[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czę się...
Dziękuję za taką troskliwość...
W tej chwili rozległ się w powietrzu, za oknami, przerazliwy i długi gwizd nadlatującego
do miasta pociągu kolei żelaznej, ale one go nawet nie usłyszały.
25
Głosy dwóch kobiet, jeden stary i chrapowaty, drugi dzwięczny, lecz w coraz ostrzejsze
tony wpadający, podniosły się, napełniły sobą ściany pokoju i wydobywały się na dziedzi-
niec, gdzie w szmer złożony z dzwięków harmonijki i fortepianu, śmiechów kobiecych i dzie-
cinnych, brzęków szkła i fajansu wpływały strugą nie oliwy i miodu, lecz żółci i kwasu. Na
koniec Jadwiga z szuflą pełną śmieci do sieni wyszła, a gdy wróciła i fartuch z siebie zdej-
mowała, matka jej wniosła wazkę z dymiącą zupą i na stole ją postawiwszy, powoli jeden
opłatek z leżącej na stole paczki wyjęła. Z opłatkiem w palcach do córki podeszła. Wargi jej
były silnie zaciśnięte, a z oczu łzy jak groch sypały się na policzki. Zapomnieć nie mogła,
ach! nie mogła ani na chwilę zapomnieć, że ich, synów jej, tych, których lat tyle namiętnie,
bez granic, bałwochwalczo kochała, przy wigilijnym stole nie było, że ona z nimi opłatkiem
przełamać się nie może, że oni to czynią kędyś daleko od niej, z kimś innym, obcym... Roz-
dzierająca tęsknota, smutek bezdenny, trawiąca zazdrość względem tych niewiadomych, nie-
znanych, z którymi oni w tej chwili zapewne opłatkiem się łamali, odbierały jej siłę, mowę i
prawie przytomność... Jedną ręką o poręcz krzesła wsparta, bo nogi jej uginały się tak, jakby
wnet na klęczki upaść miała, drugą rękę z opłatkiem ku córce wyciągnęła.
%7łyczę tobie... życzę tobie, Jadwisiu... zaczęła i dokończyć nie mogła; wargi jej i ręka z
opłatkiem trząść się zaczęły jak liście przez wiatr miotane.
Jadwiga patrzała na nią nieruchomymi oczami, z których głębi jedna po drugiej wypływały
i na rzęsach zawieszały się błyszczące w obfitym świetle lampy krople. Palcami dotknęła
opłatka i z cicha zaczęła:
%7łyczę mamie... życzę kochanej mamie... i dokończyć nie mogła.
Osunęła się na krzesło twarz obu dłońmi zakrywając. Szyszkowa usiadła także i z głową
spuszczoną, z rękami na kolanach splecionymi, ponuro patrzała w ziemię. Tak obie siedziały
przy stole, niedaleko okna, za którym już w tej chwili szmer wszelkich głosów i dzwięków
umilkł. Wszyscy już teraz, za owymi dwoma, trzema, czterema jak pochodnie wesela wśród
ciemności jaśniejącymi oknami, siedzieli przy stołach rodzinnych i świątecznych tocząc z
sobą rodzinne, poufne, niegłośne rozmowy lub po skończonej wieczerzy w cichym spoczynku
snuli powolne słowa albo milczące rojenia. Na wielkim, śniegiem zasłanym dziedzińcu pa-
nowała ta cisza głęboka i senna, która jest wielkim dziękczynnym głosem od spracowanych a
spoczywających bijącym w niebo; niebo zaś, nad czworokątem dachu i nikłymi cieniami ko-
minów ciemną płachtą rozciągnięte, ubrało się w mnóstwo złotych, przyjaznie i cicho ku uci-
szonej ziemi mrugających gwiazd.
Nagle Szyszkowa i Jadwiga, jak sprężyną podrzucone, na równe nogi się zerwały. W tej
wielkiej ciszy, pośród której siedziały ze zwieszonymi głowami, tylko w gorzkie własne swe
myśli zasłuchane, tuż, tuż za ich oknem, głośno, hucznie, radośnie dwa silne męskie głosy
zaśpiewały:
W żłobie leży, któż pobieży
Kolędować małemu
Jezusowi Chrystusowi
Dziś nam narodzonemu?...
Drugi wiersz pieśni nie przebrzmiał jeszcze, gdy Szyszkowa z rozmachanymi ramiony ku
oknu przypadła. Przez okno wyraznie widać było prawie do samych szyb przyklejone dwie
męskie, wąsate twarze. Rysy ich zacierały się w ciemności i tylko zaiskrzone oczy błyszczały.
Plaga egipska! śmierć, nieszczęście, wstyd, złość, skaranie boskie, zgryzota! A któż to
takie żarty z nas sobie stroić pozwala? Niegrzeczność! impertynencja! Jezus, Maria! Aobuzy
jakieś, łotrzyki, uliczniki, awanturniki... próżniaki...
