[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trwało to jednak długo, poniewa\ umysł odmówił jej posłuszeństwa. Gdy pogrą\yła się w azylu
nieświadomości, po komnatach poniósł się echem straszliwy śmiech.
Conan siedział na ławie, stanowiącej jedną trzecią umeblowania celi. Pozostałe dwie trzecie stanowiły
prycza z siennikiem oraz kubeł, pełniący rolę wychodka.
Cymmerianin bawił ju\ w gorszych więzieniach. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się tak dobrych warunków.
Wiedział z doświadczenia, \e ludziom, którzy rychło mieli spotkać się z katem, rzadko okazywano tak hojną
gościnność.
Po\ywienie tak\e okazało się niezłe. Do picia Cymmerianinowi dawano tylko wodę, lecz była czysta i prawie
świe\a, nie zaś na poły skrzepła od śliskiego, zielonkawego ko\ucha. Do jedzenia dostawał owsiankę z
fasolą i kawałkami mięsa wielkości kciuka. Mięso było na tyle dobre, \e nie wzgardziłby nim \aden pies.
Conan zjadł południowy przydział więziennej strawy, pózniej zaś przyniesiono obiecany kosz z \ywnością z
pałacu Liwii. Dziewczyna musiała przewrócić spi\arnię do góry nogami, poniewa\ stra\nik ledwie mógł
udzwignąć przesyłkę. Składało się na nią wino, ser, kiełbasy, chleb, podpłomyki, rodzynki, jabłka, a nawet
dzban z piwem jęczmiennym. Gdyby Conanowi przyszło spędzić w lochu jeszcze pięć dni, mógłby obejść się
bez więziennego jadła.
Ucieszył się przede wszystkim z chleba i sera, po czym odciął sobie kawałek kiełbasy.
Czyniąc to, zauwa\ył dwie rzeczy. Pierwszą z nich był szczur wyglądający ze szpary pod ścianą, drugą zaś
cienkie nacięcie w drugim końcu pęta.
Conan nie darzył szczurów zbytnią sympatią, lecz okaz, który miał przed sobą, był zaiste \ałosny: szary,
zmierzwiony i skrajnie wychudzony. Stworzenie to uciekłoby pewnie przed myszą, nie mówiąc ju\ o kocie.
Dobrze powiedział Cymmerianin. Niech nikt nie mówi, \e odmówiłem \ebrakowi, gdy miałem pod
dostatkiem jedzenia.
Odciął plasterek kiełbasy i rzucił go szczurowi.
Zwierzak zareagował natychmiast. Dopadł wędliny, zanim upadła na posadzkę, i zjadł ją w trzech kęsach.
Powąchał podłogę, jak gdyby liczył na dokładkę. Conan sięgnął po swoją porcję.
W tym momencie szczur zapiszczał, jak gdyby pieczono go \ywcem. Przetoczył się na bok, a następnie na
grzbiet. Zaczął zwijać się i rzucać w podrygach, tocząc z pyszczka zielonkawą pianę. W jego oczkach
zabłysła świadomość, która nie powinna być dana \adnej śmiertelnej istocie. Po chwili szczur zamknął ślepia
i zwiotczał. Był martwy.
A niech ich zaraza!
Kosz przeszedł przez tak wiele rąk, \e bogowie tylko wiedzieli, kto zatruł kiełbasę. Conan wątpił, czy dowie
się tego, je\eli truciciel był w pobli\u&
Większość przedstawicieli messancjańskiej arystokracji zdziwiłaby się, i\ Harfos nie uciekł z pałacu Lokhri,
gdy tylko spostrzegł, \e stał się on miejscem działania czarów. Nawet ci, którzy wiedzieli, \e w młodzieńcu
kryje się coś więcej, ni\ mo\na było stwierdzić na pierwszy rzut oka, zdumieliby się wiedząc, czego dokonał
tej nocy.
