[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więcej podobał i nagle uczuła, że go pokochała. Grozba przymusowego narzeczonego ze
strony brata oaegrała przy tem ważną rolę. Aniela postanowiła nazajutrz porozumieć się z
wrogiem brata.
Lecz brat Mikołaj nie oddalał się z domu i Aniela nie mogła wyjść z chaty bez zwrócenia
na to jego uwagi. Zaczęła się niecierpliwić. Z nadejściem nocy pomyślała wprawdzie o wy-
kradzeniu się z domu, zaraz jednak od tej myśli odstąpiła, gdy sobie przypomniała, że brat jej
lekki miewa sen i z pewnością by się zbudził. Prawie wcale nie śpiąc, przebyła noc. Rano
wstała z silnym bólem głowy i gorączką. I nazajutrz brat, jakby wiedział, że pilnować iej na-
leży, pozostał w domu i przeszkodził oddaleniu się Anieli. Skutkiem tego, gdy wieczór
nadszedł, Aniela czuła się chorą i prawie na nogach utrzymać się nie mogła. Drżąca przebyła
trzeci dzień, a gdy i podczas niego sposobności upragnionej nie było, cała zrozpaczona z
trwogą oczekiwał? nocy.
Trzy dni minęły myślała; oa powiedział, że wtedy przyjdzie tu do chaty. Boże,
co się stanie? Jeżeli brat go zobaczy, zabije go bez litości; lecz i on może zamordować brata,
skoro nie dam mu życzliwego słowa. Boże, ratuj mnie!...
Dręczona okropnemi myślami, wstała mimo swej słabości i zbliżyła się do okna, aby
ochłodzić świeżem, nocnem powietrzem ogień, który czuła w swych piersiach. Nie było
księżyca na niebie, ale niebo było tak czyste, powietrze tak przejrzyste, noc tak spokojna, że
samo świetło
gwiazd dostateczne było, aby rzucić na wszystkie przedmioty rodzaj pomrocznej jasności,
która dozwalała uchwycić ich kształty. Tysiące świecących robaków błyszczało na murawie,
a wietrzyk wieczorny był tak lekki, że wielki cyprys, który przed jej oknem rósł, rzucał na nią
swój cień nieporuszony. Była to jedna z tych nocy rozkosznych ciepłych krajów, gdzie
wszystko jest razem życiem i spoczynkiem w naturze; gdzie po długim dniu wszystkie istoty
dopiero z wieczorem zdają się zbudzać do życia, gdzie słowik nuci pod cieniem, jeleń jęczy
pod krzewiną, a młoda dziewczyna pod kwitnącemi migdałami, gdzie niema ani jednej istoty,
liścia nawet, któryby nie oddychał, nie upajał się tą wonią i nie był wzruszony tą świeżością
przyrody.
Lekki łoskot przerwał marzenia młodej dziewczyny i spokój, którego zaczęła używać.
Cień się rozdzielił na stronie narożnej cyprysu. Zadrżała, głos jej wewnętrzny rzekł: To wy-
gnaniec 1"
I on .to był w rzeczy samej. Poznał ją jeszcze prędzej po jej białym woalu. Słaby krzyk
wydobył się z ust Anieli, ale go nie skończyła, brat jej mógłby usłyszeć. Chwilę potem
wygnaniec stanął przy oknie.
Czy namyśliłaś się, Anielo? zapytał szeptem.
Na Bogal odrzekła. Uchodz, nieszczęśliwy, jeśli mój brat cię ujrzy, śmierć cię
ezeka.
Dopóki nie powiesz, że mogę mieć nadzieję pozyskania twej miłości, nie odejdę.
Uciekaj...
Czekam na twoje słowo.
Aniela zawahała się chwilę, spuściła oczy i rzekła cicho:
Miej nadzieję!
Anielo!
Uchodz! Zaklinam cię, uchodz!
Kiedyż cię zobaczę?
Jutro, pojutrze... nie wiem, lecz uciekaj, błagam cię. uciekaj!
Odchodzę szczęśliwy. Do widzenia!
1 odszedł. Wygięta prawie całkowicie na dwór z okna Aniela ścigała go póły oczami,
póki się ziemi nie dotknął, i póki go cień czarny cyprysu nie zakrył. W chwili, gdy wchodził
w tę masę, cień drugi zarysował się na czarnym obwodzie cyprysu. Było to zapewne złu-
dzenie, które sobie w ciemności igraszkę robi z najwprawniejszego oka; jednakowoż strach
ścisnął boleśnie serce Anieli.
Angelo! rzekła półgłosem do banity.
