.
Nie ma obawy! Do gwiazdy jest mi równie daleko jak do gwiazdy i wskazał palcem na
ciemniejące niebo.
51
PONTNA PROPOZYCJA
Kostiumernia mieściła się na prawo od schodów. Wchodziło się do niej przez duży pokój,
w którym panował wieczny nieład. Wielkie, nadtłuczone lustro potęgowało jeszcze wrażenie
bałaganu, odbijając części zniszczonych rekwizytów, stare, pozbawione denek pudła od ka-
peluszy, arkusze zmiętej tektury, krzesło bez nogi i siedzenia... rzeczy nikomu niepotrzebne.
Za to za drugimi drzwiami królował idealny porządek. Długa sala zastawiona była równy-
mi rzędami wieszadeł, na których wisiały najróżnorodniejsze kostiumy. Mimo wielkości sali
było w niej ciasno. Różnorodność i ilość kostiumów zdumiewała nawet wytrawnych znaw-
ców: wąskie spodnie kawalerów z epoki romantyzmu, rajtuzy napoleońskiej gwardii, krynoli-
ny i mantyle, góralskie guńki i sukmany, krakowskie serdaki nabijane paciorkami i łowickie
pasiaki, rzymskie togi, szlacheckie kontusze i żupany, chłopskie siermięgi, fraki i kubraki,
sobole i gronostaje wisiały zgodnie, błyszcząc śnieżnobiałymi płatkami sypkiej naftaliny.
Na półkach stały stosy kapeluszy, czapek, mycek, beretów, cylindrów i meloników, a pod [ Pobierz całość w formacie PDF ]