Harfos miał szczęście, \e znajdował się w swojej komnacie i jeszcze nie spał. Był z dala od skrzydła
pałacu, na którym skupił się atak Skirona. Nim mnoc czarów rozniosła się na całą rezydencję, Harfos
przygotował się na ich spotkanie.
Jego lecznicze umiejętności nie obejmowały rzucania zaklęć, i Stary Kyros, który wprowadzał go w tajniki
sztuki medycznej, oznajmił na wstępie, \e niczego podobnego go nie nauczy.
Nie bez zgody matki, a zapewne nawet z nią powiedział.
Nie obawiaj się, mistrzu. Chyba dostałaby ataku apopleksji odparł wtedy Harfos.
Pod pewnymi względami twoja matka mo\e być mądrzejsza, ni\ sądzisz.
Mądra czy nie, Doris znalazła się w opałach i nadszedł czas, by wykorzystać do obrony matki wiedzę, której
Strona 51
Green Roland - Conan stra\nik
studiowania sama mu zabroniła.
Harfos sporządził zatyczki z ziół, by uniemo\liwić wniknięcie przez nozdrza magicznych miazmatów. Z tych
samych ziół przygotował napar i nasączył nim szarfę, którą przewiązał sobie usta. Nało\ył nabijany \elaznymi
ćwiekami pas z sakiewką o metalowym zamku, do której wsunął dwie zakorkowane fiolki. Zawartość
pierwszej z nich miała rozpraszać senność magicznego pochodzenia, drugiej zaś dać Harfosowi na godzinę
siłę, przewy\szającą krzepę Conana.
Po namyśle młody arystokrata wsunął za pas krótki miecz. Nie spodziewał się, \e tej nocy będzie miał do
czynienia ze śmiertelnymi nieprzyjaciółmi, lecz gdyby przypadkiem zastał takowych, czekałaby ich przykra
niespodzianka.
Przysposobiwszy się w ten sposób, Harfos ruszył do komnaty matki. Po drodze nie zastał nikogo, kto nie
byłyby pozbawiony zmysłów lub rozumu, umierający lub ju\ martwy. Młodzieniec miał nadzieję, \e gdy
zaklęcia zostaną zdjęte, będzie mo\na przywrócić rozum oszalałym nieszczęśnikom.
Wspinając się po schodach, Harfos czuł strach, szarpiący mu trzewia. Gdy dotarł do połamanych drzwi
matczynej komnaty, przera\enie zamieniło się w zimną i twardą jak lód bryłę, zdającą się rozrastać we
wszystkich kierunkach. Z buntującymi się jelitami i \ołądkiem, wszedł do środka. Rzucił jedno spojrzenie na
odra\ające truchło pokojowej oraz czarne ramiona, obejmujące jego matkę, po czym uciekł z krzykiem.
Oszalały z przera\enia wypadł z domu i biegł ulicami szybciej ni\ kiedykolwiek w \yciu. Nie zdołałby
przyśpieszyć, nawet gdyby za\ył zawartość drugiej fiolki. Napotkani przechodnie usuwali mu się z drogi,
przekonani, \e mają do czynienia z szaleńcem.
Zwiadomość tego, co się z nim dzieje, odzyskał dopiero dobijając się do bramy pałacu Damaos. Chwilę
pózniej znalazł się twarzą w twarz z Taloufem.
Co, w imię Erlika&
To nie bogowie! stęknął Harfos, czepiając się kraty z taką desperacją, jak gdyby rozluznienie uścisku
groziło mu runięciem do gorejącego wnętrza wulkanu. Czary w naszym domu!!!
Talouf nie tracił głowy. Brama otwarła się natychmiast i młodzieńca otoczyli stra\nicy. Jeden z nich dał mu
wody, inni wsparli go ramionami. Po paru chwilach poprowadzili go do komnaty, w której czekała Liwia.
Dziewczyna siedziała w fotelu z rzezbionej kości słoniowej na jedwabnych poduszkach. Twarz Liwii miała
identyczną barwę jak jej biała nocna koszula. Patrzyła na intruza chłodnym jak stal wzrokiem. Jej spojrzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
trwało to jednak długo, poniewa\ umysł odmówił jej posłuszeństwa. Gdy pogrą\yła się w azylu
nieświadomości, po komnatach poniósł się echem straszliwy śmiech.