Nie odpowiedział, ale usłyszała upadnięcie
ciężkiego ciała, jak się zwaliło całem ciężarem na ziemię; to przeraziło wskroś Anielę. Była
to jedyna odpowiedz młodzieńca. Głos, który nie był jego, wydał okrzyk śmiechu, krótki,
konwul- syjny i dziki; a potem wszystko wróciło do dawnego milczenia. Aniela poznała głos
swego brata, lubo to był pierwszy jego śmiech, który w życiu słyszała.
Opuścić okno, wybiedz z pokoju i przesadzić z niebezpieczeństwem życia kręte i wąskie
schody po cztery stopnie naraz, stanąć na miej-
scu, z którego wyszedł ten śmiech piekielny, wszystko to w mgnieniu oka się stało. Księżyc .
właśnie wschodził na niebie krwawo-czerwony i górę Vivario miedzianym połyskiem
ubarwił. I światło jego niepewne, żarzące się, oświecało tylko na wpół scenę morderstwa.
Człowiek stał I nad ciałem wyciągnionem na ziemi, z którego ! szeroką raną krew obficie się
lała. Było to ciało j zamordowanego jej przyjaciela; człowiekiem nad 1 niem stojącym, był jej
brat.
Mikołaj obudzony szelestem, wyszedł zape- J wne z domu śledzić przyczyny i odgadł
tajemne 1 widzenie się, a usłyszawszy kilka słów nieba- J cznych, -poznał, że to był syn jego
nieprzyja- 1 cielą i pomścił się. Powinienby teraz być 4 szczęśliwym, nie miał już na
świecie nikogo ao j nienawidzenia, nikogo do zamordowania.
Mikołaj oczekiwał przybycia siostry, lecz co- fl fnął się przed wyrazem wściekłości,
którym była 1 ożywiona twarz młodej dziewczyny, dawniej tak J spokojna i łagodna.
Gorączka powiększyła jej błysk oczu; ogień gniewu wrócił kolor jej licom' 3 bladym i
wychudłym; długie jej włosy, spływa- 1 jące w nieładzie na plecy, ramiona i piersi, do- 1
dawały jej piękności coś straszliwego.
Oddaj mi mego oblubieńca, którego za- I biłeś, morderco! krzyknęła, rzucając się
nal swego brata z wyrazem nienawiści i gniewu talógfl okropnym, iż Mikołaj, jakkolwiek
odważny, całyB zadrżał i cofnął się, nie wiedząc co robić. Dlaczego go zabiłeś? mówiła
tym samym gło-9 sem, a on zamiast odpowiadać, jąkał się niezrofl zumiale; ponieważ go
kochałam, nieprawdaż?*
Zabiłem go odrzekł Mikołaj ponieważ to byl nieprzyjaciel naszego rodu. (Strona
49>.
PowiaMo tWHMk.
49 -
Zabiłem go odrzekł Mikołaj, unosząc się złością - ponieważ ło był nieprzyjaciel
naszego rodu.
Tak, zabiłeś go rzekła tonem najpogar- dliwszym i najobelżywszym, jako podły
morderca i tchórz, którym jesteś, z tyłu i w nocy, z obawy, żeby cię on nie zabił wśród dnia z
przodu, jak przystoi mężnemu 1
Apielo, miej się na baczności! krzyknął Korsykanin głosem przytłumionym; w tej
chwiii ujrzała błyszczący jego sztylet.
Ty mnie także zamordujesz, spodziewam się! zawołała prawie z radością.
Jestem tylko kobietą, nie będziesz mnie się lękał; zabijesz mnie, nieprawdaż?
1 tak blisko do niego przystąpiła, że ostrze sztyletu już zadzierało jej pierś białą. Gdyby
ręka Mikołaja nie była się umknęła, oszczędziłaby mu pracy wepchnięcia sztyletu; ale on nie
miał serca.
Wtem naraz gniew ten kobiecy rozbił się, jak się burzliwy wał rozbija i w pianę
rozpryska. Nie zważając nawet na brata, rzuciła się gwałtownie na tego trupa nieczułego,
który chwilkę przedtem cały tchnął miłością i życiem, i gniew, ten, zbyt mocny na słabe serce
młodej dziewczyny, wylał się w strumienie łez i łkania głębokiego, przerywanego, które
zdawało się jej pierś rozdzierać. Tak twardym, jak był Mikołaj, przez chwilę litował się nad
nią, bo chciał ją zamoi> dować. Lecz na występną była to kara za łagodna; wreszcie pamiętał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
więcej podobał i nagle uczuła, że go pokochała. Grozba przymusowego narzeczonego ze
strony brata oaegrała przy tem ważną rolę. Aniela postanowiła nazajutrz porozumieć się z
wrogiem brata.