Za oknem wybuchnął głośny śmiech, dwie twarze zza szyb zniknęły i słychać było dalszy
ciąg piosenki:
26
Pastuszkowie, przybywajcie,
Jemu wdzięcznie przygrywajcie,
Jako panu naszemu...
Zarazem dało się słyszeć otwieranie drzwi od dziedzińca i męskie kroki w sieniach.
Masz tobie! Jezus, Maria! Tu idą! Drzwi nie zamknęłaś, Jadwisiu! Klęska, niedola, nie-
szczęście! Idą tu...łobuzy...
Nie domówiła ostatniego wyrazu, gdy drzwi od sieni otworzyły się szeroko i próg przestą-
piwszy stanęli tuż przy drzwiach dwaj wysocy, barczyści młodzi ludzie, w krótkich kożusz-
kach, wysokich butach i z czapkami w rękach. Stanęli i pełnymi, silnymi głosami huknęli
znowu:
My zaś sami z piosneczkami
Za wami śpieszymy,
A tak tego maleńkiego
Niech wszyscy zobaczymy...
Jezus, Maria!... Aobuzy... uliczniki... łotrzyki... czy to myślicie z nas facecje sobie stroić!
cudze domy napadać! kobiety straszyć! Jezus, Maria! Plaga egipska, choroba...
Ale oni śpiewać przestawszy i u drzwi ciągle stojąc, gromkimi głosy obaj razem mówić
zaczęli:
Rekomendujemy się i o gościnne przyjęcie prosimy. Zlusarze jesteśmy, kotlarze, drucia-
rze, nożownik, brązowniki, wszystko, słowem, co się metalu tyczy, to nasze. Zamki i klamki
reperować, rondle łatać, noże ostrzyć, garnki drutować możemy...
Zmiechem parsknęli, a Szyszkowa z rozpostartymi ramiony formalnie rzuciła się na nich.
Proszę wyjść! proszę natychmiast wyjść sobie! Jezus, Maria! plaga egipska! Policji za-
wołam! Policja! policja!
Jadwiga, przeciwnie, stała nieruchoma i w przybyłych wpatrywała się tak uparcie i z takim
zdziwieniem, jakby ich poznawała, lecz oczom swoim wierzyć nie mogła. Oni też więcej na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl rafalstec.xlx.pl
czę się...
Dziękuję za taką troskliwość...
W tej chwili rozległ się w powietrzu, za oknami, przerazliwy i długi gwizd nadlatującego
do miasta pociągu kolei żelaznej, ale one go nawet nie usłyszały.
25
Głosy dwóch kobiet, jeden stary i chrapowaty, drugi dzwięczny, lecz w coraz ostrzejsze
tony wpadający, podniosły się, napełniły sobą ściany pokoju i wydobywały się na dziedzi-
niec, gdzie w szmer złożony z dzwięków harmonijki i fortepianu, śmiechów kobiecych i dzie-
cinnych, brzęków szkła i fajansu wpływały strugą nie oliwy i miodu, lecz żółci i kwasu. Na
koniec Jadwiga z szuflą pełną śmieci do sieni wyszła, a gdy wróciła i fartuch z siebie zdej-
mowała, matka jej wniosła wazkę z dymiącą zupą i na stole ją postawiwszy, powoli jeden
opłatek z leżącej na stole paczki wyjęła. Z opłatkiem w palcach do córki podeszła. Wargi jej
były silnie zaciśnięte, a z oczu łzy jak groch sypały się na policzki. Zapomnieć nie mogła,
ach! nie mogła ani na chwilę zapomnieć, że ich, synów jej, tych, których lat tyle namiętnie,
bez granic, bałwochwalczo kochała, przy wigilijnym stole nie było, że ona z nimi opłatkiem
przełamać się nie może, że oni to czynią kędyś daleko od niej, z kimś innym, obcym... Roz-
dzierająca tęsknota, smutek bezdenny, trawiąca zazdrość względem tych niewiadomych, nie-
znanych, z którymi oni w tej chwili zapewne opłatkiem się łamali, odbierały jej siłę, mowę i
prawie przytomność... Jedną ręką o poręcz krzesła wsparta, bo nogi jej uginały się tak, jakby
wnet na klęczki upaść miała, drugą rękę z opłatkiem ku córce wyciągnęła.
%7łyczę tobie... życzę tobie, Jadwisiu... zaczęła i dokończyć nie mogła; wargi jej i ręka z
opłatkiem trząść się zaczęły jak liście przez wiatr miotane.
Jadwiga patrzała na nią nieruchomymi oczami, z których głębi jedna po drugiej wypływały
i na rzęsach zawieszały się błyszczące w obfitym świetle lampy krople. Palcami dotknęła
opłatka i z cicha zaczęła:
%7łyczę mamie... życzę kochanej mamie... i dokończyć nie mogła.
