[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potężnej humanoidalnej postaci, siedzącej na kamiennym tronie.
Cholik, dysząc ciężko i nie mając siły mocniej odetchnąć, pokonał ostatnią
część drogi i zatrzymał się przed postacią na tronie. Nie mogąc ustać przed demo-
nem, stary kapłan opadł na kolana, na szorstki czarny kamień, z którego zbudo-
wana była wyspa. Słabo zakaszlał. Poczuł w ustach miedziany posmak i zauważył
czerwone pasma na kamieniu. Z otępiałym przerażeniem patrzył, jak kamień po-
chłania krew, spija ją, aż w końcu stał się zupełnie suchy.
Spójrz na mnie.
Cholik uniósł głowę. Wypełniał go ból i był niemal pewien, że zaraz umrze.
 Lepiej zrób swoje jak najszybciej, panie Kabraxisie.
Nawet siedząc, demon był wyższy niż stojący Cholik. Stary kapłan domyślał
się, że Kabraxis był dwa razy wyższy od człowieka, mógł mieć nawet piętnaście
stóp. Potężne ciało demona było czarne, poprzecinane błękitnymi żyłami ognia,
które płonęły i przepływały przez niego. Twarz była przerażająca, złożona z twar-
dych płaszczyzn i prymitywnych rysów  dwoje oczu  odwróconych trójką-
tów, zamiast nosa dwa czarne otwory, usta bez warg przypominające ranę, wypeł-
nione żółtymi kłami. Z głowy wyrastały jadowite węże, wszystkie w pięknych,
jasnych kolorach tęczy.
Czy wiesz o Czarnej Drodze?  zapytał demon, pochylając się w jego stronę.
W głosie nie było już szyderstwa.
 Tak  wykrztusił Cholik.
Czy jesteś gotów, by stawić czoła temu, co leży na Czarnej Drodze?
 Tak.
Więc zrób to. Kabraxis pochylił się do przodu, biorąc głowę Cholika w swoje
wielkie, trójpalczaste ręce. Szpony demona wbiły się w głowę kapłana, przebijając
czaszkę.
Cholik stracił zmysły. Oczy mu łzawiły, gdy wpatrywał się w przerażają-
cą twarz demona i posmakował jego ohydnego oddechu. Zaczął krzyczeć, nim
uświadomił sobie, co robi.
Demon tylko się zaśmiał i dmuchnął na niego ogniem.
Dziewięć
Spoglądając na przystań w Porcie Tauruka, Raithen wiedział, że dwie z trzech
kog były stracone. Płomienie lizały maszty i zajęły się już olinowaniem, wiedział
więc, że ugaszenie ich byłoby niemożliwe.
Z zimnym zdecydowaniem przeszedł po pokładzie  Barakudy .
 Zejdzcie z tego statku!  wrzasnął do piratów, którzy bali się go bardziej
niż ognia i walczyli, by uratować statek. Od krzyku rozbolało go gardło.
Piraci usłuchali natychmiast, nie czując żalu z powodu opuszczenia statku.
Gdyby stracenie kilku okrętów oznaczało uratowanie statku, Raithen zrobiłby to,
ale utrata jednostki i dodatkowych ludzi była niedopuszczalna.
Kapitan skoczył na deskę, która prowadziła na wąski pasek lądu pod klifem.
Kamienie i głazy wypełniały wąski pas ziemi prowadzący do schodów wyciętych
w zboczu. Na stopniach leżeli martwi piraci, ofiary drużyny ratunkowej marynarki
Zachodniej Marchii, która zabrała mu chłopca. Stary mężczyzna z młotem, który
pilnował schodów, był niczym wcielenie śmierci. Aucznicy z Zachodniej Marchii,
którzy również znajdowali się w drużynie, wywołali taki chaos wśród piratów, że
ci już nawet nie próbowali wspinać się na schody.
Raithen wiedział, że królewscy marynarze już odeszli, zabierając ze sobą
chłopca. Kapitan piratów podszedł do płonącej kogi znajdującej się bliżej ujścia
w stosunku do  Barakudy , pochylił się nad cumami i przeciął je jednym mocar-
nym ciosem topora, który wziął z okrętu.
Po przecięciu grubej cumy, płonąca koga zsunęła się do rzeki i, pochwycona
przez prąd, odpłynęła. To już nie był statek, lecz pogrzebowy stos.
 Na pokład  Barakudy  nakazał Raithen swoim ludziom.  Przygotuj-
cie bosaki i trzymajcie tę cholerną płonącą balię z dala od niej.  Przeszedł do
drugiej kogi, poczekał, aż wszyscy piraci staną przy relingu, i przeciął cumę.
Prąd naturalnie znosił płonącą kogę na  Barakudę . Piraci próbowali utrzymać
płonący statek z dala od tego, który Raithen chciał uratować. Kadłub  Barakudy
mógł być pęknięty lub tylko przeciekać, ale miał zamiar ją uratować. Bez kogi
czekał ich długi spacer do miejsca, gdzie czekały pozostałe statki jego floty.
Raithen przeklął piratów, w końcu się poddał. Sam wrócił na pokład  Baraku-
dy i wziął do ręki bosak. Czuł gorąco na twarzy, ale wrzeszczał na swoich ludzi.
81
Powoli, poruszany przez bosaki, płonący statek okrążał  Barakudę , obijając się
nieco o nią.
Piraci zaczęli się cieszyć.
Wściekły Raithen chwycił dwóch najbliższych piratów i przerzucił ich przez
reling. Inni natychmiast się cofnęli, wiedząc, że gdyby zostali przy kapitanie, po-
czuliby na własnej skórze jego gniew. Bull cofnął się jako pierwszy, w pośpiechu
przewracając trzech ludzi.
Raithen wyjął miecz. Spojrzał na swoich ludzi.
 Przeklęte, głupie bydlaki. Właśnie straciliśmy dwa statki, ukryty port i ła-
dunek, którego nie uda się nam stąd wywiezć. . . a wy się cieszycie, jakbyście
czegoś dokonali.
Twarz piratów brudziła sadza, wielu z nich w trakcie krótkiej walki z maryna-
rzami Zachodniej Marchii poparzyło się lub odniosło obrażenia.
 Chcę, żeby załoga wypompowała wodę z tego statku i zajęła się naprawa-
mi!  wrzasnął Raithen.  Wyruszamy o świcie. Ci przeklęci marynarze z Za-
chodniej Marchii nie dotrą do tego czasu do ujścia rzeki. Bull, zbierz resztę ludzi
i idziemy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalstec.xlx.pl