Lecz brat Mikołaj nie oddalał się z domu i Aniela nie mogła wyjść z chaty bez zwrócenia
na to jego uwagi. Zaczęła się niecierpliwić. Z nadejściem nocy pomyślała wprawdzie o wy-
kradzeniu się z domu, zaraz jednak od tej myśli odstąpiła, gdy sobie przypomniała, że brat jej
lekki miewa sen i z pewnością by się zbudził. Prawie wcale nie śpiąc, przebyła noc. Rano
wstała z silnym bólem głowy i gorączką. I nazajutrz brat, jakby wiedział, że pilnować iej na-
leży, pozostał w domu i przeszkodził oddaleniu się Anieli. Skutkiem tego, gdy wieczór
nadszedł, Aniela czuła się chorą i prawie na nogach utrzymać się nie mogła. Drżąca przebyła
trzeci dzień, a gdy i podczas niego sposobności upragnionej nie było, cała zrozpaczona z
trwogą oczekiwał? nocy.
Trzy dni minęły myślała; oa powiedział, że wtedy przyjdzie tu do chaty. Boże,
co się stanie? Jeżeli brat go zobaczy, zabije go bez litości; lecz i on może zamordować brata,
skoro nie dam mu życzliwego słowa. Boże, ratuj mnie!...
Dręczona okropnemi myślami, wstała mimo swej słabości i zbliżyła się do okna, aby
ochłodzić świeżem, nocnem powietrzem ogień, który czuła w swych piersiach. Nie było
księżyca na niebie, ale niebo było tak czyste, powietrze tak przejrzyste, noc tak spokojna, że
samo świetło
gwiazd dostateczne było, aby rzucić na wszystkie przedmioty rodzaj pomrocznej jasności,
która dozwalała uchwycić ich kształty. Tysiące świecących robaków błyszczało na murawie,
a wietrzyk wieczorny był tak lekki, że wielki cyprys, który przed jej oknem rósł, rzucał na nią
swój cień nieporuszony. Była to jedna z tych nocy rozkosznych ciepłych krajów, gdzie
wszystko jest razem życiem i spoczynkiem w naturze; gdzie po długim dniu wszystkie istoty
dopiero z wieczorem zdają się zbudzać do życia, gdzie słowik nuci pod cieniem, jeleń jęczy
pod krzewiną, a młoda dziewczyna pod kwitnącemi migdałami, gdzie niema ani jednej istoty,
liścia nawet, któryby nie oddychał, nie upajał się tą wonią i nie był wzruszony tą świeżością
przyrody.
Lekki łoskot przerwał marzenia młodej dziewczyny i spokój, którego zaczęła używać.
Cień się rozdzielił na stronie narożnej cyprysu. Zadrżała, głos jej wewnętrzny rzekł: To wy-
gnaniec 1"
I on .to był w rzeczy samej. Poznał ją jeszcze prędzej po jej białym woalu. Słaby krzyk
wydobył się z ust Anieli, ale go nie skończyła, brat jej mógłby usłyszeć. Chwilę potem
wygnaniec stanął przy oknie.
Czy namyśliłaś się, Anielo? zapytał szeptem.
Na Bogal odrzekła. Uchodz, nieszczęśliwy, jeśli mój brat cię ujrzy, śmierć cię
ezeka.
Dopóki nie powiesz, że mogę mieć nadzieję pozyskania twej miłości, nie odejdę.
Uciekaj...
Czekam na twoje słowo.
Aniela zawahała się chwilę, spuściła oczy i rzekła cicho:
Miej nadzieję!
Anielo!
Uchodz! Zaklinam cię, uchodz!
Kiedyż cię zobaczę?
Jutro, pojutrze... nie wiem, lecz uciekaj, błagam cię. uciekaj!
Odchodzę szczęśliwy. Do widzenia!
1 odszedł. Wygięta prawie całkowicie na dwór z okna Aniela ścigała go póły oczami,
póki się ziemi nie dotknął, i póki go cień czarny cyprysu nie zakrył. W chwili, gdy wchodził
w tę masę, cień drugi zarysował się na czarnym obwodzie cyprysu. Było to zapewne złu-
dzenie, które sobie w ciemności igraszkę robi z najwprawniejszego oka; jednakowoż strach
ścisnął boleśnie serce Anieli.
Angelo! rzekła półgłosem do banity.