Conan siedział na ławie, stanowiącej jedną trzecią umeblowania celi. Pozostałe dwie trzecie stanowiły
prycza z siennikiem oraz kubeł, pełniący rolę wychodka.
Cymmerianin bawił ju\ w gorszych więzieniach. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się tak dobrych warunków.
Wiedział z doświadczenia, \e ludziom, którzy rychło mieli spotkać się z katem, rzadko okazywano tak hojną
gościnność.
Po\ywienie tak\e okazało się niezłe. Do picia Cymmerianinowi dawano tylko wodę, lecz była czysta i prawie
świe\a, nie zaś na poły skrzepła od śliskiego, zielonkawego ko\ucha. Do jedzenia dostawał owsiankę z
fasolą i kawałkami mięsa wielkości kciuka. Mięso było na tyle dobre, \e nie wzgardziłby nim \aden pies.
Conan zjadł południowy przydział więziennej strawy, pózniej zaś przyniesiono obiecany kosz z \ywnością z
pałacu Liwii. Dziewczyna musiała przewrócić spi\arnię do góry nogami, poniewa\ stra\nik ledwie mógł
udzwignąć przesyłkę. Składało się na nią wino, ser, kiełbasy, chleb, podpłomyki, rodzynki, jabłka, a nawet
dzban z piwem jęczmiennym. Gdyby Conanowi przyszło spędzić w lochu jeszcze pięć dni, mógłby obejść się
bez więziennego jadła.
Ucieszył się przede wszystkim z chleba i sera, po czym odciął sobie kawałek kiełbasy.
Czyniąc to, zauwa\ył dwie rzeczy. Pierwszą z nich był szczur wyglądający ze szpary pod ścianą, drugą zaś
cienkie nacięcie w drugim końcu pęta.
Conan nie darzył szczurów zbytnią sympatią, lecz okaz, który miał przed sobą, był zaiste \ałosny: szary,
zmierzwiony i skrajnie wychudzony. Stworzenie to uciekłoby pewnie przed myszą, nie mówiąc ju\ o kocie.
Dobrze powiedział Cymmerianin. Niech nikt nie mówi, \e odmówiłem \ebrakowi, gdy miałem pod
dostatkiem jedzenia.
Odciął plasterek kiełbasy i rzucił go szczurowi.
Zwierzak zareagował natychmiast. Dopadł wędliny, zanim upadła na posadzkę, i zjadł ją w trzech kęsach.
Powąchał podłogę, jak gdyby liczył na dokładkę. Conan sięgnął po swoją porcję.
W tym momencie szczur zapiszczał, jak gdyby pieczono go \ywcem. Przetoczył się na bok, a następnie na
grzbiet. Zaczął zwijać się i rzucać w podrygach, tocząc z pyszczka zielonkawą pianę. W jego oczkach
zabłysła świadomość, która nie powinna być dana \adnej śmiertelnej istocie. Po chwili szczur zamknął ślepia
i zwiotczał. Był martwy.
A niech ich zaraza!
Kosz przeszedł przez tak wiele rąk, \e bogowie tylko wiedzieli, kto zatruł kiełbasę. Conan wątpił, czy dowie
się tego, je\eli truciciel był w pobli\u&
Większość przedstawicieli messancjańskiej arystokracji zdziwiłaby się, i\ Harfos nie uciekł z pałacu Lokhri,
gdy tylko spostrzegł, \e stał się on miejscem działania czarów. Nawet ci, którzy wiedzieli, \e w młodzieńcu
kryje się coś więcej, ni\ mo\na było stwierdzić na pierwszy rzut oka, zdumieliby się wiedząc, czego dokonał
tej nocy.