Osunęła się na krzesło twarz obu dłońmi zakrywając. Szyszkowa usiadła także i z głową
spuszczoną, z rękami na kolanach splecionymi, ponuro patrzała w ziemię. Tak obie siedziały
przy stole, niedaleko okna, za którym już w tej chwili szmer wszelkich głosów i dzwięków
umilkł. Wszyscy już teraz, za owymi dwoma, trzema, czterema jak pochodnie wesela wśród
ciemności jaśniejącymi oknami, siedzieli przy stołach rodzinnych i świątecznych tocząc z
sobą rodzinne, poufne, niegłośne rozmowy lub po skończonej wieczerzy w cichym spoczynku
snuli powolne słowa albo milczące rojenia. Na wielkim, śniegiem zasłanym dziedzińcu pa-
nowała ta cisza głęboka i senna, która jest wielkim dziękczynnym głosem od spracowanych a
spoczywających bijącym w niebo; niebo zaś, nad czworokątem dachu i nikłymi cieniami ko-
minów ciemną płachtą rozciągnięte, ubrało się w mnóstwo złotych, przyjaznie i cicho ku uci-
szonej ziemi mrugających gwiazd.
Nagle Szyszkowa i Jadwiga, jak sprężyną podrzucone, na równe nogi się zerwały. W tej
wielkiej ciszy, pośród której siedziały ze zwieszonymi głowami, tylko w gorzkie własne swe
myśli zasłuchane, tuż, tuż za ich oknem, głośno, hucznie, radośnie dwa silne męskie głosy
zaśpiewały:
W żłobie leży, któż pobieży
Kolędować małemu
Jezusowi Chrystusowi
Dziś nam narodzonemu?...
Drugi wiersz pieśni nie przebrzmiał jeszcze, gdy Szyszkowa z rozmachanymi ramiony ku
oknu przypadła. Przez okno wyraznie widać było prawie do samych szyb przyklejone dwie
męskie, wąsate twarze. Rysy ich zacierały się w ciemności i tylko zaiskrzone oczy błyszczały.
Plaga egipska! śmierć, nieszczęście, wstyd, złość, skaranie boskie, zgryzota! A któż to
takie żarty z nas sobie stroić pozwala? Niegrzeczność! impertynencja! Jezus, Maria! Aobuzy
jakieś, łotrzyki, uliczniki, awanturniki... próżniaki...
Za oknem wybuchnął głośny śmiech, dwie twarze zza szyb zniknęły i słychać było dalszy
ciąg piosenki:
26
Pastuszkowie, przybywajcie,
Jemu wdzięcznie przygrywajcie,
Jako panu naszemu...
Zarazem dało się słyszeć otwieranie drzwi od dziedzińca i męskie kroki w sieniach.
Masz tobie! Jezus, Maria! Tu idą! Drzwi nie zamknęłaś, Jadwisiu! Klęska, niedola, nie-
szczęście! Idą tu...łobuzy...
Nie domówiła ostatniego wyrazu, gdy drzwi od sieni otworzyły się szeroko i próg przestą-
piwszy stanęli tuż przy drzwiach dwaj wysocy, barczyści młodzi ludzie, w krótkich kożusz-
kach, wysokich butach i z czapkami w rękach. Stanęli i pełnymi, silnymi głosami huknęli
znowu:
My zaś sami z piosneczkami
Za wami śpieszymy,
A tak tego maleńkiego
Niech wszyscy zobaczymy...
Jezus, Maria!... Aobuzy... uliczniki... łotrzyki... czy to myślicie z nas facecje sobie stroić!
cudze domy napadać! kobiety straszyć! Jezus, Maria! Plaga egipska, choroba...
Ale oni śpiewać przestawszy i u drzwi ciągle stojąc, gromkimi głosy obaj razem mówić
zaczęli:
Rekomendujemy się i o gościnne przyjęcie prosimy. Zlusarze jesteśmy, kotlarze, drucia-
rze, nożownik, brązowniki, wszystko, słowem, co się metalu tyczy, to nasze. Zamki i klamki
reperować, rondle łatać, noże ostrzyć, garnki drutować możemy...
Zmiechem parsknęli, a Szyszkowa z rozpostartymi ramiony formalnie rzuciła się na nich.
Proszę wyjść! proszę natychmiast wyjść sobie! Jezus, Maria! plaga egipska! Policji za-
wołam! Policja! policja!
Jadwiga, przeciwnie, stała nieruchoma i w przybyłych wpatrywała się tak uparcie i z takim
zdziwieniem, jakby ich poznawała, lecz oczom swoim wierzyć nie mogła. Oni też więcej na [ Pobierz całość w formacie PDF ]