Nie odpowiedział, ale usłyszała upadnięcie
ciężkiego ciała, jak się zwaliło całem ciężarem na ziemię; to przeraziło wskroś Anielę. Była
to jedyna odpowiedz młodzieńca. Głos, który nie był jego, wydał okrzyk śmiechu, krótki,
konwul- syjny i dziki; a potem wszystko wróciło do dawnego milczenia. Aniela poznała głos
swego brata, lubo to był pierwszy jego śmiech, który w życiu słyszała.
Opuścić okno, wybiedz z pokoju i przesadzić z niebezpieczeństwem życia kręte i wąskie
schody po cztery stopnie naraz, stanąć na miej-
scu, z którego wyszedł ten śmiech piekielny, wszystko to w mgnieniu oka się stało. Księżyc .
właśnie wschodził na niebie krwawo-czerwony i górę Vivario miedzianym połyskiem
ubarwił. I światło jego niepewne, żarzące się, oświecało tylko na wpół scenę morderstwa.
Człowiek stał I nad ciałem wyciągnionem na ziemi, z którego ! szeroką raną krew obficie się
lała. Było to ciało j zamordowanego jej przyjaciela; człowiekiem nad 1 niem stojącym, był jej
brat.
Mikołaj obudzony szelestem, wyszedł zape- J wne z domu śledzić przyczyny i odgadł
tajemne 1 widzenie się, a usłyszawszy kilka słów nieba- J cznych, -poznał, że to był syn jego
nieprzyja- 1 cielą i pomścił się. Powinienby teraz być 4 szczęśliwym, nie miał już na
świecie nikogo ao j nienawidzenia, nikogo do zamordowania.
Mikołaj oczekiwał przybycia siostry, lecz co- fl fnął się przed wyrazem wściekłości,
którym była 1 ożywiona twarz młodej dziewczyny, dawniej tak J spokojna i łagodna.
Gorączka powiększyła jej błysk oczu; ogień gniewu wrócił kolor jej licom' 3 bladym i
wychudłym; długie jej włosy, spływa- 1 jące w nieładzie na plecy, ramiona i piersi, do- 1
dawały jej piękności coś straszliwego.
Oddaj mi mego oblubieńca, którego za- I biłeś, morderco! krzyknęła, rzucając się
nal swego brata z wyrazem nienawiści i gniewu talógfl okropnym, iż Mikołaj, jakkolwiek
odważny, całyB zadrżał i cofnął się, nie wiedząc co robić. Dlaczego go zabiłeś? mówiła
tym samym gło-9 sem, a on zamiast odpowiadać, jąkał się niezrofl zumiale; ponieważ go
kochałam, nieprawdaż?*
Zabiłem go odrzekł Mikołaj ponieważ to byl nieprzyjaciel naszego rodu. (Strona
49>.
PowiaMo tWHMk.
49 -
Zabiłem go odrzekł Mikołaj, unosząc się złością - ponieważ ło był nieprzyjaciel
naszego rodu.
Tak, zabiłeś go rzekła tonem najpogar- dliwszym i najobelżywszym, jako podły
morderca i tchórz, którym jesteś, z tyłu i w nocy, z obawy, żeby cię on nie zabił wśród dnia z
przodu, jak przystoi mężnemu 1
Apielo, miej się na baczności! krzyknął Korsykanin głosem przytłumionym; w tej
chwiii ujrzała błyszczący jego sztylet.
Ty mnie także zamordujesz, spodziewam się! zawołała prawie z radością.
Jestem tylko kobietą, nie będziesz mnie się lękał; zabijesz mnie, nieprawdaż?
1 tak blisko do niego przystąpiła, że ostrze sztyletu już zadzierało jej pierś białą. Gdyby
ręka Mikołaja nie była się umknęła, oszczędziłaby mu pracy wepchnięcia sztyletu; ale on nie
miał serca.
Wtem naraz gniew ten kobiecy rozbił się, jak się burzliwy wał rozbija i w pianę
rozpryska. Nie zważając nawet na brata, rzuciła się gwałtownie na tego trupa nieczułego,
który chwilkę przedtem cały tchnął miłością i życiem, i gniew, ten, zbyt mocny na słabe serce
młodej dziewczyny, wylał się w strumienie łez i łkania głębokiego, przerywanego, które
zdawało się jej pierś rozdzierać. Tak twardym, jak był Mikołaj, przez chwilę litował się nad
nią, bo chciał ją zamoi> dować. Lecz na występną była to kara za łagodna; wreszcie pamiętał [ Pobierz całość w formacie PDF ]