Harfos miał szczęście, \e znajdował się w swojej komnacie i jeszcze nie spał. Był z dala od skrzydła
pałacu, na którym skupił się atak Skirona. Nim mnoc czarów rozniosła się na całą rezydencję, Harfos
przygotował się na ich spotkanie.
Jego lecznicze umiejętności nie obejmowały rzucania zaklęć, i Stary Kyros, który wprowadzał go w tajniki
sztuki medycznej, oznajmił na wstępie, \e niczego podobnego go nie nauczy.
Nie bez zgody matki, a zapewne nawet z nią powiedział.
Nie obawiaj się, mistrzu. Chyba dostałaby ataku apopleksji odparł wtedy Harfos.
Pod pewnymi względami twoja matka mo\e być mądrzejsza, ni\ sądzisz.
Mądra czy nie, Doris znalazła się w opałach i nadszedł czas, by wykorzystać do obrony matki wiedzę, której
Strona 51
Green Roland - Conan stra\nik
studiowania sama mu zabroniła.
Harfos sporządził zatyczki z ziół, by uniemo\liwić wniknięcie przez nozdrza magicznych miazmatów. Z tych
samych ziół przygotował napar i nasączył nim szarfę, którą przewiązał sobie usta. Nało\ył nabijany \elaznymi
ćwiekami pas z sakiewką o metalowym zamku, do której wsunął dwie zakorkowane fiolki. Zawartość
pierwszej z nich miała rozpraszać senność magicznego pochodzenia, drugiej zaś dać Harfosowi na godzinę
siłę, przewy\szającą krzepę Conana.
Po namyśle młody arystokrata wsunął za pas krótki miecz. Nie spodziewał się, \e tej nocy będzie miał do
czynienia ze śmiertelnymi nieprzyjaciółmi, lecz gdyby przypadkiem zastał takowych, czekałaby ich przykra
niespodzianka.
Przysposobiwszy się w ten sposób, Harfos ruszył do komnaty matki. Po drodze nie zastał nikogo, kto nie
byłyby pozbawiony zmysłów lub rozumu, umierający lub ju\ martwy. Młodzieniec miał nadzieję, \e gdy
zaklęcia zostaną zdjęte, będzie mo\na przywrócić rozum oszalałym nieszczęśnikom.
Wspinając się po schodach, Harfos czuł strach, szarpiący mu trzewia. Gdy dotarł do połamanych drzwi
matczynej komnaty, przera\enie zamieniło się w zimną i twardą jak lód bryłę, zdającą się rozrastać we
wszystkich kierunkach. Z buntującymi się jelitami i \ołądkiem, wszedł do środka. Rzucił jedno spojrzenie na
odra\ające truchło pokojowej oraz czarne ramiona, obejmujące jego matkę, po czym uciekł z krzykiem.
Oszalały z przera\enia wypadł z domu i biegł ulicami szybciej ni\ kiedykolwiek w \yciu. Nie zdołałby
przyśpieszyć, nawet gdyby za\ył zawartość drugiej fiolki. Napotkani przechodnie usuwali mu się z drogi,
przekonani, \e mają do czynienia z szaleńcem.
Zwiadomość tego, co się z nim dzieje, odzyskał dopiero dobijając się do bramy pałacu Damaos. Chwilę
pózniej znalazł się twarzą w twarz z Taloufem.
Co, w imię Erlika&
To nie bogowie! stęknął Harfos, czepiając się kraty z taką desperacją, jak gdyby rozluznienie uścisku
groziło mu runięciem do gorejącego wnętrza wulkanu. Czary w naszym domu!!!
Talouf nie tracił głowy. Brama otwarła się natychmiast i młodzieńca otoczyli stra\nicy. Jeden z nich dał mu
wody, inni wsparli go ramionami. Po paru chwilach poprowadzili go do komnaty, w której czekała Liwia.
Dziewczyna siedziała w fotelu z rzezbionej kości słoniowej na jedwabnych poduszkach. Twarz Liwii miała
identyczną barwę jak jej biała nocna koszula. Patrzyła na intruza chłodnym jak stal wzrokiem. Jej spojrzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]